Odtąd szef dyplomacji przestał sabotować politykę swej szefowej i stał się niemal współautorem zwrotu dokonanego przez Merkel. Wychowana w komunistycznej NRD kanclerz Niemiec ma do postkomunisty Putina ograniczone zaufanie. Podczas gdy na gospodarczym polu współpraca rozwija się bez większych zgrzytów (vide koncepcja budowy Nord Stream II), w polityce międzynarodowej Moskwę i Berlin łączy, jak to trafnie określa tygodnik „Der Spiegel”, „zimny pokój”. Jej nie podobają się autorytarne, wielkomocarstwowe zapędy prezydenta, a jemu ponowne zbliżenie Niemiec z USA i zakotwiczenie w UE - zdaniem Putina – w tym „mizernym tworze”, zamiast budowanie z Rosją „unii euroazjatyckiej”, podzielenie się strefami wpływów w Europie i stworzenie wspólnego frontu przeciw Stanom Zjednoczonym.
Steinmeier stał się podwykonawcą woli Merkel, a jego rola sprowadzała się do dyplomatycznego wygładzania tego, co skrzypiało w bilateralnych stosunkach Niemiec z Rosją. Niekiedy jednak i on nie potrafił znaleźć słów. Przykład? Po ponownym wyborze na prezydenta Putin złożył zwyczajową, kurtuazyjną wizytę w stolicy RFN. Na spotkanie z Merkel przybył wszakże z kilkugodzinnym opóźnieniem; kanclerz musiała na niego czekać. Putin wpadł bowiem „po drodze” do Mińska, aby pozdrowić białoruskiego satrapę Aleksandra Łukaszenkę. Niemcy zostali o tym poinformowani post factum. W rewanżu, miesiąc później Merkel złożyła wizytę w Mołdawii, którą Putin uważa za strefę wpływów Rosji, gdzie zapewniła wiwatujące tłumy, że „decyzja o przyszłości tego kraju leży wyłącznie w ich rękach”.
Podczas jednego z cyklicznych spotkań w ramach „Petersburskiego dialogu” Putin wręcz zamanifestował swą niechęć do szefowej rządu Niemiec. Ich dystans dodatkowo pogłębiło mianowanie przez Merkel kolegi z CDU Andreasa Schockenhoffa na koordynatora do spraw współpracy bilateralnej, który otwarcie krytykował Putina za jego autorytarne zapędy. Schockenhoff nadano w Moskwie miano „tendencyjnego oszczercy” i „rusofoba”. Rosjanie dawali Merkel do zrozumienia, że nie życzą sobie takiego gościa, na co kanclerz zareagowała krótkim „nein!”: „Rzecznika rządu federalnego powołuje rząd federalny, a nie zagranica”.
Steinmeier dwoił się i troił, aby zachować choćby pozory współpracy, efekty były jednak mizerne. Putin wykorzystywał każdą okazję do wbijania Merkel szpilek. Gdy Rosja była honorowym gospodarzem targów w Hanowerze, udzielił kanclerz kolejnej lekcji i to podczas ich wspólnego otwarcia tej wystawy: że produkcja dla Rosji „daje w Niemczech zatrudnienie 700 tys. obywatelom” i gdyby nie ta współpraca niemieckie dane z rynku pracy oraz wzrostu gospodarczego wyglądałyby inaczej…
Cichym marzeniem Putina było zakończenie urzędowania prezydenta Gaucka, co już się spełnia, oraz przegrana Merkel w zbliżających się wyborach do Bundestagu. I w tym przypadku, podobnie jak odnośnie do „przyjaciela Rosji”, socjaldemokraty Steinmeiera - następcy Gaucka, miejsce przy kanclerskim biurku może zająć polityk bardziej wygodny dla Moskwy, również socjaldemokrata z SPD, były szef europarlamentu Martin Schulz. Prawdopodobieństwo takiego układu nie jest wielkie, ale całkowicie wykluczyć się go nie da.
Tymczasem już za kilka tygodni urzędowanie na Zamku Bellevue (siedziba prezydenta) zacznie Steinmeier. „Wieczny drugi”, jak nazywano go do tej pory w berlińskich kuluarach, będzie wreszcie tym pierwszym. Prezydent nie ma większego wpływu na politykę republiki, jest reprezentantem państwa i jego moralno-etycznym arbitrem. Taka rola pasuje do „misiowatego” Steinmeiera jak ulał: ten prawnik i politolog z wykształcenia nigdy nie był typem przebojowca, raczej sumiennym, lojalnym urzędnikiem wobec przełożonych.
