W PRL wychodziła prasa i wydawnictwa katolickie. Cenzura zajmowała się nimi?
Cenzura obejmowała wszystko, a więc i wydawnictwa katolickie. Więcej prawdy można było powiedzieć, jeśli nakład był znikomy. Po 1951 roku zaczęły jednak znikać z rynku wydawnictwa prywatne, zatrzymywane były teksty religijne: modlitwy, podręczniki dla alumnów, powieści tłumaczone z francuskiego i włoskiego. Wydawnictwa bały się zgłaszać utwory niepewne politycznie, a cenzorzy konfiskowali książki nawet z bibliotek prywatnych i parafialnych! Na krajowej odprawie w czerwcu 1949 roku instruowano cenzorów tak: „Nie można wyjechać z ostrym nożem na wszystkie biblioteki księży czy prywatne. Z ostrym nożem trzeba wyjechać na biblioteki publiczne, które obsługują większą część narodu, żeby go nie zatruwały”. Cenzorzy byli uczuleni na treści religijne do tego stopnia, że jeden z nich od wydawcy Pism Świętego Tomasza z Akwinu zażądał praw autorskich (śmiech).
Wielką cenę zapłacił tygodnik katolicki „Niedziela”.
W każdym numerze cenzura dokręcała śrubę i zakładał kaganiec. Redaktorzy, aby wypełnić łamy po wyciętych przez cenzurę artykułach, publikowali materiały o ogrodnictwie. Redaktor naczelny ks. Antoni Marchewka w 1947 roku na jedenaście miesięcy trafił do więzienia, a w 1953, po zażądaniu przez cenzurę opublikowania nekrologu Józefa Stalina, komuniści zakazali wydawania „Niedzieli” na 28 lat! Dopiero w 1981 roku, w karnawale „Solidarności”, władze zgodziły się na wznowienie pisma. „Niedziela” miała permanentne kłopoty z cenzurą. Ks. infułat Ireneusz Skubiś opowiada mi w książce, że pewnego razu cenzor nakazał zastąpić „Moskali” „wojskami carskimi”. Argumentował, że „Moskale” godzą w konstytucyjny sojusz ze Związkiem Radzieckim. Innym razem, to było w stanie wojennym, ocenzurował nawet Pismo Święte (sic). Z reportażu Juliusza Brauna o grobach wielkanocnych wyciął cytat: „Byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie”. Ingerowano też w fotografie. Na jednej z nich stoczniowcy mieli na kieszeniach emblematy Stoczni Gdańskiej. Wedle cenzora fotografia naruszała zasadę laickiego charakteru państwa, gdyż „stocznia jest przedsiębiorstwem państwowym, więc jej robotnicy nie mogą brać udziału w procesji”. „Zdjęcie było już opublikowane, więc musieliśmy w drukarni zdrapywać emblematy z kieszeni stoczniowców. W tygodniku pojawiły się w tych miejscach białe plamy” – wspomina ks. Ireneusz Skubiś, który uzbierał cztery pękate teczki z wycinkami zdjętych przez cenzurę tekstów i korespondencją, jaką wymieniał z sądem administracyjnym.
Czy byli w PRL twórcy wolni od cenzury?
Peerelowscy twórcy generalnie dzielili się na dwie grupy: tych, którzy współpracowali z komunistycznym reżimem, wspierali go naturalnie i udawali tylko, że grają z cenzurą, a w rzeczywistości realizowali propagandę i takich, którzy zostali wyrzuceni poza nawias oficjalnego obiegu kultury. Tym ostatnim władza deptała godność, gwałciła ich sumienia, łamała kręgosłupy moralne. Trzeba było wielkiej siły wewnętrznej, twardego systemu wartości, aby nie ulec. Aby móc tworzyć, a równocześnie egzystować, nie hańbiąc się. Jak w przypadku Stefana Kisielewskiego, Pawła Jasienicy, Zbigniewa Herberta, Leszka Kołakowskiego czy Leopolda Tyrmanda, który zamiast obiadu pił herbatę.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W PRL wychodziła prasa i wydawnictwa katolickie. Cenzura zajmowała się nimi?
