Gdyby Pani wiedziała, co ją spotka, zrezygnowałaby z roli w „Smoleńsku”?
Nie. Jestem dumna ze swoich poglądów i z tego, że wzięłam udział w tym filmie. Widząc „Smoleńsk” drugi raz w kinie byłam przeogromnie zadowolona, bo zrobił on na mnie wielkie wrażenie. Przy ostatniej scenie, kiedy polegli w katastrofie smoleńskiej spotykają się z oficerami w Katyniu wyobraziłam siebie, że jestem razem z nimi i że mnie również witają. Było to dla mnie niezwykłe przeżycie. Dziś bronię tego filmu w wielu miejscach i namawiam innych do jego obejrzenia. Wielu aktorów, niestety nie z Wrocławia, z wyjątkiem mojej przyjaciółki, również mówi na jego temat fantastyczne rzeczy. Uważam, że za kilka lat będzie on ogromną wartością. Jestem o tym przekonana, że z czasem będzie nabierał mocy.
Jest Pani zadowolona ze swojej gry?
Tak, ale jestem aktorką i chcę grać kolejne role. Nie boję się wyzwań. Na planie „Smoleńska” miałam nawet niedosyt, bo chciałabym mieć jeszcze więcej scen do zagrania. Mówiłam pani Ewie Błasik, jak się spotkałyśmy, że wspaniale by było, gdyby w tym filmie znalazły się jeszcze sceny domowe, rodzinne, np. kiedy rozmawia z dziećmi, albo piecze ciasto. Przecież na pewno były też różne meczące telefony do rodzin, podłamujące ich każdego dnia. Jako aktorka byłam w stanie wyobrazić sobie te sytuacje, bo zawsze w budowaniu roli wychodzę od człowieka, jego wnętrza. Te emocje same się we mnie rodziły. Antoni Krauze jest człowiekiem bardzo spokojnym i gdy widzi w aktorze potencjał, to mu nie przeszkadza. Na planie nie było żadnych krzyków czy awantur, jak zdarza się przy innych produkcjach. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z panem Antonim. Teraz, gdy widzę go w telewizyjnych wywiadach, takiego zmęczonego, wykończonego bardzo się o niego martwię. Muszę przyznać, że moje środowisko zatraciło kompletnie szacunek do autorytetów, nie zwracamy uwagi na ludzi, którzy mogliby nam bardzo dużo powiedzieć i nas nauczyć. Mówię o moich starszych kolegach aktorach, pedagogach, których bardzo szybko odsuwa się od pracy. To samo widzę w przypadku Antoniego, który sam mówi, że już nic nie chce robić, że jest zmęczony.
Może to wynik fali ataków na jego film, z którymi musiał się zmierzyć?
Na pewno. Ja zawsze swój zawód traktowałam bardzo poważnie, niektórzy mogą to nazwać nawet konserwatyzmem w myśleniu o aktorstwie i teatrze. W moim wypadku polega to na tym, że źle toleruję wszystko, co jest byle jakie, zewnętrzne, łatwe, fałszywe, naskórkowe. Ja tego po prostu nie lubię. I jeśli nawet to jest zrobione doskonale, to mimo wszystko widzę to jako podróbkę czy oszustwo. Dlatego do gry podchodzę z empatią.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Gdyby Pani wiedziała, co ją spotka, zrezygnowałaby z roli w „Smoleńsku”?
Nie. Jestem dumna ze swoich poglądów i z tego, że wzięłam udział w tym filmie. Widząc „Smoleńsk” drugi raz w kinie byłam przeogromnie zadowolona, bo zrobił on na mnie wielkie wrażenie. Przy ostatniej scenie, kiedy polegli w katastrofie smoleńskiej spotykają się z oficerami w Katyniu wyobraziłam siebie, że jestem razem z nimi i że mnie również witają. Było to dla mnie niezwykłe przeżycie. Dziś bronię tego filmu w wielu miejscach i namawiam innych do jego obejrzenia. Wielu aktorów, niestety nie z Wrocławia, z wyjątkiem mojej przyjaciółki, również mówi na jego temat fantastyczne rzeczy. Uważam, że za kilka lat będzie on ogromną wartością. Jestem o tym przekonana, że z czasem będzie nabierał mocy.
Jest Pani zadowolona ze swojej gry?
Tak, ale jestem aktorką i chcę grać kolejne role. Nie boję się wyzwań. Na planie „Smoleńska” miałam nawet niedosyt, bo chciałabym mieć jeszcze więcej scen do zagrania. Mówiłam pani Ewie Błasik, jak się spotkałyśmy, że wspaniale by było, gdyby w tym filmie znalazły się jeszcze sceny domowe, rodzinne, np. kiedy rozmawia z dziećmi, albo piecze ciasto. Przecież na pewno były też różne meczące telefony do rodzin, podłamujące ich każdego dnia. Jako aktorka byłam w stanie wyobrazić sobie te sytuacje, bo zawsze w budowaniu roli wychodzę od człowieka, jego wnętrza. Te emocje same się we mnie rodziły. Antoni Krauze jest człowiekiem bardzo spokojnym i gdy widzi w aktorze potencjał, to mu nie przeszkadza. Na planie nie było żadnych krzyków czy awantur, jak zdarza się przy innych produkcjach. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z panem Antonim. Teraz, gdy widzę go w telewizyjnych wywiadach, takiego zmęczonego, wykończonego bardzo się o niego martwię. Muszę przyznać, że moje środowisko zatraciło kompletnie szacunek do autorytetów, nie zwracamy uwagi na ludzi, którzy mogliby nam bardzo dużo powiedzieć i nas nauczyć. Mówię o moich starszych kolegach aktorach, pedagogach, których bardzo szybko odsuwa się od pracy. To samo widzę w przypadku Antoniego, który sam mówi, że już nic nie chce robić, że jest zmęczony.
Może to wynik fali ataków na jego film, z którymi musiał się zmierzyć?
Na pewno. Ja zawsze swój zawód traktowałam bardzo poważnie, niektórzy mogą to nazwać nawet konserwatyzmem w myśleniu o aktorstwie i teatrze. W moim wypadku polega to na tym, że źle toleruję wszystko, co jest byle jakie, zewnętrzne, łatwe, fałszywe, naskórkowe. Ja tego po prostu nie lubię. I jeśli nawet to jest zrobione doskonale, to mimo wszystko widzę to jako podróbkę czy oszustwo. Dlatego do gry podchodzę z empatią.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/309294-tylko-u-nas-pwst-reaguje-ws-zwolnienia-struzik-a-aktorka-odpowiada-nawet-gdybym-wiedziala-co-mnie-spotka-nie-zrezygnowalabym-z-roli-w-smolensku?strona=2