Gdy kierował biurem Schrödera, mysz nie miała prawa tam pisnąć bez zgody „Franka”. To on decydował, kto mógł podejść do kanclerza, był jego ochroniarzem, zderzakiem i cichym doradcą. To jego kanclerz pytał: „jak wypadłem”, tylko on mógł podtykać mu karteczki z uwagami na posiedzeniach rządu. Steinmeier myślał o wszystkim, nawet o tym, by podano Schröderowi kawior podczas krótkiego międzylądowania na zatankowanie kanclerskiego samolotu w Rosji… „Frank czyta w moich myślach. Mam zaufanie tylko do Doris (czwarta żona Schrödera) i do Franka…”, mawiał szef rządu Niemiec.
Współpraca Steinmeiera z Merkel miała inny wymiar. Został szefem dyplomacji w jej gabinecie z namaszczenia Schrödera, nie podtykał jej kawioru, jednak - acz nie bez początkowych zgrzytów - podporządkował się jej przenicowanej polityce zagranicznej i realizował jej wytyczne. Podejmowane przez niego próby działania na własną rękę kończyły się fiaskiem. Steinmeier nie marnował wszakże żadnej okazji do zaakcentowania swych dobrych relacji z rosyjskim kolegą z urzędu Siergiejem Ławrowem. „Niektórzy próbują wbić klina w naszą przyjaźń z Niemcami”, żalił mu się szef rosyjskiej dyplomacji; jednym z pomysłów Steinmeiera była koncepcja „obustronnego i równorzędnego uzależnienia Rosji i UE”, co nawet w Niemczech odebrano jako przejaw jego naiwności.
Po inwazji Rosji na Kaukazie, Steinmeier przedstawił Ławrowowi w podmoskiewskiej restauracji plan rozwiązania tego konfliktu: wyrzeczenia się użycia siły, umożliwienia powrotu gruzińskim uchodźcom do domów i negocjacji statusu regionów zajętych przez Rosjan. Ławrow pokazał mu wówczas, jak bardzo „ceni” sobie jego zdanie: propozycję Steinmeiera określił jako „interesującą”, co bez dyplomatycznego rastra oznaczało: możesz się z nią wypchać. Rosja miała dla Osetii Południowej i Abchazji własny plan… Z czasem Steinmeier stał się zderzakiem Merkel, co więcej, zarzucał Rosji „przekraczanie granic w jej działaniach”, opowiadał się głośno za „integralnością gruzińskiego terytorium”, krytykował aneksję Krymu i jej poczynania na wschodzie Ukrainy.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Odtąd szef dyplomacji przestał sabotować politykę swej szefowej i stał się niemal współautorem zwrotu dokonanego przez Merkel. Wychowana w komunistycznej NRD kanclerz Niemiec ma do postkomunisty Putina ograniczone zaufanie. Podczas gdy na gospodarczym polu współpraca rozwija się bez większych zgrzytów (vide koncepcja budowy Nord Stream II), w polityce międzynarodowej Moskwę i Berlin łączy, jak to trafnie określa tygodnik „Der Spiegel”, „zimny pokój”. Jej nie podobają się autorytarne, wielkomocarstwowe zapędy prezydenta, a jemu ponowne zbliżenie Niemiec z USA i zakotwiczenie w UE - zdaniem Putina – w tym „mizernym tworze”, zamiast budowanie z Rosją „unii euroazjatyckiej”, podzielenie się strefami wpływów w Europie i stworzenie wspólnego frontu przeciw Stanom Zjednoczonym.
Steinmeier stał się podwykonawcą woli Merkel, a jego rola sprowadzała się do dyplomatycznego wygładzania tego, co skrzypiało w bilateralnych stosunkach Niemiec z Rosją. Niekiedy jednak i on nie potrafił znaleźć słów. Przykład? Po ponownym wyborze na prezydenta Putin złożył zwyczajową, kurtuazyjną wizytę w stolicy RFN. Na spotkanie z Merkel przybył wszakże z kilkugodzinnym opóźnieniem; kanclerz musiała na niego czekać. Putin wpadł bowiem „po drodze” do Mińska, aby pozdrowić białoruskiego satrapę Aleksandra Łukaszenkę. Niemcy zostali o tym poinformowani post factum. W rewanżu, miesiąc później Merkel złożyła wizytę w Mołdawii, którą Putin uważa za strefę wpływów Rosji, gdzie zapewniła wiwatujące tłumy, że „decyzja o przyszłości tego kraju leży wyłącznie w ich rękach”.
Podczas jednego z cyklicznych spotkań w ramach „Petersburskiego dialogu” Putin wręcz zamanifestował swą niechęć do szefowej rządu Niemiec. Ich dystans dodatkowo pogłębiło mianowanie przez Merkel kolegi z CDU Andreasa Schockenhoffa na koordynatora do spraw współpracy bilateralnej, który otwarcie krytykował Putina za jego autorytarne zapędy. Schockenhoff nadano w Moskwie miano „tendencyjnego oszczercy” i „rusofoba”. Rosjanie dawali Merkel do zrozumienia, że nie życzą sobie takiego gościa, na co kanclerz zareagowała krótkim „nein!”: „Rzecznika rządu federalnego powołuje rząd federalny, a nie zagranica”.
