Jak pan ocenia sposób potraktowania tego materiału źródłowego przez BND? Co nam to mówi o samym dokumencie?
Odpowiedź nie jest łatwa. Otrzymałem ten dokument tylko dlatego, że miałem dobre relacje ze wspomnianym pracownikiem BND. On na początku nie wiedział, że opublikuję to, co widziałem. Potem, gdy sprawa stała się głośna, ów znajomy nie miał z tego powodu żadnych problemów. Wszystkie materiały, które pozyskuje niemiecki wywiad, są redagowane i przekazywane dalej, do kierownictwa. Na samym końcu, na samej górze, zapada decyzja, czy materiał zostanie wykorzystany politycznie, to znaczy, czy trafi do urzędu kanclerskiego. Dyrektor odpowiedniego departamentu BND może uznać, że dokument powinien pozostać tylko w strukturze wywiadu, że przekazywanie go dalej jest politycznie niewygodne albo nieopłacalne.
Mówi pan, że pański znajomy z BND nie sądził, iż materiał zostanie opublikowany. Znając pragmatykę działania służb specjalnych, trudno jednak przypuszczać, by ów funkcjonariusz działał bez zgody swoich przełożonych. Mówimy przecież o materiale o potencjalnie wielkiej wadze politycznej.
Oczywiście, mogłem zostać potraktowany instrumentalnie. Osoba, która otrzymuje dokumenty BND, jest z zasady traktowana instrumentalnie. Tak jest we wszystkich służbach wywiadowczych. W przeszłości otrzymywałem bardzo różne materiały niemieckiego wywiadu. Fakt, że w moje ręce trafił także ten dokument, nie był dla mnie czymś nadzwyczajnym.
Można wnioskować, że zgoda, by zobaczył pan ten dokument, musiała zostać wydana gdzieś wysoko w strukturze?
Naturalnie, tak mogło być, nie można tego wykluczyć.
Jak zachowało się BND już po publikacji materiału?
Rzecznik BND odpowiedział polskim dziennikarzom, że takiego dokumentu nie ma w zasobach służby. Odpowiedział jeszcze przed publikacją książki, po pierwszych informacjach na ten temat. A więc wówczas, gdy nie było wiadomo, jakie mam informacje, co przekażę czytelnikom. To niezwykła sytuacja, by BND odnosiło się do publikacji, której jeszcze nie widziało.
A jaka była reakcja niemieckiej opinii publicznej na ten dokument? Wiemy, że niemieckie media bardzo chętnie powielają oficjalną rosyjską wersję zdarzeń, często ośmieszają dociekanie prawdy.
Niemiecka opinia publiczna jest bardzo jednostronnie ukierunkowana w sprawie tragedii smoleńskiej. Trudno się dziwić, bo docierają do niej niemal wyłącznie informacje mające swoje źródło w raportach MAK i Millera. Te wszystkie sprzeczności, które wyszły na jaw w ciągu ostatnich lat, nie były podejmowane przez media w Niemczech. Podkreślano, że wątpliwości akcentują i nagłaśniają PiS i Jarosław Kaczyński. Sprowadzano je do teorii spiskowej. Więc media się tym nie zajmowały, nie uważają tej sprawy za problem.
Biorąc pod uwagę wiedzę, którą pan zebrał, i całe pańskie doświadczenie dziennikarza śledczego, co według pana zdarzyło się w Smoleńsku?
Przede wszystkim trzeba uznać, że z raportów MAK i Millera wynika wiele sprzeczności. Raport Millera w tym kontekście można nazwać zresztą po prostu odpisem raportu rosyjskiego. Wiele spraw nie zostało wyjaśnionych. Nie wzięto też pod uwagę ustaleń niezależnych badaczy, którzy zaangażowali się w tę sprawę. Szczególnie chodzi mi o kwestię materiału wybuchowego. Osobiście mam nadzieję, że nowa komisja, powołana przez ministra Antoniego Macierewicza, wniesie jasność do tej sprawy. Minister Macierewicz podkreślił w rozmowie ze mną, że nie ma żadnej tezy, która jest już gotowa i pod którą teraz będzie się dopasowywało materiał badawczy. Komisja chce po prostu poznać prawdę. Trzymam kciuki, bo Polska tego bardzo potrzebuje.
