Wybrany to wybrany: dzięki porozumieniu chadeków z ich koalicyjnymi partnerami w rządzie federalnym Niemcy mają nowego prezydenta. A po prawdzie, będą mieli, gdyż formalnie Frank-Walter Steinmeier obejmie urząd dopiero w połowie marca. Czego można spodziewać się po następcy Joachima Gaucka?
Ten 61.letni polityk nie jest postacią nieznaną. Za Gerharda Schrödera był szefem Urzędu Kanclerskiego, w gabinecie Angeli Merkel dwukrotnie sprawował funkcję szefa dyplomacji i wicekanclerza, w międzyczasie bez powodzenia walczył o miejsce przy jej biurku, a wkrótce obejmie najwyższy urząd w państwie. Innymi słowy, najpierw był wiernym sługą partyjnego protektora z SPD, który rozluźnił transatlantyckie stosunki Niemiec i klecił nową oś Berlina i Paryża z Moskwą, potem posłusznie realizował polityczny zwrot chadeckiej kanclerz i odbudowywał to, co nabałaganił jej poprzednik: dobre relacje z USA znów stały się „fundamentalne” dla RFN, zaś Rosja ze „strategicznego partnera” - jak swego czasu określał ją były kanclerz „Gierd”, przyjaciel prezydenta Władimira Putina, obecnie lobbysta Gazpromu - stała się krajem potępianym za politykę niekoronowanego „cara”. Można zatem rzec nieco ironicznie, że Steinmeier, do dziś nazywany przez Rosjan „naszym człowiekiem w Berlinie”, jest najbardziej odpowiednią osobą do sprawowania reprezentacyjnej funkcji, jaką jest w Niemczech posada prezydenta…
Między samą Merkel a Putinem nie klei się od początku. Jedyną wspólną cechą, która łączy obecnie kanclerz Niemiec i prezydenta Rosji, to szczera, wzajemna antypatia. Choć oboje zapewniają, że cenią sobie otwartość w wymianie poglądów, woleliby, żeby na ich miejscach był ktoś inny. Syberyjskim chłodem wiało też między Putinem a Gauckiem, byłem szefem „urzędu oczyszczania” zjednoczonych Niemiec z enerdowskiej spuścizny. Dość powiedzieć, że prezydent RFN ani razu (sic!) nie odwiedził kraju Putina, a rosyjskiego kolegę z urzędu miał za szpicla KGB, który zrobił karierę i rządził w stylu wyuczonym w komunistycznych służbach.
Nie chodzi bynajmniej o roszczenie sobie przez Rosję prawa do „strefy wpływów” w jej dawnych, sowieckich republikach. Geszefty to geszefty, Niemcom wcześniej jakoś to nie przeszkadzało w ubijaniu interesów, czego najlepszym wyrazem jest dogadany przez Schrödera i Putina bałtycki gazociąg Nord Stream I, który również Merkel, będąca wówczas w opozycji, uznała za najwspanialszy dzień w historii niemiecko-rosyjskich stosunków. Psuć między oboma krajami zaczęło się od chwili, gdy jej rząd (tzw. wielkiej koalicji CDU/CSU-SPD), na powrót zastąpił „strategiczne partnerstwo” z Rosją odgruzowanym sojuszem z USA, a później potępiał jej agresywną politykę wobec sąsiadów, z wprowadzeniem sankcji po aneksji Krymu włącznie. Putin czuł się rozczarowany. Gdyby mógł zabijać wzrokiem, Merkel byłaby już dawno martwa.
