Pokazuje to również przykład Wielkiej Brytanii, gdzie zakaz dawania klapsów jest egzekwowany, wobec czego rodzice zaczęli się na swoje dzieci po prostu wydzierać. A dzieci, czując się bezkarne, drą się na nich.
Katalog powielanych w dyskusji gotowych schematów sprowadza się z grubsza do kilku stwierdzeń:
Klaps to porażka wychowawcza rodzica.
Dziecko można i należy wychowywać bez klapsów.
Dziecko, które bito, będzie to zachowanie powielać.
Skoro można uderzyć dziecko, to czemu nie uderzyć kolegi z pracy?
Biją dzieci tylko ci, którzy sami byli bici.
Nietrudno dokonać krytycznego rozbioru tych stwierdzeń. Zaznaczając oczywiście na początku, że zawiera się w nich wspomniana już manipulacja – dawanie klapsów jest określane jako „bicie”, czyli stałe, częste i regularne stosowanie przemocy fizycznej.
Klaps nie jest żadną porażką wychowawczą. A to dlatego, że dzieci – co nie jest żadnym odkryciem – są różne, mają różne charaktery, różną zdolność rozumienia przekazywanych im zakazów i nakazów, różną podatność na uwagi rodziców i w różnym momencie osiągają dojrzałość, która sprawia, że kara fizyczna przestaje mieć sens; różne bywają też okoliczności. Są rodzice, którzy nigdy swoim dzieciom nie musieli dać klapsa, a są tacy, którzy musieli lub muszą robić to co jakiś czas, bo jest to jedyny bodziec, jaki ich dziecko jest w stanie sobie przyswoić i zapamiętać – dla własnego dobra. Bywają też okoliczności dramatyczne, gdy klaps jest karą wymierzoną w emocjach, ale słuszną wobec przewinienia.
W stwierdzeniu, o którym mowa, pobrzmiewa zresztą lewicowa wizja państwa, które nie wymierza kar w imię sprawiedliwości, ale jedynie w imię resocjalizacji. Zaś relacja dziecko-rodzic jest w pewnym stopniu miniaturą relacji obywatel-państwo.
Czy dziecko można wychowywać bez klapsów? Na pewno warto do tego dążyć, ale – jak już napisałem – nie zawsze jest to możliwe. W żądaniu potępienia klapsów zawsze i w każdych okolicznościach widać lewicowe dążenie do zastosowania jednej miary wobec całej złożonej rzeczywistości.
Czy dziecko będzie powielać „bicie”? Dziecko maltretowane – bardzo prawdopodobne. Dziecko, które rozumie, że otrzymuje jednorazowe napomnienie w postaci pojedynczego klapsa w tyłek – nie, ponieważ wie, że jest to rodzaj kary, do którego prawo ma jedynie rodzic. Tak samo jak rodzic ma prawo zabronić za karę obejrzenia bajki albo wyjścia na podwórko.
Kolegi z pracy uderzyć nie można, bo nie jest naszym dzieckiem. Relacja dziecko-rodzic jest unikatowa i rządzi się swoimi prawami. Przenoszenie jej na relację pomiędzy dorosłymi to erystyka, w dodatku wyjątkowo marnej próby.
Ostatnie z przytoczonych wyżej stwierdzeń jest tak absurdalną demagogią, że można je pominąć. Bardziej demagogiczne mogłoby być tylko stwierdzenie: „Pan to pewnie leje swoje dzieci w dzień i w nocy” albo „Musieli pana rodzice katować”.
***Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Pokazuje to również przykład Wielkiej Brytanii, gdzie zakaz dawania klapsów jest egzekwowany, wobec czego rodzice zaczęli się na swoje dzieci po prostu wydzierać. A dzieci, czując się bezkarne, drą się na nich.
Katalog powielanych w dyskusji gotowych schematów sprowadza się z grubsza do kilku stwierdzeń:
Klaps to porażka wychowawcza rodzica.
Dziecko można i należy wychowywać bez klapsów.
Dziecko, które bito, będzie to zachowanie powielać.
Skoro można uderzyć dziecko, to czemu nie uderzyć kolegi z pracy?
Biją dzieci tylko ci, którzy sami byli bici.
Nietrudno dokonać krytycznego rozbioru tych stwierdzeń. Zaznaczając oczywiście na początku, że zawiera się w nich wspomniana już manipulacja – dawanie klapsów jest określane jako „bicie”, czyli stałe, częste i regularne stosowanie przemocy fizycznej.
Klaps nie jest żadną porażką wychowawczą. A to dlatego, że dzieci – co nie jest żadnym odkryciem – są różne, mają różne charaktery, różną zdolność rozumienia przekazywanych im zakazów i nakazów, różną podatność na uwagi rodziców i w różnym momencie osiągają dojrzałość, która sprawia, że kara fizyczna przestaje mieć sens; różne bywają też okoliczności. Są rodzice, którzy nigdy swoim dzieciom nie musieli dać klapsa, a są tacy, którzy musieli lub muszą robić to co jakiś czas, bo jest to jedyny bodziec, jaki ich dziecko jest w stanie sobie przyswoić i zapamiętać – dla własnego dobra. Bywają też okoliczności dramatyczne, gdy klaps jest karą wymierzoną w emocjach, ale słuszną wobec przewinienia.
W stwierdzeniu, o którym mowa, pobrzmiewa zresztą lewicowa wizja państwa, które nie wymierza kar w imię sprawiedliwości, ale jedynie w imię resocjalizacji. Zaś relacja dziecko-rodzic jest w pewnym stopniu miniaturą relacji obywatel-państwo.
Czy dziecko można wychowywać bez klapsów? Na pewno warto do tego dążyć, ale – jak już napisałem – nie zawsze jest to możliwe. W żądaniu potępienia klapsów zawsze i w każdych okolicznościach widać lewicowe dążenie do zastosowania jednej miary wobec całej złożonej rzeczywistości.
Czy dziecko będzie powielać „bicie”? Dziecko maltretowane – bardzo prawdopodobne. Dziecko, które rozumie, że otrzymuje jednorazowe napomnienie w postaci pojedynczego klapsa w tyłek – nie, ponieważ wie, że jest to rodzaj kary, do którego prawo ma jedynie rodzic. Tak samo jak rodzic ma prawo zabronić za karę obejrzenia bajki albo wyjścia na podwórko.
Kolegi z pracy uderzyć nie można, bo nie jest naszym dzieckiem. Relacja dziecko-rodzic jest unikatowa i rządzi się swoimi prawami. Przenoszenie jej na relację pomiędzy dorosłymi to erystyka, w dodatku wyjątkowo marnej próby.
Ostatnie z przytoczonych wyżej stwierdzeń jest tak absurdalną demagogią, że można je pominąć. Bardziej demagogiczne mogłoby być tylko stwierdzenie: „Pan to pewnie leje swoje dzieci w dzień i w nocy” albo „Musieli pana rodzice katować”.
***Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 3 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/308685-w-obronie-klapsa-to-nie-jest-zadna-porazka-wychowawcza?strona=3