Naprawdę nie rozumiem: z jakiego powodu pan premiera Gowin podjął się przeprowadzenia reformy w takim kształcie. Jako minister sprawiedliwości w rządzie PO głosił potrzebę deregulacji. Teraz jako minister w rządzie PiS głosi hasło hiperregulacji w nauce. Nie wiem dlaczego premier Gowin to robi
— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Andrzej Nowak, historyk, nauczyciel akademicki.
wPolityce.pl: Premier Jarosław Gowin w rozmowie z telewizją wPolsce.pl powiedział, że wielu wybitnych naukowców nie rozumie jego reformy nauki. W tym kontekście wymienił pańskie nazwisko. Jak Pan profesor odniesie się do tego zarzutu?
Prof. Andrzej Nowak: W tekście opublikowanym w „Rzeczpospolitej” pan premier Gowin zaostrzył swoją retorykę. Zasugerował, że tylko ja nie rozumiem światłych założeń Konstytucji dla Nauki.
Ale przecież pod pańskim listem podpisało się kilkudziesięciu naukowców, nie tylko ci, którzy sympatyzują z rządem.
W ciągu kilku godzin podpisało się pod nim kilkudziesięciu przedstawicieli różnych dziedzin nauki, którzy mają wielki dorobek naukowy. Pod listem podpisał się prezes Stowarzyszenia Historyków Sztuki, prezes Polskiego Towarzystwa Historycznego, prezes Stałego Komitetu Mediewistów Polskich, przewodniczący Komitetu Nauk Historycznych PAN. Nie da się zredukować problemu skutków reformy dla polskiej humanistyki do wątpliwości jednego człowieka. Pod listem podpisali się m.in. Andrzej Walicki i Jan Woleński, a z drugiej strony Wojciech Roszkowski, Jarosław Marek Rymkiewicz, Włodzimierz Suleja czy Jacek Bartyzel. Można by tak długo wymieniać. Wielu ludzi nie interesuje się humanistyką na co dzień. Mogą więc wychodzić z założenia, że minister Gowin stara się unowocześnić polską naukę, a jakaś grupka ludzi z „Ciemnogrodu” próbuje hamować reformy. Tak nie jest. To zupełnie fałszywy obraz sytuacji. Reforma jest uważana przez wielu wybitnych przedstawicieli środowiska humanistycznego za potencjalnie bardzo szkodliwą.
Dlaczego?
Ogromne zaniepokojenie budzi rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa w sprawie sporządzania wykazów wydawnictw monografii naukowych oraz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych. Kolejną kwestią jest absurdalny pomysł ministerstwa, żeby sporządzić wykaz 44 dyscyplin naukowych, do których mają być przywiązani poszczególni uczeni. Rozporządzenie ministra w sprawie dziedzin nauki i dyscyplin naukowych oraz dyscyplin artystycznych sprawiło, że „zniknęły” całe dziedziny nauki, wśród nich np. biotechnologia. Rozporządzenia dotyczące struktury uczelni dają faktycznie dyktatorską władzę w ręce rektorów. Likwidują wszystko, co wywalczyła Solidarność, a więc udział ciał kolegialnych w zarządzaniu uczelnią. To zostało cofnięte w imię mitycznej „sprawności zarządzania”. To są tylko przykłady zagadnień, które budzą zaniepokojenie w tej reformie.
Wspomniał pan o wykaz czasopism naukowych. Humaniści od dawna wskazują, że to poważny problem.
„Filozofia” reformy przyjęta przez Ministerstwo skazuje polską naukę na podporządkowanie się dyskursowi ideologicznemu dyktowanemu przez modne obecnie kierunki „politycznej poprawności”. Bardzo ładnie zobrazował to autor jednego z memorandów kierowanych w tej sprawie do prezesa Kaczyńskiego. Stwierdził, że wydawca anglojęzycznego czasopisma z tzw. listy filadelfijskiej (a takie absolutnie preferuje ów ministerialny wykaz), chętniej opublikuje tekst, że w Polsce dwa razy do roku wiesza się niedźwiedzie na szubienicach niż tekst, w którym dowodzi się, że taki pogląd jest błędny. Ten barwny przykład pokazuje nonsensowność założenia reformy, że dzięki faktycznemu ministerialnemu nakazowi publikacji w najwyżej punktowanych pismach i zdegradowaniu wartości publikowania we własnym języku, w polskich czasopismach humanistycznych o ustalonej renomie i najwyższej wartości naukowej (jak np. „Kwartalnik Historyczny”), teksty polskich uczonych staną się narzędziem reprezentacji polskiego punktu widzenia w świecie. Skutek będzie odwrotny: polscy uczeni, chcąc zdobywać ministerialne punkty, przyjmą punkt widzenia dominujących w akademickim świecie amerykańskiego kampusu ideologii, w perspektywie których polska tematyka okazuje się interesując tylko jako ich ilustracja – np. prześladowań mniejszości seksualnych, „opresji językowej”, „religijnego fanatyzmu”, tak czy inaczej rozumianego „zacofania”, „nieprzepracowania własnych traum”, itp. Albo to zrobią, albo znikną z życia akademickiego, pozbawieni uznanych przez Ministerstwo punktów – to jest dylemat, który otwiera przed polskimi humanistami reforma.