Do konfliktów dochodziło między nimi na niemalże każdym polu. Gdy kilka lat temu uzgodniono w Brukseli warunki finansowego wsparcia dla upadających banków na Cyprze, gdzie z lokowali dochody rosyjscy oligarchowie, w Moskwie wręcz zawrzało: wsparcie cypryjskich banków uzależniono od przejęcia części depozytów ich klienteli. Dla Rosjan autorką tych decyzji nie była Komisja Europejska, ani Europejski Bank Centralny, ani Międzynarodowy Fundusz Walutowy, lecz kanclerz Merkel. Premier Dmitrij Miedwiediew wypalił bez ogródek, że to „jawne złodziejstwo” i „dzielenie łupów”, a telewizja publiczna Rossija” porównywała to postanowienie do… konfiskaty żydowskiego mienia przez III Rzeszę, zaś samą Merkel do Hitlera. Odpowiedź Kremla była natychmiastowa: do biur Fundacji Konrada Adenauera w Petersburgu, rodzinnym mieście Putina, oraz do Fundacji Friedricha Eberta w Moskwie wkroczyli rewizorzy, którzy zabrali dokumenty i komputery, a pozostawili wezwania dla ich pracowników do prokuratury. Oficjalnie chodziło o „skontrolowanie”, czy niemieckie fundacje nie korzystają aby z pirackiego oprogramowania komputerowego oraz, czy płacą należności na terenie Rosji. Były szef europarlamentu, Hans-Gert Pöttering nie przebierał w słowach: „Kto utrudnia pracę fundacji musi liczyć się z pogorszeniem stosunków niemiecko-rosyjskich”…
Podobnymi, mniej znanymi przykładami niemiecko-rosyjskiego „partnerstwa” po utracie władzy przez czerwono-zieloną spółkę (koalicyjny rząd SPD-Zielonych) na rzecz chadeków i socjaldemokratów mógłbym sypać jak z rękawa. Nawiasem mówiąc, o tym, jak wygląda demokracja w wydaniu „krystalicznie czystego demokraty” (tak nazywał swego przyjaciela Wołodię ekskanclerz Schröder), poseł Zielonych Volker Beck przekonał się na własnej skórze; gdy pojechał do Moskwy, by manifestować przeciw prześladowaniu homoseksualistów, wrócił do domu z dosłownie rozbitym nosem przez rosyjskich policjantów. Wspomnę tylko jeszcze ten fakt, że na mocy specjalnej uchwały Dumy ograniczono udziały niemieckich koncernów w rosyjskich mediach, które do ubiegłego roku musiały sprzedać pakiety większościowe i straciły w Rosji wszelkie wpływy.
Pikanterii temu wszystkiemu dodaje fakt, że niemiecka politykę zagraniczną firmował właśnie minister Frank-Walter Steinmeier, który w rządzie Merkel miał być „gwarantem” zachowania kursu wytyczonego przez Schrödera. Prezydent in spe nie bez powodu nazywany był „uchem” byłego kanclerza. Początkowo próbował dochować lojalności wobec byłego szefa. Gdy podczas pierwszego spotkania Merkel z Putinem w jego letniej rezydencji w Soczi prezydent w iście mafijnym stylu udzielił pani kanclerz osobliwej lekcji (wpuścił do sali kominkowej wielką, czarną labradorkę, wiedząc, że Merkel była kiedyś pogryziona przez psy i ma do nich uraz), Steinmeier udzielił wywiadu magazynowi „WirtschaftsWoche”, w którym wychwalał Rosję, jako niezawodnego partnera i krytykował ponowne zacieśnianie przez nowy rząd Niemiec transatlantyckich więzi. Merkel nie zareagowała. Wolała uniknąć wstrząsów i nie narażać na rozpad koalicji z SPD. Okazja do wyciszenia ministra Steinmeiera nadarzyła się sama, gdy spadły na niego zarzuty zatajenia prawdy i kłamstw w sprawie „Taliba z Bremy” - Murata Kurnaza, w czasach czerwono-zielonego rządu niesłusznie oskarżonego o terroryzm, przez co spędził ponad cztery lata w Guantanamo. Steinmeierowi groziła dymisja, a uratowało go wstawiennictwo samej szefowej rządu. Specjalna komisja śledcza zakończyła pracę nie wyjaśniając niczego, bowiem akta Kurnaza dziwnym zrządzeniem losu zaginęły.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wybrany to wybrany: dzięki porozumieniu chadeków z ich koalicyjnymi partnerami w rządzie federalnym Niemcy mają nowego prezydenta. A po prawdzie, będą mieli, gdyż formalnie Frank-Walter Steinmeier obejmie urząd dopiero w połowie marca. Czego można spodziewać się po następcy Joachima Gaucka?
