Tekst ukazał się w „Nowej Konfederacji”.
„Odyseusz powrócił na krótko do Kirke i wyprawił się w dalszą podróż. Na jego drodze pojawiły się syreny – pół kobiety, pół ptaki, zwodzące żeglarzy swym śpiewem. Sprytny Odyseusz kazał więc swym ludziom, aby zatkali sobie uszy woskiem, natomiast jego samego przywiązali do masztu. Dzięki temu uniknął rozbicia o okoliczne rafy, na które syreny naprowadzały statki”.
Powyższy cytat z „Odysei” Homera nieprzypadkowo znalazł się w książce pt. „Przyszłość wolności: nieliberalna demokracja w USA i na świecie” („The Future of Freedom: Illiberal Democracy at Home and Abroad”, 2003). Jej autor, guru liberalnej, globalistycznej elity w USA, Fareed Zakaria, poprzez tę elegancką metaforę wyraził sposób, w jaki postrzega demokrację: Odyseusz to rząd, Syreny to demos, a ludzie Odyseusza – elity. To one dbają o to, by rząd nie mógł ślepo podążać za żądaniami mas, często naprowadzającymi go na rafy. Rząd ma sterować, zamiast być sterowanym.
Ile demosu w demokracji?
„Półsuwerenny lud” (The semi-sovereign people) – to pojęcie ukute niemal pół wieku temu przez amerykańskiego politologa Elmera Erica Schattschneidera, w ramach toczącej się wówczas debaty między „elitystami” a „pluralistami”. Schattschneider argumentował, że kontrola nad politycznymi decyzjami leży poza zasięgiem przeciętnego obywatela. Wykluczenie demosu z demokratycznego procesu było w latach 60. XX wieku popularnym tematem intelektualnej debaty. „Pluraliści” argumentowali za rodzajem rządu, w którym wszyscy uczestnicy mają równy status – czy to w posiadaniu, władzy, czy prawach. Ówcześni „elityści”, za takimi socjologami jak Vilfredo Pareto czy Gaetano Mosca uważali, że to uprzywilejowani ludzie sukcesu powinni rządzić, ponieważ na to „zasłużyli”, a rolą mas jest bycie rządzonymi. Spór nie został rozstrzygnięty ani na korzyść jednych, ani drugich. Pytanie, ile demosu powinno być w demokracji, znów stało się jednak ośrodkiem zainteresowania po upadku komunizmu, „końcu historii” Fukuyamy i pozornym zwycięstwie liberalnej demokracji, jako dominującej formy rządów na świecie.
Krytykowanie demokracji stało się modne, ale nikt nie robił i nie robi tego z takim ferworem, jak Zakaria – dziennikarz CNN, ulubieniec waszyngtońskich salonów i samozwańczy człowiek sukcesu („Jestem pewien, że niebawem zostanę sekretarzem stanu” – mówił w jednym z wywiadów). To, że Zakaria, syn prominentnego hinduskiego adwokata, sam należał już od urodzenia do elit, nie jest bez znaczenia. Podobnie nie bez znaczenia jest jego dzieciństwo, spędzone w Bombaju lat 60., naznaczonych przez „populistyczne rządy” Gandhiego i wprowadzenie systemu wielopartyjnego, co według Zakarii uczyniło Indie bardziej demokratycznymi, ale „jednocześnie mniej liberalnymi”.
Do władzy doszli bowiem hinduscy fundamentaliści, wybrani „głównie przez biedaków z najniższych kast”. Zaczęli oni prześladować uprzywilejowaną muzułmańską mniejszość, do której Zakaria należał. Demokracja, pozornie rzecz dobra, okazała się złem. Doprowadziła bowiem – za sprawą „tępych” mas – do powrotu hinduskiego nacjonalizmu, opresji i przemocy. Zakaria zaś boleśnie doświadczył na własnej skórze utratę przywilejów.
Jest to najbardziej osobisty pasaż w „Przyszłości Wolności”, a jednocześnie naznacza ogólny kierunek myślenia Zakarii, obwiniającego demokrację o wszelkie zło nowoczesnego świata: o przemoc etniczną, biedę, represje, wojnę, a nawet międzynarodowy terroryzm, który nazywa „demokratyzacją przemocy”. Jeśli w danym miejscu nie zakorzenią się na dobre prawa człowieka, to jak pisze Zakaria, demokracja nie jest w stanie triumfować. Przeprowadzenie wyborów i promowanie liberalizmu jako doktryny gospodarczej nie wystarczy. Jego zdaniem demokracja i wolność to nie to samo. Jeśli demokracja nie produkuje ładu (jest to argument zaczerpnięty z Huntingtona), może wspierać „najgorszy rodzaj konserwatyzmu i fanatyzmu”, uniemożliwiać reformy, postęp gospodarczy i społeczny. W ten sposób powstają „nieliberalne” demokracje. Sama wolność słowa i powszechne wybory są w jego przekonaniu niemal gwarancją zwycięstwa ugrupowań najbardziej radykalnych oraz najbardziej bezwzględnych i niedemokratycznych.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Tekst ukazał się w „Nowej Konfederacji”.