Duży problem z punktami za artykuły naukowe będą mieli autorzy tekstów traktujących o literaturze polskiej.
Rozporządzenie przewiduje, że 200 punktów będzie otrzymywała publikacja, która ukaże się w jednym z czasopism znajdujących się na tzw. liście filadelfijskiej. Czasopism polonistycznych jest na tej liście jak na lekarstwo. Są natomiast inne, takie jak „Gender, Place & Culture: A Journal of Feminist Geography”, albo “Hypatia. A Journal of Feminist Philosophy” - i tam można pisać o Sienkiewiczu, Bogurodzicy, Maratonie Ujejskiego czy Słowackim… Oczywiście pod warunkiem, że się to spodoba redaktorkom, które ochoczo opublikowały nawet podsunięty im żartem fragment Mein Kampf (w którym tylko słowo „Żyd”, zastąpiono słowem „mężczyzna”). Za to można dostać 200 punktów. A za publikację w „tradycyjnym”, polskim czasopiśmie polonistycznym spoza listy filadelfijskiej – tylko 20. Nie rozumiem dlaczego polscy naukowcy mają otrzymywać dziesięciokrotnie mniej punktów za publikację w czasopismach, w których są najwyższe standardy dotyczące polonistyki niż za opublikowanie tekstu w periodyku zachodnim, w którym nie istnieje nawet blade pojęcie o polskiej literaturze, ani o jej historii.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Naprawdę nie rozumiem: z jakiego powodu pan premiera Gowin podjął się przeprowadzenia reformy w takim kształcie. Jako minister sprawiedliwości w rządzie PO głosił potrzebę deregulacji. Teraz jako minister w rządzie PiS głosi hasło hiperregulacji w nauce. Nie wiem dlaczego premier Gowin to robi
— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Andrzej Nowak, historyk, nauczyciel akademicki.
wPolityce.pl: Premier Jarosław Gowin w rozmowie z telewizją wPolsce.pl powiedział, że wielu wybitnych naukowców nie rozumie jego reformy nauki. W tym kontekście wymienił pańskie nazwisko. Jak Pan profesor odniesie się do tego zarzutu?
Prof. Andrzej Nowak: W tekście opublikowanym w „Rzeczpospolitej” pan premier Gowin zaostrzył swoją retorykę. Zasugerował, że tylko ja nie rozumiem światłych założeń Konstytucji dla Nauki.
Ale przecież pod pańskim listem podpisało się kilkudziesięciu naukowców, nie tylko ci, którzy sympatyzują z rządem.
W ciągu kilku godzin podpisało się pod nim kilkudziesięciu przedstawicieli różnych dziedzin nauki, którzy mają wielki dorobek naukowy. Pod listem podpisał się prezes Stowarzyszenia Historyków Sztuki, prezes Polskiego Towarzystwa Historycznego, prezes Stałego Komitetu Mediewistów Polskich, przewodniczący Komitetu Nauk Historycznych PAN. Nie da się zredukować problemu skutków reformy dla polskiej humanistyki do wątpliwości jednego człowieka. Pod listem podpisali się m.in. Andrzej Walicki i Jan Woleński, a z drugiej strony Wojciech Roszkowski, Jarosław Marek Rymkiewicz, Włodzimierz Suleja czy Jacek Bartyzel. Można by tak długo wymieniać. Wielu ludzi nie interesuje się humanistyką na co dzień. Mogą więc wychodzić z założenia, że minister Gowin stara się unowocześnić polską naukę, a jakaś grupka ludzi z „Ciemnogrodu” próbuje hamować reformy. Tak nie jest. To zupełnie fałszywy obraz sytuacji. Reforma jest uważana przez wielu wybitnych przedstawicieli środowiska humanistycznego za potencjalnie bardzo szkodliwą.
