Co z tego wynika? Pierwsza kwestia to oczywiście uderzenie w rodzinę, a jego konsekwencje nietrudno pojąć. Jeśli relacja rodzic-dziecko jest „partnerska”, a nie oparta na podległości, jak w modelu tradycyjnym, to dziecku nie można niczego narzucać – żadnej religii, systemu wartości i tak dalej. Ono ma „wybrać samo” – co jest oczywiście bzdurą. W istocie chodzi właśnie o otwarcie pola do działania dla lewicy i o możliwość wpajania przez nią jej wartości (rewelacyjnie opisał ten mechanizm Jean Raspaille w profetycznym „Obozie świętych”). Od tego tylko krok do najbardziej szaleńczych pomysłów lewicy, w rodzaju zgody dziecka na relacje pedofilskie – bo skoro dziecko ma prawo wybierać…
Skoro zaś relacja jest „partnerska”, a więc równorzędna, to nie ma także mowy o karaniu. Przede wszystkim fizycznym, ale później – o karaniu w ogóle. Ci, którzy twierdzą, że nie działa tu prawo równi pochyłej, bo przecież granicą jest użycie siły fizycznej, głęboko się mylą. Celem lewicy jest wyrugowanie możliwości karania w jakikolwiek sposób, czego najlepiej dowodzi przykład Skandynawii. Tam za niedopuszczalną przemoc wobec dziecka mogą zostać uznane kary, które z przemocą fizyczną nic wspólnego nie mają, a wówczas wkracza do gry odpowiedni urząd do spraw młodzieży i chętnie odbiera dziecko rodzicom. Wystarczy, że dziecko wykorzysta istniejący mechanizm i niczym Pawka Morozow doniesie na swoich rodzicieli. To czysto sowieckie podejście do sprawy.
Trzeba mieć doprawdy klapki na oczach, żeby nie dostrzegać mechanizmu, jaki próbuje tu uruchomić lewica. Problemem nie jest rodzaj kary, ale sama kara. Dla wielu dzieci przecież znacznie uciążliwsze niż krótko trwający klaps będzie choćby pozbawienie możliwości grania na komputerze, wychodzenia na podwórko czy pójścia na urodzinowe przyjęcie kolegi. To oczywiście również jest rodzaj uzasadnionej przemocy, do której rodzice mają prawo. Taka jest sama najgłębsza natura kary: polega ona na tym, że instancja, posiadająca fizyczną możliwość wyegzekwowania swojego postanowienia, narzuca komuś określone zachowanie. Bez możliwości fizycznej egzekucji kary (nawet jeżeli nie trzeba się do niej uciekać) samo pojęcie kary traci sens.
Żeby uzmysłowić, o co tu chodzi, można postawić pytanie: co przeciwnicy użycia siły fizycznej radzą w sytuacji, gdy dziecko zignoruje karę narzuconą mocą samego autorytetu (bez groźby fizycznej egzekucji)? Gdy mimo zakazu weźmie konsolę do gier? Można mu ją wyrwać czy też to już niedopuszczalne? A co, gdy trzyletnie dziecko upiera się, że pójdzie na plac zabaw, choć rodzice idą w inną stronę? Można je pociągnąć za rękę czy to już zakazane? A może należy odbyć z nim wówczas półgodzinną, poważną rozmowę? Brzmi absurdalnie? Oczywiście, ale to tylko logiczne konsekwencje kwestionowania prawa rodziców do użycia jakiejkolwiek siły fizycznej wobec dzieci.
