Te laboratoria mają już doświadczenia w badaniu różnych podobnych rzeczy. Z tego, co czytałem zakupują one różne urządzenia, które mają poszerzyć spektrum badań, aby wyjaśnić czy te ślady materiałów wybuchowych, które wykryły urządzenia przesiewowe są tam faktycznie. To nowy krok w w zbadaniu tej sprawy
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl por. rez. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 roku lądował przed Tu-154M w Smoleńsku.
wPolityce.pl: Wraca temat ew. śladów materiałów wybuchowych na szczątkach Tu-154M. Próbki mają zbadać cztery renomowane laboratoria na świecie.
Artur Wosztyl: Te laboratoria mają już doświadczenia w badaniu różnych podobnych rzeczy. Z tego, co czytałem zakupują one różne urządzenia, które mają poszerzyć spektrum badań, aby wyjaśnić czy te ślady materiałów wybuchowych, które wykryły urządzenia przesiewowe są tam faktycznie. To nowy krok w w zbadaniu tej sprawy. Te próbki co prawda długo były po stronie rosyjskiej i dopiero po jakimś czasie do nas przyszły, ale to już jest inna kwestia. Badania w Polsce zostały wykonane w sposób niewłaściwy, wykorzystano krzyżowy sposób badania. Pani profesor na konferencji smoleńskiej powiedziała, że jeżeliby jej studenci w taki sposób robili te badania, to oblaliby egzamin. Stąd te badania w sposób jednoznaczny mogą w końcu wskazać, czy faktycznie na wraku Tu-154M były ślady materiałów wybuchowych, czy nie. To jest moim zdaniem bardzo ważny wątek tego śledztwa.
MON ma przeznaczyć 3,5 mln zł na opracowanie specjalnego systemu skanowania dużych samolotów. To Pana zdaniem może w jakiś sposób pomóc w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej?
Na pewno pomoże. Takie oprogramowanie jest moim zdaniem bardziej precyzyjne niż to, którym swego czasu dysponował pan prof. Binienda. To już w zupełnie inny sposób wskazywałoby na funkcjonowanie całego płatowca w danym środowisku i w zderzeniu z jakimiś przeszkodami, a także miałoby duże znaczenie w wygenerowaniu chociażby tych mechanizmów niszczących, które powstały. Czytałem, że tam mam być wszystko odwzorowane, włącznie z wyposażeniem danego płatowca czy danego kadłuba, w tym wszystkich urządzeń, które tam będą zamontowane, które wpływają na gęstość całego obiektu. I to też może mieć dodatkowe znaczenie. Z drugiej strony przypomnijmy, co zrobił pan profesor Artymowicz, główny krytyk prof. Biniendy, że dopasował wszystkie swoje wyliczenia do założeń wysnutych przez komisję Millera i zrobił tak, żeby mu się wszystko zgadzało. Nawet nie patrzył na to, że mu się nie miesi samolot przy 4 m ściętej brzozy.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wirtualny model tupolewa? Komisja smoleńska chce zamówić odpowiednią technolgię
Komisja Millera robiła jakieś doświadczenia z bliźniaczym tupolewem. Wirtualny program może tu wnieść coś nowego?
Ale to jest zupełnie co innego, bo oni badali samolot w locie i sprawdzali m.in. czy odchodzi on w automacie bez odbiorów sygnałów ILS. I okazało się, że ten samolot odchodzi przy odpowiednim skonfigurowaniu autopilota.
Te informację jednak zatuszowano, ona nie przebiła się od razu do mediów.
Od samego początku narzucono narrację, że nie ma fizycznej możliwości, by samolot odszedł w automacie przy braku sygnałów z ILS. Taki był przekaz. Z tego, co wiem Arek Protasiuk, śp. dowódca załogi tupolewa miał największe doświadczenie i najdłużej latał z tych wszystkich pilotów, którzy aktualnie byli wtedy w spec pułku. Poza tym był zakochany w autopilocie i tak, jak nikt inny go znał. Dosyć często latał za wschodnią granicę po odbiór tupolewa z remontu, miał spotkania z instruktorami, jeździł na symulatory. Te testy, które były robione na bliźniaczym samolocie udowodniły, że samolot przy odpowiedniej konfiguracji odchodzi w automacie na takim lotnisku, jak w Smoleńsku, gdzie nie ma iLS, a jest tylko uproszczony system lądowania. Komisja Millera wysnuła jednak wniosek, że takiej fizycznej możliwości nie ma, ponieważ nie ma tego w instrukcji samolotu, która nota bene jest z lat 90. Bo te samoloty w tamtym czasie przyszły do LOT-u. Zanim opublikowano raport Millera zawezwano nas jednak do dowództwa Sił Powietrznych.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Te laboratoria mają już doświadczenia w badaniu różnych podobnych rzeczy. Z tego, co czytałem zakupują one różne urządzenia, które mają poszerzyć spektrum badań, aby wyjaśnić czy te ślady materiałów wybuchowych, które wykryły urządzenia przesiewowe są tam faktycznie. To nowy krok w w zbadaniu tej sprawy
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl por. rez. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 roku lądował przed Tu-154M w Smoleńsku.
wPolityce.pl: Wraca temat ew. śladów materiałów wybuchowych na szczątkach Tu-154M. Próbki mają zbadać cztery renomowane laboratoria na świecie.
