Grażyna Wolszczak należy do wolnych ludzi, którzy nie klęczą. I nie wyznaje „prymitywnego patriotyzmu” dla nierozgarniętych.
Grażyna Wolszczak, jak sama o sobie powiedziała w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” - „aktorka serialowa”, nie chce i nie może milczeć. To już kolejna osoba z aktorskiego towarzystwa, która nie chce i nie może. Ale nie tak, jak reżyser teatralny Krystian Lupa, który kilka tygodni temu powiedział organowi wolności, czyli gazecie Michnika, że Polska to „kraj, z którego trzeba uciekać”. Grażyna Wolszczak nie chce uciekać, lecz „wybrała wersję Jandy”, czyli jęków Piekarskiego na mękach, ale oczywiście bez realnych tortur, a tylko cierpiąc duchowo. Przypomnę, że znane powiedzonko o „Piekarskim na mękach” wiąże się z Michałem Piekarskim, sandomierskim szlachcicem, który 15 listopada 1620 r. w katedrze św. Jana rzucił się z czekanem na króla Zygmunta III Wazę i ranił go w głowę oraz plecy. Dzieła chciał dokończyć szablą, ale przeszkodził mu marszałek Łukasz Opaliński. W efekcie Piekarski trafił do więzienia. Potem, jak wieść historyczna niesie, Piekarski miał być obwożony po Warszawie, by w wyznaczonych publicznych miejscach kat szarpał jego ciało rozgrzanym żelazem. Potem tenże kat miał włożyć w ogień jego prawą dłoń, a po jej solidnym przypaleniu – odciąć. Ostatecznie cztery konie miały rozerwać 23-letniego młodzieńca na strzępy, potem spalone na proch. I ten proch miał zostać wystrzelony z armaty.
Streściłem opowieści o mękach Piekarskiego, bo kolejni ludzie filmu oraz sceny cierpią niczym szlachcic z Sandomierza, choć nikt ich nie przypieka ani nie rozrywa. A gdy już cierpienie ich przepełnia, biegną do organu wolności, czyli gazety Michnika, żeby skumulowane traumy i okropieństwa z siebie wyrzucić.
W klimat grozy, jaki panuje w Polsce pod rządami Prawa i Sprawiedliwości już w pierwszym pytaniu wprowadza nieoceniona strażniczka wolności Agnieszka Kublik. „Ma pani kolegów, którzy wierzą w PiS? – pyta Kublik, tym niewinnym pytaniem załatwiając kilka spraw na raz, czyli sytuując stosunek do PiS po stronie wiary i czyniąc ze zwolenników tej partii kogoś tak oryginalnego (w sensie dziwnego) jak Indianie Nawaho.
W armii amerykańskiej podczas II wojny światowej Nawahowie byli szyfrantami używającymi w depeszach własnego języka, kompletnie nieczytelnego dla Japończyków i innych wrogów. I Grażyna Wolszczak wchodzi w konwencję Kublik o PiS jako odpowiedniku Nawahów:
Nie, ale jedna z moich koleżanek poparła Andrzeja Dudę w wyborach prezydenckich, bo ją denerwował styl prezydenta Komorowskiego, takiego dobrego wujaszka. Niedawno spytałam ją, jak się teraz czuje. „Jezus, daj mi święty spokój!”.
Czyli jest jedna i tylko jedna osoba tak oryginalna jak ktoś z plemienia Nawaho, i to nie tyle „wierząca w PiS”, co zniesmaczona stylem Bronisława Komorowskiego, a teraz wzywająca Jezusa w ramach refleksji, jak mogła być tak głupia i nieodpowiedzialna. Ale dobre towarzystwo Grażyny Wolszczak jest generalnie wolne od pisowskiej egzotyki, choć „jest w narodzie jakaś potrzeba patriotyzmu, takiego najbardziej prymitywnego. Same emocje, bez cienia refleksji. Śpiewanie ‘Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie’ w sytuacji, w której od 25 lat cieszymy się wolnością, albo ta retoryka o powstaniu z kolan. Z jakich kolan? I kto klęczy? Bo nie ja!”. Aktorka Wolszczak należy do wolnych ludzi, którzy nie klęczą i oczywiście nie wyznaje „prymitywnego patriotyzmu” dla nierozgarniętych. Po prostu elita.
Jako przedstawiciel wolnej elity, która nie klęczy i nie ma związków z prymitywami „aktorka serialowa” Grażyna Wolszczak wyznaje: „Była przed rokiem na ‘czarnym proteście, byłam na Manifie 8 marca, byłam latem pod Sądem Najwyższym. Teraz, w ostatni wtorek, nie poszłam protestować, bo byłam przeziębiona, a lało. I mam wyrzuty sumienia”. Słusznie ma wyrzuty sumienia, gdyż przez takie zaniechania „przywykliśmy, że PiS nastaje na prawa kobiet, chociaż, u licha, mamy XXI wiek i to skandal, by dla władzy kobiety były obywatelami gorszego sortu”. Wprawdzie wszelkie dane dowodzą, że w Polsce kobiety są w lepszej bez porównania sytuacji (np. pod względem proporcji zarobków, liczby stanowisk kierowniczych czy jako ofiary przemocy) niż w takich imperiach postępu i wolności jak państwa skandynawskie, Francja czy Niemcy, ale aktorka Wolszczak wie swoje. Dlatego chodziła na manify, choć ostatnio stchórzyła przed banalnym zimnem i deszczem. No, naprawdę wstyd.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Grażyna Wolszczak należy do wolnych ludzi, którzy nie klęczą. I nie wyznaje „prymitywnego patriotyzmu” dla nierozgarniętych.