„Odyseusz powrócił na krótko do Kirke i wyprawił się w dalszą podróż. Na jego drodze pojawiły się syreny – pół kobiety, pół ptaki, zwodzące żeglarzy swym śpiewem. Sprytny Odyseusz kazał więc swym ludziom, aby zatkali sobie uszy woskiem, natomiast jego samego przywiązali do masztu. Dzięki temu uniknął rozbicia o okoliczne rafy, na które syreny naprowadzały statki”.
Powyższy cytat z „Odysei” Homera nieprzypadkowo znalazł się w książce pt. „Przyszłość wolności: nieliberalna demokracja w USA i na świecie” („The Future of Freedom: Illiberal Democracy at Home and Abroad”, 2003). Jej autor, guru liberalnej, globalistycznej elity w USA, Fareed Zakaria, poprzez tę elegancką metaforę wyraził sposób, w jaki postrzega demokrację: Odyseusz to rząd, Syreny to demos, a ludzie Odyseusza – elity. To one dbają o to, by rząd nie mógł ślepo podążać za żądaniami mas, często naprowadzającymi go na rafy. Rząd ma sterować, zamiast być sterowanym.
Ile demosu w demokracji?
„Półsuwerenny lud” (The semi-sovereign people) – to pojęcie ukute niemal pół wieku temu przez amerykańskiego politologa Elmera Erica Schattschneidera, w ramach toczącej się wówczas debaty między „elitystami” a „pluralistami”. Schattschneider argumentował, że kontrola nad politycznymi decyzjami leży poza zasięgiem przeciętnego obywatela. Wykluczenie demosu z demokratycznego procesu było w latach 60. XX wieku popularnym tematem intelektualnej debaty. „Pluraliści” argumentowali za rodzajem rządu, w którym wszyscy uczestnicy mają równy status – czy to w posiadaniu, władzy, czy prawach. Ówcześni „elityści”, za takimi socjologami jak Vilfredo Pareto czy Gaetano Mosca uważali, że to uprzywilejowani ludzie sukcesu powinni rządzić, ponieważ na to „zasłużyli”, a rolą mas jest bycie rządzonymi. Spór nie został rozstrzygnięty ani na korzyść jednych, ani drugich. Pytanie, ile demosu powinno być w demokracji, znów stało się jednak ośrodkiem zainteresowania po upadku komunizmu, „końcu historii” Fukuyamy i pozornym zwycięstwie liberalnej demokracji, jako dominującej formy rządów na świecie.
Krytykowanie demokracji stało się modne, ale nikt nie robił i nie robi tego z takim ferworem, jak Zakaria – dziennikarz CNN, ulubieniec waszyngtońskich salonów i samozwańczy człowiek sukcesu („Jestem pewien, że niebawem zostanę sekretarzem stanu” – mówił w jednym z wywiadów). To, że Zakaria, syn prominentnego hinduskiego adwokata, sam należał już od urodzenia do elit, nie jest bez znaczenia. Podobnie nie bez znaczenia jest jego dzieciństwo, spędzone w Bombaju lat 60., naznaczonych przez „populistyczne rządy” Gandhiego i wprowadzenie systemu wielopartyjnego, co według Zakarii uczyniło Indie bardziej demokratycznymi, ale „jednocześnie mniej liberalnymi”.
Do władzy doszli bowiem hinduscy fundamentaliści, wybrani „głównie przez biedaków z najniższych kast”. Zaczęli oni prześladować uprzywilejowaną muzułmańską mniejszość, do której Zakaria należał. Demokracja, pozornie rzecz dobra, okazała się złem. Doprowadziła bowiem – za sprawą „tępych” mas – do powrotu hinduskiego nacjonalizmu, opresji i przemocy. Zakaria zaś boleśnie doświadczył na własnej skórze utratę przywilejów.
Jest to najbardziej osobisty pasaż w „Przyszłości Wolności”, a jednocześnie naznacza ogólny kierunek myślenia Zakarii, obwiniającego demokrację o wszelkie zło nowoczesnego świata: o przemoc etniczną, biedę, represje, wojnę, a nawet międzynarodowy terroryzm, który nazywa „demokratyzacją przemocy”. Jeśli w danym miejscu nie zakorzenią się na dobre prawa człowieka, to jak pisze Zakaria, demokracja nie jest w stanie triumfować. Przeprowadzenie wyborów i promowanie liberalizmu jako doktryny gospodarczej nie wystarczy. Jego zdaniem demokracja i wolność to nie to samo. Jeśli demokracja nie produkuje ładu (jest to argument zaczerpnięty z Huntingtona), może wspierać „najgorszy rodzaj konserwatyzmu i fanatyzmu”, uniemożliwiać reformy, postęp gospodarczy i społeczny. W ten sposób powstają „nieliberalne” demokracje. Sama wolność słowa i powszechne wybory są w jego przekonaniu niemal gwarancją zwycięstwa ugrupowań najbardziej radykalnych oraz najbardziej bezwzględnych i niedemokratycznych.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/315219-ideolog-liberalnego-zamordyzmu-kim-jest-fareed-zakaria-przyjaciel-sikorskiego-i-applebaum-oraz-zawziety-krytyk-polski