Artur Wosztyl: Te laboratoria mają już doświadczenia w badaniu różnych podobnych rzeczy. Z tego, co czytałem zakupują one różne urządzenia, które mają poszerzyć spektrum badań, aby wyjaśnić czy te ślady materiałów wybuchowych, które wykryły urządzenia przesiewowe są tam faktycznie. To nowy krok w w zbadaniu tej sprawy. Te próbki co prawda długo były po stronie rosyjskiej i dopiero po jakimś czasie do nas przyszły, ale to już jest inna kwestia. Badania w Polsce zostały wykonane w sposób niewłaściwy, wykorzystano krzyżowy sposób badania. Pani profesor na konferencji smoleńskiej powiedziała, że jeżeliby jej studenci w taki sposób robili te badania, to oblaliby egzamin. Stąd te badania w sposób jednoznaczny mogą w końcu wskazać, czy faktycznie na wraku Tu-154M były ślady materiałów wybuchowych, czy nie. To jest moim zdaniem bardzo ważny wątek tego śledztwa.
MON ma przeznaczyć 3,5 mln zł na opracowanie specjalnego systemu skanowania dużych samolotów. To Pana zdaniem może w jakiś sposób pomóc w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej?
Na pewno pomoże. Takie oprogramowanie jest moim zdaniem bardziej precyzyjne niż to, którym swego czasu dysponował pan prof. Binienda. To już w zupełnie inny sposób wskazywałoby na funkcjonowanie całego płatowca w danym środowisku i w zderzeniu z jakimiś przeszkodami, a także miałoby duże znaczenie w wygenerowaniu chociażby tych mechanizmów niszczących, które powstały. Czytałem, że tam mam być wszystko odwzorowane, włącznie z wyposażeniem danego płatowca czy danego kadłuba, w tym wszystkich urządzeń, które tam będą zamontowane, które wpływają na gęstość całego obiektu. I to też może mieć dodatkowe znaczenie. Z drugiej strony przypomnijmy, co zrobił pan profesor Artymowicz, główny krytyk prof. Biniendy, że dopasował wszystkie swoje wyliczenia do założeń wysnutych przez komisję Millera i zrobił tak, żeby mu się wszystko zgadzało. Nawet nie patrzył na to, że mu się nie miesi samolot przy 4 m ściętej brzozy.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wirtualny model tupolewa? Komisja smoleńska chce zamówić odpowiednią technolgię
Komisja Millera robiła jakieś doświadczenia z bliźniaczym tupolewem. Wirtualny program może tu wnieść coś nowego?
Ale to jest zupełnie co innego, bo oni badali samolot w locie i sprawdzali m.in. czy odchodzi on w automacie bez odbiorów sygnałów ILS. I okazało się, że ten samolot odchodzi przy odpowiednim skonfigurowaniu autopilota.
Te informację jednak zatuszowano, ona nie przebiła się od razu do mediów.
Od samego początku narzucono narrację, że nie ma fizycznej możliwości, by samolot odszedł w automacie przy braku sygnałów z ILS. Taki był przekaz. Z tego, co wiem Arek Protasiuk, śp. dowódca załogi tupolewa miał największe doświadczenie i najdłużej latał z tych wszystkich pilotów, którzy aktualnie byli wtedy w spec pułku. Poza tym był zakochany w autopilocie i tak, jak nikt inny go znał. Dosyć często latał za wschodnią granicę po odbiór tupolewa z remontu, miał spotkania z instruktorami, jeździł na symulatory. Te testy, które były robione na bliźniaczym samolocie udowodniły, że samolot przy odpowiedniej konfiguracji odchodzi w automacie na takim lotnisku, jak w Smoleńsku, gdzie nie ma iLS, a jest tylko uproszczony system lądowania. Komisja Millera wysnuła jednak wniosek, że takiej fizycznej możliwości nie ma, ponieważ nie ma tego w instrukcji samolotu, która nota bene jest z lat 90. Bo te samoloty w tamtym czasie przyszły do LOT-u. Zanim opublikowano raport Millera zawezwano nas jednak do dowództwa Sił Powietrznych.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/333331-nasz-wywiad-wosztyl-zagraniczne-laboratoria-pomoga-wskazac-czy-na-wraku-tu-154m-byly-slady-materialow-wybuchowych?strona=1