Grażyna Wolszczak, jak sama o sobie powiedziała w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” - „aktorka serialowa”, nie chce i nie może milczeć. To już kolejna osoba z aktorskiego towarzystwa, która nie chce i nie może. Ale nie tak, jak reżyser teatralny Krystian Lupa, który kilka tygodni temu powiedział organowi wolności, czyli gazecie Michnika, że Polska to „kraj, z którego trzeba uciekać”. Grażyna Wolszczak nie chce uciekać, lecz „wybrała wersję Jandy”, czyli jęków Piekarskiego na mękach, ale oczywiście bez realnych tortur, a tylko cierpiąc duchowo. Przypomnę, że znane powiedzonko o „Piekarskim na mękach” wiąże się z Michałem Piekarskim, sandomierskim szlachcicem, który 15 listopada 1620 r. w katedrze św. Jana rzucił się z czekanem na króla Zygmunta III Wazę i ranił go w głowę oraz plecy. Dzieła chciał dokończyć szablą, ale przeszkodził mu marszałek Łukasz Opaliński. W efekcie Piekarski trafił do więzienia. Potem, jak wieść historyczna niesie, Piekarski miał być obwożony po Warszawie, by w wyznaczonych publicznych miejscach kat szarpał jego ciało rozgrzanym żelazem. Potem tenże kat miał włożyć w ogień jego prawą dłoń, a po jej solidnym przypaleniu – odciąć. Ostatecznie cztery konie miały rozerwać 23-letniego młodzieńca na strzępy, potem spalone na proch. I ten proch miał zostać wystrzelony z armaty.
Streściłem opowieści o mękach Piekarskiego, bo kolejni ludzie filmu oraz sceny cierpią niczym szlachcic z Sandomierza, choć nikt ich nie przypieka ani nie rozrywa. A gdy już cierpienie ich przepełnia, biegną do organu wolności, czyli gazety Michnika, żeby skumulowane traumy i okropieństwa z siebie wyrzucić.
W klimat grozy, jaki panuje w Polsce pod rządami Prawa i Sprawiedliwości już w pierwszym pytaniu wprowadza nieoceniona strażniczka wolności Agnieszka Kublik. „Ma pani kolegów, którzy wierzą w PiS? – pyta Kublik, tym niewinnym pytaniem załatwiając kilka spraw na raz, czyli sytuując stosunek do PiS po stronie wiary i czyniąc ze zwolenników tej partii kogoś tak oryginalnego (w sensie dziwnego) jak Indianie Nawaho.
W armii amerykańskiej podczas II wojny światowej Nawahowie byli szyfrantami używającymi w depeszach własnego języka, kompletnie nieczytelnego dla Japończyków i innych wrogów. I Grażyna Wolszczak wchodzi w konwencję Kublik o PiS jako odpowiedniku Nawahów:
Nie, ale jedna z moich koleżanek poparła Andrzeja Dudę w wyborach prezydenckich, bo ją denerwował styl prezydenta Komorowskiego, takiego dobrego wujaszka. Niedawno spytałam ją, jak się teraz czuje. „Jezus, daj mi święty spokój!”.
Czyli jest jedna i tylko jedna osoba tak oryginalna jak ktoś z plemienia Nawaho, i to nie tyle „wierząca w PiS”, co zniesmaczona stylem Bronisława Komorowskiego, a teraz wzywająca Jezusa w ramach refleksji, jak mogła być tak głupia i nieodpowiedzialna. Ale dobre towarzystwo Grażyny Wolszczak jest generalnie wolne od pisowskiej egzotyki, choć „jest w narodzie jakaś potrzeba patriotyzmu, takiego najbardziej prymitywnego. Same emocje, bez cienia refleksji. Śpiewanie ‘Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie’ w sytuacji, w której od 25 lat cieszymy się wolnością, albo ta retoryka o powstaniu z kolan. Z jakich kolan? I kto klęczy? Bo nie ja!”. Aktorka Wolszczak należy do wolnych ludzi, którzy nie klęczą i oczywiście nie wyznaje „prymitywnego patriotyzmu” dla nierozgarniętych. Po prostu elita.
Jako przedstawiciel wolnej elity, która nie klęczy i nie ma związków z prymitywami „aktorka serialowa” Grażyna Wolszczak wyznaje: „Była przed rokiem na ‘czarnym proteście, byłam na Manifie 8 marca, byłam latem pod Sądem Najwyższym. Teraz, w ostatni wtorek, nie poszłam protestować, bo byłam przeziębiona, a lało. I mam wyrzuty sumienia”. Słusznie ma wyrzuty sumienia, gdyż przez takie zaniechania „przywykliśmy, że PiS nastaje na prawa kobiet, chociaż, u licha, mamy XXI wiek i to skandal, by dla władzy kobiety były obywatelami gorszego sortu”. Wprawdzie wszelkie dane dowodzą, że w Polsce kobiety są w lepszej bez porównania sytuacji (np. pod względem proporcji zarobków, liczby stanowisk kierowniczych czy jako ofiary przemocy) niż w takich imperiach postępu i wolności jak państwa skandynawskie, Francja czy Niemcy, ale aktorka Wolszczak wie swoje. Dlatego chodziła na manify, choć ostatnio stchórzyła przed banalnym zimnem i deszczem. No, naprawdę wstyd.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/361266-aktorka-wolszczak-wybrala-wersje-jandy-i-nie-bedzie-uciekac-z-polski-jak-lupa-lecz-walczyc-na-miejscu?strona=1