Duża część gry – jak to często bywa w sporach z agresywną lewicą o kształtowanie życia społecznego – toczy się o język. Tak jak w przypadku prób narzucania politycznej poprawności lewica chce, aby określone słowa (np. Murzyn czy Cygan) uznać za niedopuszczalne, tak samo w przypadku metod wychowawczych pracowała długo i – niestety – wydajnie, aby rozciągnąć i zmodyfikować pojęcie przemocy, tak by zawsze było kojarzone źle, podczas gdy istnieje przemoc potrzebna i uzasadniona (skutki tego widzimy w Polsce również w dyskusji o posiadaniu broni). Lewica postarała się także, aby zatarło się zdroworozsądkowe rozdzielenie klapsa – pojedynczego, symbolicznego raczej uderzenia o walorze wychowawczym – od maltretowania i stosowania przemocy nieuzasadnionej. Takie rozróżnienie było jasne jeszcze dziesięć lat temu. Dziś obawiam się, że wielu Polaków, widząc rodzica dającego klapsa (co, niestety, polskie prawo już penalizuje, dzięki nieocenionej Platformie), zachowałoby się jak zindoktrynowani Skandynawowie. W internetowej dyskusji natomiast część uparcie nie rozróżnia dawania klapsów od regularnego, agresywnego bicia dziecka z maksymalnym wykorzystaniem swojej przewagi fizycznej. W zlewaczałych umysłach pojedynczy klaps w pupę zrównał się z katowaniem dziecka kablem od żelazka. Obawiam się, że trudno to będzie odkręcić.
Moja żona była niedawno świadkiem, jak na plaży nad polskim morzem rodzice ewidentnie pastwili się nad swoim dzieckiem, lat może cztery czy pięć. Krzyczeli na nie, używając wulgarnych słów, mimo chłodu nie dali mu nic ciepłego, strofowali za byle co, choć chłopiec był grzeczny. Żona spróbowała interweniować, ale mężczyzna rzucił się na nią z pięściami. Tyle że w czasie całego tego zajścia dziecko ani razu nie zostało uderzone, więc nawet gdyby została wezwana policja, zapewne nic by nie zrobiła. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że dla człowieka, który używa zdrowego rozsądku będzie jasne, że maltretowanie i złe traktowanie własnego dziecka nie ma nic wspólnego z przekroczeniem granicy jego fizycznej nietykalności. Można się znęcać, nie dotykając ofiary, a można dać klapsa, który nie będzie żadną formą znęcania się.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Co z tego wynika? Pierwsza kwestia to oczywiście uderzenie w rodzinę, a jego konsekwencje nietrudno pojąć. Jeśli relacja rodzic-dziecko jest „partnerska”, a nie oparta na podległości, jak w modelu tradycyjnym, to dziecku nie można niczego narzucać – żadnej religii, systemu wartości i tak dalej. Ono ma „wybrać samo” – co jest oczywiście bzdurą. W istocie chodzi właśnie o otwarcie pola do działania dla lewicy i o możliwość wpajania przez nią jej wartości (rewelacyjnie opisał ten mechanizm Jean Raspaille w profetycznym „Obozie świętych”). Od tego tylko krok do najbardziej szaleńczych pomysłów lewicy, w rodzaju zgody dziecka na relacje pedofilskie – bo skoro dziecko ma prawo wybierać…
Skoro zaś relacja jest „partnerska”, a więc równorzędna, to nie ma także mowy o karaniu. Przede wszystkim fizycznym, ale później – o karaniu w ogóle. Ci, którzy twierdzą, że nie działa tu prawo równi pochyłej, bo przecież granicą jest użycie siły fizycznej, głęboko się mylą. Celem lewicy jest wyrugowanie możliwości karania w jakikolwiek sposób, czego najlepiej dowodzi przykład Skandynawii. Tam za niedopuszczalną przemoc wobec dziecka mogą zostać uznane kary, które z przemocą fizyczną nic wspólnego nie mają, a wówczas wkracza do gry odpowiedni urząd do spraw młodzieży i chętnie odbiera dziecko rodzicom. Wystarczy, że dziecko wykorzysta istniejący mechanizm i niczym Pawka Morozow doniesie na swoich rodzicieli. To czysto sowieckie podejście do sprawy.