Cenzura obejmowała wszystko, a więc i wydawnictwa katolickie. Więcej prawdy można było powiedzieć, jeśli nakład był znikomy. Po 1951 roku zaczęły jednak znikać z rynku wydawnictwa prywatne, zatrzymywane były teksty religijne: modlitwy, podręczniki dla alumnów, powieści tłumaczone z francuskiego i włoskiego. Wydawnictwa bały się zgłaszać utwory niepewne politycznie, a cenzorzy konfiskowali książki nawet z bibliotek prywatnych i parafialnych! Na krajowej odprawie w czerwcu 1949 roku instruowano cenzorów tak: „Nie można wyjechać z ostrym nożem na wszystkie biblioteki księży czy prywatne. Z ostrym nożem trzeba wyjechać na biblioteki publiczne, które obsługują większą część narodu, żeby go nie zatruwały”. Cenzorzy byli uczuleni na treści religijne do tego stopnia, że jeden z nich od wydawcy Pism Świętego Tomasza z Akwinu zażądał praw autorskich (śmiech).
Wielką cenę zapłacił tygodnik katolicki „Niedziela”.
W każdym numerze cenzura dokręcała śrubę i zakładał kaganiec. Redaktorzy, aby wypełnić łamy po wyciętych przez cenzurę artykułach, publikowali materiały o ogrodnictwie. Redaktor naczelny ks. Antoni Marchewka w 1947 roku na jedenaście miesięcy trafił do więzienia, a w 1953, po zażądaniu przez cenzurę opublikowania nekrologu Józefa Stalina, komuniści zakazali wydawania „Niedzieli” na 28 lat! Dopiero w 1981 roku, w karnawale „Solidarności”, władze zgodziły się na wznowienie pisma. „Niedziela” miała permanentne kłopoty z cenzurą. Ks. infułat Ireneusz Skubiś opowiada mi w książce, że pewnego razu cenzor nakazał zastąpić „Moskali” „wojskami carskimi”. Argumentował, że „Moskale” godzą w konstytucyjny sojusz ze Związkiem Radzieckim. Innym razem, to było w stanie wojennym, ocenzurował nawet Pismo Święte (sic). Z reportażu Juliusza Brauna o grobach wielkanocnych wyciął cytat: „Byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie”. Ingerowano też w fotografie. Na jednej z nich stoczniowcy mieli na kieszeniach emblematy Stoczni Gdańskiej. Wedle cenzora fotografia naruszała zasadę laickiego charakteru państwa, gdyż „stocznia jest przedsiębiorstwem państwowym, więc jej robotnicy nie mogą brać udziału w procesji”. „Zdjęcie było już opublikowane, więc musieliśmy w drukarni zdrapywać emblematy z kieszeni stoczniowców. W tygodniku pojawiły się w tych miejscach białe plamy” – wspomina ks. Ireneusz Skubiś, który uzbierał cztery pękate teczki z wycinkami zdjętych przez cenzurę tekstów i korespondencją, jaką wymieniał z sądem administracyjnym.
Czy byli w PRL twórcy wolni od cenzury?
Peerelowscy twórcy generalnie dzielili się na dwie grupy: tych, którzy współpracowali z komunistycznym reżimem, wspierali go naturalnie i udawali tylko, że grają z cenzurą, a w rzeczywistości realizowali propagandę i takich, którzy zostali wyrzuceni poza nawias oficjalnego obiegu kultury. Tym ostatnim władza deptała godność, gwałciła ich sumienia, łamała kręgosłupy moralne. Trzeba było wielkiej siły wewnętrznej, twardego systemu wartości, aby nie ulec. Aby móc tworzyć, a równocześnie egzystować, nie hańbiąc się. Jak w przypadku Stefana Kisielewskiego, Pawła Jasienicy, Zbigniewa Herberta, Leszka Kołakowskiego czy Leopolda Tyrmanda, który zamiast obiadu pił herbatę.
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/340990-nasz-wywiad-toranski-cenzorzy-dokonywali-zbrodni-na-slowie-obrazie-a-nawet-dzwieku-i-nie-poniesli-za-to-zadnych-konsekwencji?strona=2