„Przewodnik katolicki” zaprosił mnie przed paroma tygodniami do zamieszczania na jego łamach raz w tygodniu felietonów. To najstarszy tygodnik społeczno-religijny w Polsce, wychodzi od roku 1895 roku, z przerwą na czasy drugiej wojny światowej i pierwszy okres rządów komunistycznych (wznowiono go w roku 1956). Wychodzi pod patronatem kurii poznańskiej, a więc obecnie arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, kapłana i kościelnego dostojnika, którego poważam i lubię. Stąd ta gościna jest dla mnie zaszczytem i przyjemnością.
*
Ten akurat felieton powstał w czasie świąt, odrywa się więc od tematyki bieżącej. „Przewodnik katolicki” jest najłatwiejszy do zdobycia w Wielkopolsce, ale przy pewnych staraniach można go kupić w innych częściach Polski (w empikach, w niektórych parafiach). Polecam pismo i moje w nim teksty.
Podczas szczególnie zażartej debaty nad PiS-owską ustawą o Trybunale Konstytucyjnym, marszałek Sejmu powiedział nagle, że na galerii są harcerze z betlejemskim światełkiem. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. A potem posłowie nie tylko powitali tych gości brawami, ale ponad podziałami zaczęli wstawać.
Wytchnienie, chwilowa przerwa w politycznej młócce. Oby takich przerw jak najwięcej, szczególnie w świątecznym czasie. Ale też wyraz respektu – wobec czego, kogo? Na pewno wobec pięknego świątecznego obyczaju. Ale chyba i wobec samych harcerzy.
Grupy, która co i rusz pojawia się przy ważnych zdarzeniach. Nie wciągnięta w logikę politycznych waśni, nie rozdrapana przez jedną z Polsk przeciw Polsce drugiej, choć z pewnością bliższa tradycyjnym wartościom. Nastawiona na służbę, a nie na celebryckie zaszczyty. Jakby żywcem przeniesiona z lepszej przeszłości, nie uległa współczesnym koniunkturom i modom.
Inne doświadczenie: oto ktoś połączył na You Tube piękną piosenkę Przemysława Gintrowskiego do słów Zbigniewa Herberta „Tren Fortynbrasa” z migawkami smoleńskimi: scenami z miejsca katastrofy, a potem z pogrzebów ofiar. Oglądam więc niedługo przed świętami te obrazy, które widziałem tyle razy.
I nagle sekwencja szczególna: kamera towarzyszy trumnie Marii i Lecha Kaczyńskich, posuwa się wraz z samochodem ulicami Warszawy. Za barierkami tłum ludzi. A przed barierą długowłosy chłopak w zielonym mundurze, chyba ZHR, salutuje do beretu prezydenckiej parze w jej ostatniej drodze. Potem kilku harcerzy brodzi pośród niezliczonego mrowia lampek przed pałacem na Krakowskim Przedmieściu. Coś poprawiają, zapalają nowe lampki. Innych jeszcze harcerzy wyławiamy z tłumu na krakowskim rynku w dzień pogrzebu prezydenckiej pary. W wielkim tłumie trzymają wysoko swoją chorągiew.
Pamiętam ich z tamtych dni. Nie było ich wielu, a przecież byli wszechobecni. Ten widok salutujących młodych ludzi pozostał w mojej głowie pośród najbardziej przejmujących scen pogrzebowych. A tak w ogóle widuję ich czasem, choćby pierwszego sierpnia każdego roku na Powązkach wojskowych. Częściej chłopców niż dziewczęta, ale przecież dziewczęta też. Nie wstydzą się mundurów i staroświeckiej, powtórzę, służby temu co najpiękniejsze i najwznioślejsze.
W młodości nie byłem harcerzem. Trochę dlatego, że było wtedy uwikłane w dwuznaczną zależność od tamtej władzy (choć wymykało się, prawie każdy pamięta oddziałek maszerujący w wakacyjną niedzielę do kościoła, gdzieś w Polsce). A trochę i dlatego, że mnie akurat odstręczały i trudy, i duch drużyny. Byłem za wielkim indywidualistą. Ale poznałem harcerzy tuż przed 1989 rokiem, kiedy uczyłem historii w liceum na warszawskim peryferyjnym Gocławku. To byli fajni ludzie. Nie narzucający się ze swoim przekazem, już wtedy trochę kolidującym ze współczesnością, z wszechogarniającym luzem. Ale wierni swojemu przesłaniu.