Steinmeier dwoił się i troił, aby zachować choćby pozory współpracy, efekty były jednak mizerne. Putin wykorzystywał każdą okazję do wbijania Merkel szpilek. Gdy Rosja była honorowym gospodarzem targów w Hanowerze, udzielił kanclerz kolejnej lekcji i to podczas ich wspólnego otwarcia tej wystawy: że produkcja dla Rosji „daje w Niemczech zatrudnienie 700 tys. obywatelom” i gdyby nie ta współpraca niemieckie dane z rynku pracy oraz wzrostu gospodarczego wyglądałyby inaczej…
Cichym marzeniem Putina było zakończenie urzędowania prezydenta Gaucka, co już się spełnia, oraz przegrana Merkel w zbliżających się wyborach do Bundestagu. I w tym przypadku, podobnie jak odnośnie do „przyjaciela Rosji”, socjaldemokraty Steinmeiera - następcy Gaucka, miejsce przy kanclerskim biurku może zająć polityk bardziej wygodny dla Moskwy, również socjaldemokrata z SPD, były szef europarlamentu Martin Schulz. Prawdopodobieństwo takiego układu nie jest wielkie, ale całkowicie wykluczyć się go nie da.
Tymczasem już za kilka tygodni urzędowanie na Zamku Bellevue (siedziba prezydenta) zacznie Steinmeier. „Wieczny drugi”, jak nazywano go do tej pory w berlińskich kuluarach, będzie wreszcie tym pierwszym. Prezydent nie ma większego wpływu na politykę republiki, jest reprezentantem państwa i jego moralno-etycznym arbitrem. Taka rola pasuje do „misiowatego” Steinmeiera jak ulał: ten prawnik i politolog z wykształcenia nigdy nie był typem przebojowca, raczej sumiennym, lojalnym urzędnikiem wobec przełożonych.
Gdy kierował biurem Schrödera, mysz nie miała prawa tam pisnąć bez zgody „Franka”. To on decydował, kto mógł podejść do kanclerza, był jego ochroniarzem, zderzakiem i cichym doradcą. To jego kanclerz pytał: „jak wypadłem”, tylko on mógł podtykać mu karteczki z uwagami na posiedzeniach rządu. Steinmeier myślał o wszystkim, nawet o tym, by podano Schröderowi kawior podczas krótkiego międzylądowania na zatankowanie kanclerskiego samolotu w Rosji… „Frank czyta w moich myślach. Mam zaufanie tylko do Doris (czwarta żona Schrödera) i do Franka…”, mawiał szef rządu Niemiec.
Współpraca Steinmeiera z Merkel miała inny wymiar. Został szefem dyplomacji w jej gabinecie z namaszczenia Schrödera, nie podtykał jej kawioru, jednak - acz nie bez początkowych zgrzytów - podporządkował się jej przenicowanej polityce zagranicznej i realizował jej wytyczne. Podejmowane przez niego próby działania na własną rękę kończyły się fiaskiem. Steinmeier nie marnował wszakże żadnej okazji do zaakcentowania swych dobrych relacji z rosyjskim kolegą z urzędu Siergiejem Ławrowem. „Niektórzy próbują wbić klina w naszą przyjaźń z Niemcami”, żalił mu się szef rosyjskiej dyplomacji; jednym z pomysłów Steinmeiera była koncepcja „obustronnego i równorzędnego uzależnienia Rosji i UE”, co nawet w Niemczech odebrano jako przejaw jego naiwności.
Po inwazji Rosji na Kaukazie, Steinmeier przedstawił Ławrowowi w podmoskiewskiej restauracji plan rozwiązania tego konfliktu: wyrzeczenia się użycia siły, umożliwienia powrotu gruzińskim uchodźcom do domów i negocjacji statusu regionów zajętych przez Rosjan. Ławrow pokazał mu wówczas, jak bardzo „ceni” sobie jego zdanie: propozycję Steinmeiera określił jako „interesującą”, co bez dyplomatycznego rastra oznaczało: możesz się z nią wypchać. Rosja miała dla Osetii Południowej i Abchazji własny plan… Z czasem Steinmeier stał się zderzakiem Merkel, co więcej, zarzucał Rosji „przekraczanie granic w jej działaniach”, opowiadał się głośno za „integralnością gruzińskiego terytorium”, krytykował aneksję Krymu i jej poczynania na wschodzie Ukrainy.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/327679-dwie-twarze-steinmeiera-prezydent-niemiec-in-spe-zapewne-wykorzysta-pierwsza-sposobnosc-do-odzwiedzin-w-moskwie?strona=2