Co powiedział, a czego nie, Jarosław Kaczyński 2 maja. Jaka mogłaby być nowa konstytucja, gdyby projektowali ją ważni politycy obozu rządzącego?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Facebook/PiS
Fot. Facebook/PiS

To Jarosław Kaczyński jest faktycznym strategicznym, a w wielu sprawach – także taktycznym przywódcą obozu rządzącego. Dlatego jego wystąpienie z 2 maja z okazji Dnia Flagi można traktować jako swego rodzaju małe exposé. Warto je także zestawić z wystąpieniem prezydenta Andrzeja Dudy dzień później, szczególnie że obaj politycy wspominali o zmianie ustawy zasadniczej. Ich wystąpienia można więc traktować jako zapowiedź tego, co chcieliby w nowej konstytucji widzieć.

W przemówieniu z 2 maja równie istotne jest to, co Jarosław Kaczyński powiedział, jak i to, o czym nie wspomniał. Skoro bowiem zakładamy, że mówił o kwestiach dla państwa najistotniejszych, to musimy uznać, iż tych, które się w jego wystąpieniu nie znalazły, za takie nie uważa.

W ciągu około 30 minut lider PiS postawił twardo i wyraźnie dwie bardzo istotne kwestie. Pierwsza to przynależność Polski do Unii Europejskiej. W kilku zdecydowanych i jednoznacznych zdaniach lider PiS wytrącił z ręki broń tym wszystkim, którzy w ostatnim czasie twierdzili, że jego partia chce wyprowadzić Polskę z UE. Pozostało im tylko zaklinanie rzeczywistości i powtarzanie, że oni Jarosławowi Kaczyńskiemu nie wierzą.

Ale grunt pod nogami stracili również ci wszyscy w szeroko pojętym obozie partii rządzącej, którzy o przynależności Polski do Unii wypowiadali się co najmniej sceptycznie. Choć – co trzeba podkreślić – nigdy nie byli w głównym nurcie PiS, który zawsze opowiadał się za przynależnością naszego kraju do wspólnoty. Jednocześnie jednak powiedział Kaczyński – co dość oczywiste – że przynależność do UE nie oznacza godzenia się na wszystko. A tak właśnie chcieliby ją widzieć niektórzy fanatycy w rodzaju Róży Thun lub też tak interpretowali ją z przyczyn pragmatycznych politycy partii rządzącej wcześniej.

Druga fundamentalna kwestia to niezgoda na krępowanie wolności słowa poprzez poprawność polityczną. Kaczyński powiedział wyraźnie: żadnych ustaw „antydyskryminacyjnych” czy o „mowie nienawiści”. Polska jest i ma pozostać obszarem wolności słowa, nawet gdyby reszta Europy miała się pogrążyć w odmętach politpoprawnego absurdu. To ważna i dobra deklaracja.

Z drugiej strony były w przemówieniu Kaczyńskiego miejsca budzące poważne wątpliwości. Gdy prezes PiS mówił o trzech fundamentalnych założeniach, na jakich opiera się historyczno-moralna legitymacja polskiego państwa, czyli wolności, równości i sprawiedliwości, nie było do końca jasne, jakiego typu równość ma na myśli. Przychodzi do głowy oczywiście przede wszystkim równość wobec prawa – postulat chwalebny i słuszny. Jednak słuchając całego wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego można było nabrać przekonania, że równość rozumie niestety szerzej – także jako postulat socjalny. Nie bez powodu Kaczyński bez zająknienia stwierdził, że cechą „nowoczesnego państwa” jest bezpieczeństwo socjalne. To oczywiście nieprawda – bezpieczeństwo socjalne, szczególnie z jego szerokim rozumieniu, nie ma nic wspólnego z nowoczesnością, za to wiele z de facto złodziejską redystrybucją dóbr. Bezpieczeństwo socjalne w krajach Europy Zachodniej bazuje na dziesięcioleciach intensywnego rozwoju (w istocie czerpiąc ze zgromadzonego zasobu w sposób często rabunkowy), których my za sobą nie mamy. Nie oznacza to oczywiście, że jakiegoś poziomu zabezpieczeń socjalnych nie należałoby wbudować w polski ustrój, ale one przecież już są – i to zbytnio rozbudowane, jeśli wczytać się w obecną ustawę zasadniczą.

Ofensywa pedagogiki wstydu przegrywa

– stwierdził Kaczyński i wygląda na to, że ma rację. W sferze symbolicznej trwa przywracanie naturalnego porządku – jak w przypadku wielkiej manifestacji, w którą przerodził się pogrzeb pułkownika Szendzielarza. Można więc zgodzić się z Kaczyńskim, że „dobro jest znów oddzielane od zła”. Tyle że – podobnie jak w przypadku pojęcia równości – także i tu zabrakło dokładnego zdefiniowania, o którą sferę chodzi. Bo o ile takie postawienie sprawy jest słuszne w dziedzinie narodowej mitologii (pod warunkiem wszakże, że nie krępuje naukowej i publicystycznej dyskusji o tworzących ją wydarzeniach – czy chodzi o Powstanie Warszawskie, czy o żołnierzy niezłomnych, czy o pokłosie XIX-wiecznego romantyzmu), to obawiam się, że wielu słuchających prezesa PiS uznało te słowa za proste odniesienie do sytuacji politycznej. Tu zaś już zgodzić się nie sposób. Manichejskie stawianie sprawy – walka PiS z opozycją to walka dobra ze złem – jest bardzo szkodliwe i groźne. (Pisałem o tym kilkakrotnie, więc pominę uzasadnienie tego poglądu.)

123
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych