„Wstydzę się za Polaków”, tak skomentował swego czasu perypetie z budynkiem po dawnej polskiej ambasadzie w Berlinie Johannes Bauch, ambasador RFN w Warszawie, w latach 1993-1999. Ten koszmarny budynek naszego przedstawicielstwa stał w najbardziej reprezentacyjnym miejscu przy alei Unter den Linden, około 200 metrów od Bramy Brandenburskiej. Stał, ponieważ obecnie została po nim kupa gruzu i wstydu…
Historia tego obiektu to wręcz pomnik kombinatorstwa, lekceważenia, niegospodarności, indolencji, niechlujstwa i prowizorki, czyli - jak mawiają Niemcy - „polnische Wirtschaft”. W skrócie rzecz ma się tak: po upadku PRL ambasadę przeniesiono do „tymczasowej siedziby” po dawnej Polskiej Misji Wojskowej przy Lassenstrasse (w odległej od centrum Berlina dzielnicy Grunewald, gdzie mieści się do dziś), stary budynek przy Unter den Linden miał być przebudowany, jego obskurny widok latami straszył setki tysięcy przechodzących tędy turystów i mieszkańców stolicy Niemiec, aż wreszcie go rozebrano. W międzyczasie powstało kilka projektów, które zarzucano, wokół tej niezrealizowanej dotąd inwestycji wybuchło kilka skandali, padło kilka obietnic kolejnych rządów, że sprawa zostanie uporządkowana, a jak jest - każdy widzi.
Najpierw MSZ stwierdziło, że ambasadę wybudują nam… Niemcy, w zamian za wydzierżawienie im połowy nowego obiektu. Podpisano nawet kuriozalny list intencyjny z firmą Deutsche Immobilien Anlagegesellschaft (DIA), należącą do Deutsche Bank. Na czele specjalnie powołanej Komisji ds. Przebudowy Ambasady stanął wówczas radca Antoni Nowodworski, zaś szefem tego przedsięwzięcia został Stephan Bone-Winkel z zarządu DIA w Berlinie. Nie wzięto przy tym pod uwagę ani wykorzystania polskiego kapitału, ani wykonania robót przez polskie, o wiele tańsze przedsiębiorstwa budowlane. Naruszono przy tym wręcz fundamentalne zasady bezpieczeństwa funkcjonowania tej eksterytorialnej placówki. Na marginesie, w ambasadzie USA w Moskwie, zbudowanej przez rosyjskie firmy, wykryto podsłuchy nawet w cegłach, w związku z czym Amerykanie zdecydowali się na zburzenie swej nowej siedziby i postawienie jej od nowa.
Zgodnie z pierwszym projektem z 1997r., w nowym budynku budynku, który planowano przekazać do użytku w 1999r., miały być biura ambasady, konsulatu, radcy handlowego i ataszat wojskowy, zaś pomieszczenia za ścianą miały być oddane do dyspozycji niemieckich firm, jak to określono, „do celów komercyjnych”. Co ciekawe, polskie MSZ prowadziło uzgodnienia z DIA pomijając ówczesnego ambasadora Janusza Reitera, a także jego następcę Andrzeja Byrta. Ten ostatni w specjalnej nocie do Warszawy oprotestował sposób załatwiania sprawy i projekt, który - nie tylko w jego ocenie - „nie spełniał wymogów użytkowych ani reprezentacyjnych”. Po mojej publikacji na ten temat (wówczas w tygodniku „Wprost”), wybuchł skandal. W efekcie pomysł finansowania budowy i dzierżawy części ambasady przez Niemców zarzucono.
Kto forsował tę absurdalną ideę i czy był to tylko dyletantyzm? Na to pytanie w MSZ nigdy nie udzielono odpowiedzi ani nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. W atmosferze podejrzeń o przekupstwo i krzyku o łamaniu podstawowych zasad bezpieczeństwa minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski (2000-2002) rozpisał konkurs na projekt reprezentacyjnej placówki. Wygrali go renomowani architekci: Zbigniew Badowski, Marek Budzyński i Adam Kowalewski. Zespół ten poszerzył funkcję tej placówki o galerię na różnorakie ekspozycje i część rekreacyjno-gastronomiczną. W budynku miał też być zlokalizowany Instytut Kultury Polskiej. W jego przestronnej, przeszklonej konstrukcji miały powstać ogrody na kilku piętrach. Choć sama działka ma tylko 2360 m.kw., powierzchnia całego obiektu wynosiłaby 16,941 tys. m.kw. Projekt zyskał znakomite oceny stowarzyszeń architektów i różnojęzycznych, fachowych periodyków, a także zgodę władz Berlina na jego realizację.