Dlaczego?
Z mojej perspektywy, niemieckiego dziennikarza, ta sprawa musi zostać wyjaśniona, nawet jeśli to będzie kogoś bardzo bolało, a przecież będzie bolało. Polskie społeczeństwo nie ma innego wyjścia. Dziś w waszym kraju nie ma politycznych przeciwników, są tylko polityczni wrogowie. To niedobra sytuacja.
Pan opublikował dokument niemieckiego wywiadu dotyczący Smoleńska, ale to chyba jedyny taki przypadek. A przecież służby państw zachodnich musiały dociekać, co zdarzyło się 10 kwietnia, musiały analizować tę sprawę.
Jesteśmy w krytycznej sytuacji geopolitycznej i pewne interesy mają pierwszeństwo. Widzieliśmy to także przy okazji zestrzelenia MH-17 nad Ukrainą. Każdy w Europie wie, że winę za tę tragedię ponoszą prorosyjscy separatyści. Są odpowiednie dokumenty na ten temat. Jednak z powodów politycznych nie wszystkie materiały zostały opublikowane. Ze względu na Putina.
Jest za silny?
Jest silny, ale przede wszystkim jest w tym strach przed wojną. Mam jednak głęboką nadzieję, że nowy polski rząd zdoła dotrzeć do takich materiałów dowodowych, które pozwolą zrozumieć wydarzenia, przybliżą nas do prawdy.
Co może być w archiwach zachodnich służb specjalnych na temat Smoleńska?
Tam gdzieś jest prawda, kluczowe informacje. Niepewna sytuacja geopolityczna powoduje jednak, że sprawa pozostaje w zamrożeniu.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jak pan ocenia sposób potraktowania tego materiału źródłowego przez BND? Co nam to mówi o samym dokumencie?
Odpowiedź nie jest łatwa. Otrzymałem ten dokument tylko dlatego, że miałem dobre relacje ze wspomnianym pracownikiem BND. On na początku nie wiedział, że opublikuję to, co widziałem. Potem, gdy sprawa stała się głośna, ów znajomy nie miał z tego powodu żadnych problemów. Wszystkie materiały, które pozyskuje niemiecki wywiad, są redagowane i przekazywane dalej, do kierownictwa. Na samym końcu, na samej górze, zapada decyzja, czy materiał zostanie wykorzystany politycznie, to znaczy, czy trafi do urzędu kanclerskiego. Dyrektor odpowiedniego departamentu BND może uznać, że dokument powinien pozostać tylko w strukturze wywiadu, że przekazywanie go dalej jest politycznie niewygodne albo nieopłacalne.
Mówi pan, że pański znajomy z BND nie sądził, iż materiał zostanie opublikowany. Znając pragmatykę działania służb specjalnych, trudno jednak przypuszczać, by ów funkcjonariusz działał bez zgody swoich przełożonych. Mówimy przecież o materiale o potencjalnie wielkiej wadze politycznej.
Oczywiście, mogłem zostać potraktowany instrumentalnie. Osoba, która otrzymuje dokumenty BND, jest z zasady traktowana instrumentalnie. Tak jest we wszystkich służbach wywiadowczych. W przeszłości otrzymywałem bardzo różne materiały niemieckiego wywiadu. Fakt, że w moje ręce trafił także ten dokument, nie był dla mnie czymś nadzwyczajnym.
Można wnioskować, że zgoda, by zobaczył pan ten dokument, musiała zostać wydana gdzieś wysoko w strukturze?
Naturalnie, tak mogło być, nie można tego wykluczyć.
Jak zachowało się BND już po publikacji materiału?