Dlaczego?
Ogromne zaniepokojenie budzi rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa w sprawie sporządzania wykazów wydawnictw monografii naukowych oraz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych. Kolejną kwestią jest absurdalny pomysł ministerstwa, żeby sporządzić wykaz 44 dyscyplin naukowych, do których mają być przywiązani poszczególni uczeni. Rozporządzenie ministra w sprawie dziedzin nauki i dyscyplin naukowych oraz dyscyplin artystycznych sprawiło, że „zniknęły” całe dziedziny nauki, wśród nich np. biotechnologia. Rozporządzenia dotyczące struktury uczelni dają faktycznie dyktatorską władzę w ręce rektorów. Likwidują wszystko, co wywalczyła Solidarność, a więc udział ciał kolegialnych w zarządzaniu uczelnią. To zostało cofnięte w imię mitycznej „sprawności zarządzania”. To są tylko przykłady zagadnień, które budzą zaniepokojenie w tej reformie.
Wspomniał pan o wykaz czasopism naukowych. Humaniści od dawna wskazują, że to poważny problem.
„Filozofia” reformy przyjęta przez Ministerstwo skazuje polską naukę na podporządkowanie się dyskursowi ideologicznemu dyktowanemu przez modne obecnie kierunki „politycznej poprawności”. Bardzo ładnie zobrazował to autor jednego z memorandów kierowanych w tej sprawie do prezesa Kaczyńskiego. Stwierdził, że wydawca anglojęzycznego czasopisma z tzw. listy filadelfijskiej (a takie absolutnie preferuje ów ministerialny wykaz), chętniej opublikuje tekst, że w Polsce dwa razy do roku wiesza się niedźwiedzie na szubienicach niż tekst, w którym dowodzi się, że taki pogląd jest błędny. Ten barwny przykład pokazuje nonsensowność założenia reformy, że dzięki faktycznemu ministerialnemu nakazowi publikacji w najwyżej punktowanych pismach i zdegradowaniu wartości publikowania we własnym języku, w polskich czasopismach humanistycznych o ustalonej renomie i najwyższej wartości naukowej (jak np. „Kwartalnik Historyczny”), teksty polskich uczonych staną się narzędziem reprezentacji polskiego punktu widzenia w świecie. Skutek będzie odwrotny: polscy uczeni, chcąc zdobywać ministerialne punkty, przyjmą punkt widzenia dominujących w akademickim świecie amerykańskiego kampusu ideologii, w perspektywie których polska tematyka okazuje się interesując tylko jako ich ilustracja – np. prześladowań mniejszości seksualnych, „opresji językowej”, „religijnego fanatyzmu”, tak czy inaczej rozumianego „zacofania”, „nieprzepracowania własnych traum”, itp. Albo to zrobią, albo znikną z życia akademickiego, pozbawieni uznanych przez Ministerstwo punktów – to jest dylemat, który otwiera przed polskimi humanistami reforma.
Duży problem z punktami za artykuły naukowe będą mieli autorzy tekstów traktujących o literaturze polskiej.
Rozporządzenie przewiduje, że 200 punktów będzie otrzymywała publikacja, która ukaże się w jednym z czasopism znajdujących się na tzw. liście filadelfijskiej. Czasopism polonistycznych jest na tej liście jak na lekarstwo. Są natomiast inne, takie jak „Gender, Place & Culture: A Journal of Feminist Geography”, albo “Hypatia. A Journal of Feminist Philosophy” - i tam można pisać o Sienkiewiczu, Bogurodzicy, Maratonie Ujejskiego czy Słowackim… Oczywiście pod warunkiem, że się to spodoba redaktorkom, które ochoczo opublikowały nawet podsunięty im żartem fragment Mein Kampf (w którym tylko słowo „Żyd”, zastąpiono słowem „mężczyzna”). Za to można dostać 200 punktów. A za publikację w „tradycyjnym”, polskim czasopiśmie polonistycznym spoza listy filadelfijskiej – tylko 20. Nie rozumiem dlaczego polscy naukowcy mają otrzymywać dziesięciokrotnie mniej punktów za publikację w czasopismach, w których są najwyższe standardy dotyczące polonistyki niż za opublikowanie tekstu w periodyku zachodnim, w którym nie istnieje nawet blade pojęcie o polskiej literaturze, ani o jej historii.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/428324-prof-nowak-nie-chcialbym-zeby-pis-zlikwidowal-humanistyke?strona=1