Jednak kolejny szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz zablokował fundusze na ten cel i zamiast budowlańców, za brudnymi szybami byłej ambasady pojawiły się zdjęcia Hitlera oraz żołnierzy Wehrmachtu w okupowanej Polsce, i… pożółkła kartka z informacją, gdzie szukać naszych dyplomatów.
Mijały lata i… nic. Polskie straszydło pod Bramą Brandenburską irytowało administratorów Berlina, jednak na władzach RP nie robiło to żadnego wrażenia. Ówczesny dyrektor generalny MSZ Zbigniew Matuszewski ubolewał w naszej rozmowie:
Trudno polemizować z faktami, to nie jest coś, z czego jesteśmy dumni.
Obiekt przy Unter den Linden miał być wizytówką Polski w Berlinie, a stał się wizytówka kompromitacji. W międzyczasie, obok polskiej placówki powstały nowe ambasady: francuska, brytyjska, węgierska, odnowiono włącznie ze złoceniami na płocie ambasadę Rosji po przeciwnej stronie ulicy, a postpeerelowskie przedstawicielstwo RP w budowie doczekało się po kilku kolejnych latach… anulowania projektu przebudowy. Minister Cimoszewicz zaproponował nowe wyjście z tego - jak mówił - „niezwykle ambarasującego położenia”: zapowiedział opracowanie… następnego projektu, budowę „tańszego obiektu” i oddania go do użytku w 2008r. W myśl tego założenia stary budynek miał być jedynie „adaptowany”, czytaj: uszminkowany. W rzeczywistości koszt tego przedsięwzięcia nie byłby mniejszy lecz większy niż ten z lat 90., ponieważ ceny materiałów i usług budowlanych były już znacznie wyższe. Były minister Bartoszewski tak komentował ten pomysł:
Moja decyzja została przez następców uchylona. Mam wrażenie, że potem nie robiono nic, by sprawę budowy ambasady w Berlinie przyspieszyć. Jej ciągły brak i plany jedynie częściowej odbudowy budynku przy Unter den Linden to skandal protokolarny i nadwerężenie naszego prestiżu. Uważam za niedopuszczalną rezygnację z realizacji pierwotnego projektu.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Wstydzę się za Polaków”, tak skomentował swego czasu perypetie z budynkiem po dawnej polskiej ambasadzie w Berlinie Johannes Bauch, ambasador RFN w Warszawie, w latach 1993-1999. Ten koszmarny budynek naszego przedstawicielstwa stał w najbardziej reprezentacyjnym miejscu przy alei Unter den Linden, około 200 metrów od Bramy Brandenburskiej. Stał, ponieważ obecnie została po nim kupa gruzu i wstydu…
Historia tego obiektu to wręcz pomnik kombinatorstwa, lekceważenia, niegospodarności, indolencji, niechlujstwa i prowizorki, czyli - jak mawiają Niemcy - „polnische Wirtschaft”. W skrócie rzecz ma się tak: po upadku PRL ambasadę przeniesiono do „tymczasowej siedziby” po dawnej Polskiej Misji Wojskowej przy Lassenstrasse (w odległej od centrum Berlina dzielnicy Grunewald, gdzie mieści się do dziś), stary budynek przy Unter den Linden miał być przebudowany, jego obskurny widok latami straszył setki tysięcy przechodzących tędy turystów i mieszkańców stolicy Niemiec, aż wreszcie go rozebrano. W międzyczasie powstało kilka projektów, które zarzucano, wokół tej niezrealizowanej dotąd inwestycji wybuchło kilka skandali, padło kilka obietnic kolejnych rządów, że sprawa zostanie uporządkowana, a jak jest - każdy widzi.
Najpierw MSZ stwierdziło, że ambasadę wybudują nam… Niemcy, w zamian za wydzierżawienie im połowy nowego obiektu. Podpisano nawet kuriozalny list intencyjny z firmą Deutsche Immobilien Anlagegesellschaft (DIA), należącą do Deutsche Bank. Na czele specjalnie powołanej Komisji ds. Przebudowy Ambasady stanął wówczas radca Antoni Nowodworski, zaś szefem tego przedsięwzięcia został Stephan Bone-Winkel z zarządu DIA w Berlinie. Nie wzięto przy tym pod uwagę ani wykorzystania polskiego kapitału, ani wykonania robót przez polskie, o wiele tańsze przedsiębiorstwa budowlane. Naruszono przy tym wręcz fundamentalne zasady bezpieczeństwa funkcjonowania tej eksterytorialnej placówki. Na marginesie, w ambasadzie USA w Moskwie, zbudowanej przez rosyjskie firmy, wykryto podsłuchy nawet w cegłach, w związku z czym Amerykanie zdecydowali się na zburzenie swej nowej siedziby i postawienie jej od nowa.