Ten 61.letni polityk nie jest postacią nieznaną. Za Gerharda Schrödera był szefem Urzędu Kanclerskiego, w gabinecie Angeli Merkel dwukrotnie sprawował funkcję szefa dyplomacji i wicekanclerza, w międzyczasie bez powodzenia walczył o miejsce przy jej biurku, a wkrótce obejmie najwyższy urząd w państwie. Innymi słowy, najpierw był wiernym sługą partyjnego protektora z SPD, który rozluźnił transatlantyckie stosunki Niemiec i klecił nową oś Berlina i Paryża z Moskwą, potem posłusznie realizował polityczny zwrot chadeckiej kanclerz i odbudowywał to, co nabałaganił jej poprzednik: dobre relacje z USA znów stały się „fundamentalne” dla RFN, zaś Rosja ze „strategicznego partnera” - jak swego czasu określał ją były kanclerz „Gierd”, przyjaciel prezydenta Władimira Putina, obecnie lobbysta Gazpromu - stała się krajem potępianym za politykę niekoronowanego „cara”. Można zatem rzec nieco ironicznie, że Steinmeier, do dziś nazywany przez Rosjan „naszym człowiekiem w Berlinie”, jest najbardziej odpowiednią osobą do sprawowania reprezentacyjnej funkcji, jaką jest w Niemczech posada prezydenta…
Między samą Merkel a Putinem nie klei się od początku. Jedyną wspólną cechą, która łączy obecnie kanclerz Niemiec i prezydenta Rosji, to szczera, wzajemna antypatia. Choć oboje zapewniają, że cenią sobie otwartość w wymianie poglądów, woleliby, żeby na ich miejscach był ktoś inny. Syberyjskim chłodem wiało też między Putinem a Gauckiem, byłem szefem „urzędu oczyszczania” zjednoczonych Niemiec z enerdowskiej spuścizny. Dość powiedzieć, że prezydent RFN ani razu (sic!) nie odwiedził kraju Putina, a rosyjskiego kolegę z urzędu miał za szpicla KGB, który zrobił karierę i rządził w stylu wyuczonym w komunistycznych służbach.
Nie chodzi bynajmniej o roszczenie sobie przez Rosję prawa do „strefy wpływów” w jej dawnych, sowieckich republikach. Geszefty to geszefty, Niemcom wcześniej jakoś to nie przeszkadzało w ubijaniu interesów, czego najlepszym wyrazem jest dogadany przez Schrödera i Putina bałtycki gazociąg Nord Stream I, który również Merkel, będąca wówczas w opozycji, uznała za najwspanialszy dzień w historii niemiecko-rosyjskich stosunków. Psuć między oboma krajami zaczęło się od chwili, gdy jej rząd (tzw. wielkiej koalicji CDU/CSU-SPD), na powrót zastąpił „strategiczne partnerstwo” z Rosją odgruzowanym sojuszem z USA, a później potępiał jej agresywną politykę wobec sąsiadów, z wprowadzeniem sankcji po aneksji Krymu włącznie. Putin czuł się rozczarowany. Gdyby mógł zabijać wzrokiem, Merkel byłaby już dawno martwa.