Trzeba mieć doprawdy klapki na oczach, żeby nie dostrzegać mechanizmu, jaki próbuje tu uruchomić lewica. Problemem nie jest rodzaj kary, ale sama kara. Dla wielu dzieci przecież znacznie uciążliwsze niż krótko trwający klaps będzie choćby pozbawienie możliwości grania na komputerze, wychodzenia na podwórko czy pójścia na urodzinowe przyjęcie kolegi. To oczywiście również jest rodzaj uzasadnionej przemocy, do której rodzice mają prawo. Taka jest sama najgłębsza natura kary: polega ona na tym, że instancja, posiadająca fizyczną możliwość wyegzekwowania swojego postanowienia, narzuca komuś określone zachowanie. Bez możliwości fizycznej egzekucji kary (nawet jeżeli nie trzeba się do niej uciekać) samo pojęcie kary traci sens.
Żeby uzmysłowić, o co tu chodzi, można postawić pytanie: co przeciwnicy użycia siły fizycznej radzą w sytuacji, gdy dziecko zignoruje karę narzuconą mocą samego autorytetu (bez groźby fizycznej egzekucji)? Gdy mimo zakazu weźmie konsolę do gier? Można mu ją wyrwać czy też to już niedopuszczalne? A co, gdy trzyletnie dziecko upiera się, że pójdzie na plac zabaw, choć rodzice idą w inną stronę? Można je pociągnąć za rękę czy to już zakazane? A może należy odbyć z nim wówczas półgodzinną, poważną rozmowę? Brzmi absurdalnie? Oczywiście, ale to tylko logiczne konsekwencje kwestionowania prawa rodziców do użycia jakiejkolwiek siły fizycznej wobec dzieci.
Duża część gry – jak to często bywa w sporach z agresywną lewicą o kształtowanie życia społecznego – toczy się o język. Tak jak w przypadku prób narzucania politycznej poprawności lewica chce, aby określone słowa (np. Murzyn czy Cygan) uznać za niedopuszczalne, tak samo w przypadku metod wychowawczych pracowała długo i – niestety – wydajnie, aby rozciągnąć i zmodyfikować pojęcie przemocy, tak by zawsze było kojarzone źle, podczas gdy istnieje przemoc potrzebna i uzasadniona (skutki tego widzimy w Polsce również w dyskusji o posiadaniu broni). Lewica postarała się także, aby zatarło się zdroworozsądkowe rozdzielenie klapsa – pojedynczego, symbolicznego raczej uderzenia o walorze wychowawczym – od maltretowania i stosowania przemocy nieuzasadnionej. Takie rozróżnienie było jasne jeszcze dziesięć lat temu. Dziś obawiam się, że wielu Polaków, widząc rodzica dającego klapsa (co, niestety, polskie prawo już penalizuje, dzięki nieocenionej Platformie), zachowałoby się jak zindoktrynowani Skandynawowie. W internetowej dyskusji natomiast część uparcie nie rozróżnia dawania klapsów od regularnego, agresywnego bicia dziecka z maksymalnym wykorzystaniem swojej przewagi fizycznej. W zlewaczałych umysłach pojedynczy klaps w pupę zrównał się z katowaniem dziecka kablem od żelazka. Obawiam się, że trudno to będzie odkręcić.
Moja żona była niedawno świadkiem, jak na plaży nad polskim morzem rodzice ewidentnie pastwili się nad swoim dzieckiem, lat może cztery czy pięć. Krzyczeli na nie, używając wulgarnych słów, mimo chłodu nie dali mu nic ciepłego, strofowali za byle co, choć chłopiec był grzeczny. Żona spróbowała interweniować, ale mężczyzna rzucił się na nią z pięściami. Tyle że w czasie całego tego zajścia dziecko ani razu nie zostało uderzone, więc nawet gdyby została wezwana policja, zapewne nic by nie zrobiła. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że dla człowieka, który używa zdrowego rozsądku będzie jasne, że maltretowanie i złe traktowanie własnego dziecka nie ma nic wspólnego z przekroczeniem granicy jego fizycznej nietykalności. Można się znęcać, nie dotykając ofiary, a można dać klapsa, który nie będzie żadną formą znęcania się.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 2 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/308685-w-obronie-klapsa-to-nie-jest-zadna-porazka-wychowawcza?strona=2