Zgodnie z pierwszym projektem z 1997r., w nowym budynku budynku, który planowano przekazać do użytku w 1999r., miały być biura ambasady, konsulatu, radcy handlowego i ataszat wojskowy, zaś pomieszczenia za ścianą miały być oddane do dyspozycji niemieckich firm, jak to określono, „do celów komercyjnych”. Co ciekawe, polskie MSZ prowadziło uzgodnienia z DIA pomijając ówczesnego ambasadora Janusza Reitera, a także jego następcę Andrzeja Byrta. Ten ostatni w specjalnej nocie do Warszawy oprotestował sposób załatwiania sprawy i projekt, który - nie tylko w jego ocenie - „nie spełniał wymogów użytkowych ani reprezentacyjnych”. Po mojej publikacji na ten temat (wówczas w tygodniku „Wprost”), wybuchł skandal. W efekcie pomysł finansowania budowy i dzierżawy części ambasady przez Niemców zarzucono.
Kto forsował tę absurdalną ideę i czy był to tylko dyletantyzm? Na to pytanie w MSZ nigdy nie udzielono odpowiedzi ani nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. W atmosferze podejrzeń o przekupstwo i krzyku o łamaniu podstawowych zasad bezpieczeństwa minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski (2000-2002) rozpisał konkurs na projekt reprezentacyjnej placówki. Wygrali go renomowani architekci: Zbigniew Badowski, Marek Budzyński i Adam Kowalewski. Zespół ten poszerzył funkcję tej placówki o galerię na różnorakie ekspozycje i część rekreacyjno-gastronomiczną. W budynku miał też być zlokalizowany Instytut Kultury Polskiej. W jego przestronnej, przeszklonej konstrukcji miały powstać ogrody na kilku piętrach. Choć sama działka ma tylko 2360 m.kw., powierzchnia całego obiektu wynosiłaby 16,941 tys. m.kw. Projekt zyskał znakomite oceny stowarzyszeń architektów i różnojęzycznych, fachowych periodyków, a także zgodę władz Berlina na jego realizację.
Jednak kolejny szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz zablokował fundusze na ten cel i zamiast budowlańców, za brudnymi szybami byłej ambasady pojawiły się zdjęcia Hitlera oraz żołnierzy Wehrmachtu w okupowanej Polsce, i… pożółkła kartka z informacją, gdzie szukać naszych dyplomatów.
Mijały lata i… nic. Polskie straszydło pod Bramą Brandenburską irytowało administratorów Berlina, jednak na władzach RP nie robiło to żadnego wrażenia. Ówczesny dyrektor generalny MSZ Zbigniew Matuszewski ubolewał w naszej rozmowie:
Trudno polemizować z faktami, to nie jest coś, z czego jesteśmy dumni.
Obiekt przy Unter den Linden miał być wizytówką Polski w Berlinie, a stał się wizytówka kompromitacji. W międzyczasie, obok polskiej placówki powstały nowe ambasady: francuska, brytyjska, węgierska, odnowiono włącznie ze złoceniami na płocie ambasadę Rosji po przeciwnej stronie ulicy, a postpeerelowskie przedstawicielstwo RP w budowie doczekało się po kilku kolejnych latach… anulowania projektu przebudowy. Minister Cimoszewicz zaproponował nowe wyjście z tego - jak mówił - „niezwykle ambarasującego położenia”: zapowiedział opracowanie… następnego projektu, budowę „tańszego obiektu” i oddania go do użytku w 2008r. W myśl tego założenia stary budynek miał być jedynie „adaptowany”, czytaj: uszminkowany. W rzeczywistości koszt tego przedsięwzięcia nie byłby mniejszy lecz większy niż ten z lat 90., ponieważ ceny materiałów i usług budowlanych były już znacznie wyższe. Były minister Bartoszewski tak komentował ten pomysł:
Moja decyzja została przez następców uchylona. Mam wrażenie, że potem nie robiono nic, by sprawę budowy ambasady w Berlinie przyspieszyć. Jej ciągły brak i plany jedynie częściowej odbudowy budynku przy Unter den Linden to skandal protokolarny i nadwerężenie naszego prestiżu. Uważam za niedopuszczalną rezygnację z realizacji pierwotnego projektu.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/365491-ambasada-wstydu-dwadziescia-lat-kompromitacji-polskiego-msz-w-berlinie?strona=1