Do konfliktów dochodziło między nimi na niemalże każdym polu. Gdy kilka lat temu uzgodniono w Brukseli warunki finansowego wsparcia dla upadających banków na Cyprze, gdzie z lokowali dochody rosyjscy oligarchowie, w Moskwie wręcz zawrzało: wsparcie cypryjskich banków uzależniono od przejęcia części depozytów ich klienteli. Dla Rosjan autorką tych decyzji nie była Komisja Europejska, ani Europejski Bank Centralny, ani Międzynarodowy Fundusz Walutowy, lecz kanclerz Merkel. Premier Dmitrij Miedwiediew wypalił bez ogródek, że to „jawne złodziejstwo” i „dzielenie łupów”, a telewizja publiczna Rossija” porównywała to postanowienie do… konfiskaty żydowskiego mienia przez III Rzeszę, zaś samą Merkel do Hitlera. Odpowiedź Kremla była natychmiastowa: do biur Fundacji Konrada Adenauera w Petersburgu, rodzinnym mieście Putina, oraz do Fundacji Friedricha Eberta w Moskwie wkroczyli rewizorzy, którzy zabrali dokumenty i komputery, a pozostawili wezwania dla ich pracowników do prokuratury. Oficjalnie chodziło o „skontrolowanie”, czy niemieckie fundacje nie korzystają aby z pirackiego oprogramowania komputerowego oraz, czy płacą należności na terenie Rosji. Były szef europarlamentu, Hans-Gert Pöttering nie przebierał w słowach: „Kto utrudnia pracę fundacji musi liczyć się z pogorszeniem stosunków niemiecko-rosyjskich”…
Podobnymi, mniej znanymi przykładami niemiecko-rosyjskiego „partnerstwa” po utracie władzy przez czerwono-zieloną spółkę (koalicyjny rząd SPD-Zielonych) na rzecz chadeków i socjaldemokratów mógłbym sypać jak z rękawa. Nawiasem mówiąc, o tym, jak wygląda demokracja w wydaniu „krystalicznie czystego demokraty” (tak nazywał swego przyjaciela Wołodię ekskanclerz Schröder), poseł Zielonych Volker Beck przekonał się na własnej skórze; gdy pojechał do Moskwy, by manifestować przeciw prześladowaniu homoseksualistów, wrócił do domu z dosłownie rozbitym nosem przez rosyjskich policjantów. Wspomnę tylko jeszcze ten fakt, że na mocy specjalnej uchwały Dumy ograniczono udziały niemieckich koncernów w rosyjskich mediach, które do ubiegłego roku musiały sprzedać pakiety większościowe i straciły w Rosji wszelkie wpływy.
Pikanterii temu wszystkiemu dodaje fakt, że niemiecka politykę zagraniczną firmował właśnie minister Frank-Walter Steinmeier, który w rządzie Merkel miał być „gwarantem” zachowania kursu wytyczonego przez Schrödera. Prezydent in spe nie bez powodu nazywany był „uchem” byłego kanclerza. Początkowo próbował dochować lojalności wobec byłego szefa. Gdy podczas pierwszego spotkania Merkel z Putinem w jego letniej rezydencji w Soczi prezydent w iście mafijnym stylu udzielił pani kanclerz osobliwej lekcji (wpuścił do sali kominkowej wielką, czarną labradorkę, wiedząc, że Merkel była kiedyś pogryziona przez psy i ma do nich uraz), Steinmeier udzielił wywiadu magazynowi „WirtschaftsWoche”, w którym wychwalał Rosję, jako niezawodnego partnera i krytykował ponowne zacieśnianie przez nowy rząd Niemiec transatlantyckich więzi. Merkel nie zareagowała. Wolała uniknąć wstrząsów i nie narażać na rozpad koalicji z SPD. Okazja do wyciszenia ministra Steinmeiera nadarzyła się sama, gdy spadły na niego zarzuty zatajenia prawdy i kłamstw w sprawie „Taliba z Bremy” - Murata Kurnaza, w czasach czerwono-zielonego rządu niesłusznie oskarżonego o terroryzm, przez co spędził ponad cztery lata w Guantanamo. Steinmeierowi groziła dymisja, a uratowało go wstawiennictwo samej szefowej rządu. Specjalna komisja śledcza zakończyła pracę nie wyjaśniając niczego, bowiem akta Kurnaza dziwnym zrządzeniem losu zaginęły.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/327679-dwie-twarze-steinmeiera-prezydent-niemiec-in-spe-zapewne-wykorzysta-pierwsza-sposobnosc-do-odzwiedzin-w-moskwie