Rzecznik BND odpowiedział polskim dziennikarzom, że takiego dokumentu nie ma w zasobach służby. Odpowiedział jeszcze przed publikacją książki, po pierwszych informacjach na ten temat. A więc wówczas, gdy nie było wiadomo, jakie mam informacje, co przekażę czytelnikom. To niezwykła sytuacja, by BND odnosiło się do publikacji, której jeszcze nie widziało.
A jaka była reakcja niemieckiej opinii publicznej na ten dokument? Wiemy, że niemieckie media bardzo chętnie powielają oficjalną rosyjską wersję zdarzeń, często ośmieszają dociekanie prawdy.
Niemiecka opinia publiczna jest bardzo jednostronnie ukierunkowana w sprawie tragedii smoleńskiej. Trudno się dziwić, bo docierają do niej niemal wyłącznie informacje mające swoje źródło w raportach MAK i Millera. Te wszystkie sprzeczności, które wyszły na jaw w ciągu ostatnich lat, nie były podejmowane przez media w Niemczech. Podkreślano, że wątpliwości akcentują i nagłaśniają PiS i Jarosław Kaczyński. Sprowadzano je do teorii spiskowej. Więc media się tym nie zajmowały, nie uważają tej sprawy za problem.
Biorąc pod uwagę wiedzę, którą pan zebrał, i całe pańskie doświadczenie dziennikarza śledczego, co według pana zdarzyło się w Smoleńsku?
Przede wszystkim trzeba uznać, że z raportów MAK i Millera wynika wiele sprzeczności. Raport Millera w tym kontekście można nazwać zresztą po prostu odpisem raportu rosyjskiego. Wiele spraw nie zostało wyjaśnionych. Nie wzięto też pod uwagę ustaleń niezależnych badaczy, którzy zaangażowali się w tę sprawę. Szczególnie chodzi mi o kwestię materiału wybuchowego. Osobiście mam nadzieję, że nowa komisja, powołana przez ministra Antoniego Macierewicza, wniesie jasność do tej sprawy. Minister Macierewicz podkreślił w rozmowie ze mną, że nie ma żadnej tezy, która jest już gotowa i pod którą teraz będzie się dopasowywało materiał badawczy. Komisja chce po prostu poznać prawdę. Trzymam kciuki, bo Polska tego bardzo potrzebuje.
Dlaczego?
Z mojej perspektywy, niemieckiego dziennikarza, ta sprawa musi zostać wyjaśniona, nawet jeśli to będzie kogoś bardzo bolało, a przecież będzie bolało. Polskie społeczeństwo nie ma innego wyjścia. Dziś w waszym kraju nie ma politycznych przeciwników, są tylko polityczni wrogowie. To niedobra sytuacja.
Pan opublikował dokument niemieckiego wywiadu dotyczący Smoleńska, ale to chyba jedyny taki przypadek. A przecież służby państw zachodnich musiały dociekać, co zdarzyło się 10 kwietnia, musiały analizować tę sprawę.
Jesteśmy w krytycznej sytuacji geopolitycznej i pewne interesy mają pierwszeństwo. Widzieliśmy to także przy okazji zestrzelenia MH-17 nad Ukrainą. Każdy w Europie wie, że winę za tę tragedię ponoszą prorosyjscy separatyści. Są odpowiednie dokumenty na ten temat. Jednak z powodów politycznych nie wszystkie materiały zostały opublikowane. Ze względu na Putina.
Jest za silny?
Jest silny, ale przede wszystkim jest w tym strach przed wojną. Mam jednak głęboką nadzieję, że nowy polski rząd zdoła dotrzeć do takich materiałów dowodowych, które pozwolą zrozumieć wydarzenia, przybliżą nas do prawdy.
Co może być w archiwach zachodnich służb specjalnych na temat Smoleńska?
Tam gdzieś jest prawda, kluczowe informacje. Niepewna sytuacja geopolityczna powoduje jednak, że sprawa pozostaje w zamrożeniu.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Strona 2 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/360183-kreml-mogl-to-zrobic-przypominam-nasz-wywiad-ze-sp-jurgenem-rothem-niemieckim-dziennikarzem-sledczym?strona=2