Po pierwsze Unia Europejska musiałaby za każdego odesłanego imigranta przygarnąć jednego z ok. 2,7 mln syryjskich uchodźców przebywających w obozach na terenie Turcji. Według zasady: jeden za jednego. Liczba uchodźców w Europie nie zmalałaby więc, miałoby to jednak zniechęcić imigrantów do podjęcia niebezpiecznej drogi przez morzę w nienadających się do żeglugi łajbach. Davutoglu uzasadnił swoją propozycję względami „humanitarnymi” (czytaj: własnym interesem).
To oznacza, że Bruksela będzie musiała po raz kolejny wymusić na krajach członkowskich UE przyjęcie imigrantów według systemu kwot. A wszyscy wiemy, jak się powiodła pierwsza próba. Z 160 tys. imigrantów rozlokowano…406. Kanclerz Niemiec Angela Merkel zasygnalizowała na szczycie, że Berlin może na początek „dać dobry przykład” i przyjąć w ten sposób „kilka tysięcy uchodźców”. W nadziej, że inne kraje zdecydują się na podobny krok. Szanse na to są jednak małe. Premier Węgier Viktor Orban już zapowiedział, że „nigdy nie zgodzi się na to”. Inne kraje na razie milczą. Żaden nie zgłosił się jednak na ochotnika.
Turcja ma także dalej walczyć z przemytem ludzi i uszczelnić swoją granicę. To powinna była uczynić jednak już dawno, był to w końcu główny punkt umowy zawartej między Brukselą a Ankarą w listopadzie ur. W zamian Unia obiecała Turcji 3 mld euro pomocy finansowej. Mimo tego od początku br. ponad 110 tys. uchodźców dotarło do Grecji. Prawda jest taka: Turcja nie jest w stanie skutecznie nadzorować swojej granicy lądowo-morskiej, mającej w końcu ponad 10 tys. kilometrów długości oraz swojego skalistego, gęsto usianego zatokami, wybrzeża.
Skorumpowani tureccy politycy lokalni często współpracują z przemytnikami. Co chwila turecka policja znajduje wzdłuż wybrzeża Morzą Egejskiego, jak ostatnio w Izmirze, fabryki kamizelek ratunkowych i pontonów, w których udziały mają nierzadko także funkcjonariusze służb porządkowych. Zdjęcie z Europy ciężaru imigracji (czytaj: wykonanie brudnej roboty) nie leży zresztą w interesie Ankary. Jeśli napływ imigrantów zmaleje, Erdogan utraci swoje najbardziej skuteczne narzędzie szantażu wobec Europy.
Ankara karze sobie słono płacić za odegranie przedmurza starego kontynentu. Do 2018 r. Turcja ma otrzymać nie 3 a 6 mld euro pomocy (czytaj: zapłaty) i liberalizację wizową nie na jesieni, ale już w czerwcu. Bruksela będzie musiała także przymknąć oczy na łamanie praw człowieka w Turcji, prześladowanie Kurdów i zamykanie niepokornych dziennikarzy w więzieniach. Erdogan musiał mieć wczoraj prawdziwe poczucie triumfu. Może sobie w końcu (prawie) na wszystko pozwolić. Mało tego. Pani kanclerz zadeklarowała, że Turcja jest „najbardziej europejskim z krajów”. Tak, panie i panowie. Nie tak jak Polska, gdzie -jak wiadomo – depczę się demokrację nogami.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po pierwsze Unia Europejska musiałaby za każdego odesłanego imigranta przygarnąć jednego z ok. 2,7 mln syryjskich uchodźców przebywających w obozach na terenie Turcji. Według zasady: jeden za jednego. Liczba uchodźców w Europie nie zmalałaby więc, miałoby to jednak zniechęcić imigrantów do podjęcia niebezpiecznej drogi przez morzę w nienadających się do żeglugi łajbach. Davutoglu uzasadnił swoją propozycję względami „humanitarnymi” (czytaj: własnym interesem).
To oznacza, że Bruksela będzie musiała po raz kolejny wymusić na krajach członkowskich UE przyjęcie imigrantów według systemu kwot. A wszyscy wiemy, jak się powiodła pierwsza próba. Z 160 tys. imigrantów rozlokowano…406. Kanclerz Niemiec Angela Merkel zasygnalizowała na szczycie, że Berlin może na początek „dać dobry przykład” i przyjąć w ten sposób „kilka tysięcy uchodźców”. W nadziej, że inne kraje zdecydują się na podobny krok. Szanse na to są jednak małe. Premier Węgier Viktor Orban już zapowiedział, że „nigdy nie zgodzi się na to”. Inne kraje na razie milczą. Żaden nie zgłosił się jednak na ochotnika.
Turcja ma także dalej walczyć z przemytem ludzi i uszczelnić swoją granicę. To powinna była uczynić jednak już dawno, był to w końcu główny punkt umowy zawartej między Brukselą a Ankarą w listopadzie ur. W zamian Unia obiecała Turcji 3 mld euro pomocy finansowej. Mimo tego od początku br. ponad 110 tys. uchodźców dotarło do Grecji. Prawda jest taka: Turcja nie jest w stanie skutecznie nadzorować swojej granicy lądowo-morskiej, mającej w końcu ponad 10 tys. kilometrów długości oraz swojego skalistego, gęsto usianego zatokami, wybrzeża.
Skorumpowani tureccy politycy lokalni często współpracują z przemytnikami. Co chwila turecka policja znajduje wzdłuż wybrzeża Morzą Egejskiego, jak ostatnio w Izmirze, fabryki kamizelek ratunkowych i pontonów, w których udziały mają nierzadko także funkcjonariusze służb porządkowych. Zdjęcie z Europy ciężaru imigracji (czytaj: wykonanie brudnej roboty) nie leży zresztą w interesie Ankary. Jeśli napływ imigrantów zmaleje, Erdogan utraci swoje najbardziej skuteczne narzędzie szantażu wobec Europy.
Ankara karze sobie słono płacić za odegranie przedmurza starego kontynentu. Do 2018 r. Turcja ma otrzymać nie 3 a 6 mld euro pomocy (czytaj: zapłaty) i liberalizację wizową nie na jesieni, ale już w czerwcu. Bruksela będzie musiała także przymknąć oczy na łamanie praw człowieka w Turcji, prześladowanie Kurdów i zamykanie niepokornych dziennikarzy w więzieniach. Erdogan musiał mieć wczoraj prawdziwe poczucie triumfu. Może sobie w końcu (prawie) na wszystko pozwolić. Mało tego. Pani kanclerz zadeklarowała, że Turcja jest „najbardziej europejskim z krajów”. Tak, panie i panowie. Nie tak jak Polska, gdzie -jak wiadomo – depczę się demokrację nogami.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/284380-szczyt-ue-turcja-to-dopiero-poczatek-czyli-o-tym-dlaczego-tureckie-rozwiazanie-kryzysu-imigracyjnego-moze-nie-wypalic?strona=2