Obserwowałem potem z podziwem ludzi, którzy już w III RP zachowali swoje harcerskie afiliacje i przyjaźnie. Czasem też słyszę, że ktoś z dzieci moich znajomych został harcerzem. Słucham wtedy opowieści o letnich obozach, gdzie wciąż próbuje się żyć po spartańsku, bez komórek i urządzeń zapewniających wygodę.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Przewodnik katolicki” zaprosił mnie przed paroma tygodniami do zamieszczania na jego łamach raz w tygodniu felietonów. To najstarszy tygodnik społeczno-religijny w Polsce, wychodzi od roku 1895 roku, z przerwą na czasy drugiej wojny światowej i pierwszy okres rządów komunistycznych (wznowiono go w roku 1956). Wychodzi pod patronatem kurii poznańskiej, a więc obecnie arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, kapłana i kościelnego dostojnika, którego poważam i lubię. Stąd ta gościna jest dla mnie zaszczytem i przyjemnością.
*
Ten akurat felieton powstał w czasie świąt, odrywa się więc od tematyki bieżącej. „Przewodnik katolicki” jest najłatwiejszy do zdobycia w Wielkopolsce, ale przy pewnych staraniach można go kupić w innych częściach Polski (w empikach, w niektórych parafiach). Polecam pismo i moje w nim teksty.
Podczas szczególnie zażartej debaty nad PiS-owską ustawą o Trybunale Konstytucyjnym, marszałek Sejmu powiedział nagle, że na galerii są harcerze z betlejemskim światełkiem. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. A potem posłowie nie tylko powitali tych gości brawami, ale ponad podziałami zaczęli wstawać.
Wytchnienie, chwilowa przerwa w politycznej młócce. Oby takich przerw jak najwięcej, szczególnie w świątecznym czasie. Ale też wyraz respektu – wobec czego, kogo? Na pewno wobec pięknego świątecznego obyczaju. Ale chyba i wobec samych harcerzy.
Grupy, która co i rusz pojawia się przy ważnych zdarzeniach. Nie wciągnięta w logikę politycznych waśni, nie rozdrapana przez jedną z Polsk przeciw Polsce drugiej, choć z pewnością bliższa tradycyjnym wartościom. Nastawiona na służbę, a nie na celebryckie zaszczyty. Jakby żywcem przeniesiona z lepszej przeszłości, nie uległa współczesnym koniunkturom i modom.
Inne doświadczenie: oto ktoś połączył na You Tube piękną piosenkę Przemysława Gintrowskiego do słów Zbigniewa Herberta „Tren Fortynbrasa” z migawkami smoleńskimi: scenami z miejsca katastrofy, a potem z pogrzebów ofiar. Oglądam więc niedługo przed świętami te obrazy, które widziałem tyle razy.
I nagle sekwencja szczególna: kamera towarzyszy trumnie Marii i Lecha Kaczyńskich, posuwa się wraz z samochodem ulicami Warszawy. Za barierkami tłum ludzi. A przed barierą długowłosy chłopak w zielonym mundurze, chyba ZHR, salutuje do beretu prezydenckiej parze w jej ostatniej drodze. Potem kilku harcerzy brodzi pośród niezliczonego mrowia lampek przed pałacem na Krakowskim Przedmieściu. Coś poprawiają, zapalają nowe lampki. Innych jeszcze harcerzy wyławiamy z tłumu na krakowskim rynku w dzień pogrzebu prezydenckiej pary. W wielkim tłumie trzymają wysoko swoją chorągiew.
Pamiętam ich z tamtych dni. Nie było ich wielu, a przecież byli wszechobecni. Ten widok salutujących młodych ludzi pozostał w mojej głowie pośród najbardziej przejmujących scen pogrzebowych. A tak w ogóle widuję ich czasem, choćby pierwszego sierpnia każdego roku na Powązkach wojskowych. Częściej chłopców niż dziewczęta, ale przecież dziewczęta też. Nie wstydzą się mundurów i staroświeckiej, powtórzę, służby temu co najpiękniejsze i najwznioślejsze.
W młodości nie byłem harcerzem. Trochę dlatego, że było wtedy uwikłane w dwuznaczną zależność od tamtej władzy (choć wymykało się, prawie każdy pamięta oddziałek maszerujący w wakacyjną niedzielę do kościoła, gdzieś w Polsce). A trochę i dlatego, że mnie akurat odstręczały i trudy, i duch drużyny. Byłem za wielkim indywidualistą. Ale poznałem harcerzy tuż przed 1989 rokiem, kiedy uczyłem historii w liceum na warszawskim peryferyjnym Gocławku. To byli fajni ludzie. Nie narzucający się ze swoim przekazem, już wtedy trochę kolidującym ze współczesnością, z wszechogarniającym luzem. Ale wierni swojemu przesłaniu.
Obserwowałem potem z podziwem ludzi, którzy już w III RP zachowali swoje harcerskie afiliacje i przyjaźnie. Czasem też słyszę, że ktoś z dzieci moich znajomych został harcerzem. Słucham wtedy opowieści o letnich obozach, gdzie wciąż próbuje się żyć po spartańsku, bez komórek i urządzeń zapewniających wygodę.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/277284-wiwat-harcerze-moj-felieton-z-przewodnika-katolickiego-na-swieta?strona=1