W dniach 18-19 listopada odbył się w Lublinie, organizowany po raz kolejny przez Lubelski Okręg ZPAP „21 Wschodni Salon Sztuki”. Jest to duża wystawa malarstwa, rzeźby, grafiki, czyli tradycyjnych dziedzin sztuki, której towarzyszy ogólnopolska konferencja poświęcona problemom sztuki. W tym roku jej tytuł brzmiał: „Wojna kulturowa. Spór o pryncypia sztuki czy ideologie?” Pojawiło się na niej wielu bardzo dobrych artystów, teoretyków i krytyków sztuki. Można jednak zauważyć, że takie postawienie problemu, gdy wojna kulturowa trwa od kilku dekad w świecie Zachodu, także w Polsce, świadczy o pewnej naiwności artystów, którzy dopiero teraz zaczynają dobrze diagnozować sytuację.
Ale można to usprawiedliwić tym, twórcy zajmujący się sztuką, tworzą dzieła zamknięci zwykle samotnie w pracowniach, pracują w materii estetycznej. Ideologowie chwalą sobie zwykle pracę w zespole. Ich celem jest tworzenie tego, co przełamuje bariery, jest transgresją, walką z nietolerancją i tym podobne pozbawione z punktu widzenia tradycyjnych zasad tworzenia sztuki, rzeczy. Dla rzetelnego twórcy ideologia nie stanowi przedmiotu zainteresowania, bo nie wszystko, jak chcą środowiska lewackie, jest ideologią. Odczytuję tę konferencję jako stopniowe budzenie się środowiska sztuk wizualnych czy plastyki, które dosyć mają dominacji „twórców”, zawdzięczających karierę robieniem wytworów sztuko-podobnych naładowanych ideologią czy to feministyczną, czy genderową itd. Zapotrzebowanie na „komunikaty społeczne”, pozwalało i pozwala zaistnieć nieudacznikom nie pozbawionych za to cwaniactwa i tupetu.
A w tej wojnie kulturowej nie chodzi o żadne pryncypia sztuki i to jest wyraźnie już artykułowane, tylko o zniszczenie wartości estetycznych, zniszczenie pojęcia piękna czyli zniszczenie sztuki.
Można żywić nadzieję, że kończy się dominacja w kulturze radykalnej lewicy, którą dzisiaj zwie się lewactwem i która legitymizowała i legitymizuje te „komunikaty społeczne”, udające sztukę. Ważne jest tutaj zastrzeżenie, że koniec dominacji nie oznacza końca walki. Wraz kryzysem finansowym, czar tej „bańki prestiżu”, dzięki której produkowano idiotyczne rzeczy za olbrzymie pieniądze, prysł. Na przykład rekin w formalinie albo koń bez głowy uwieszony sufitu za gigantyczne pieniądze! Mówię tu o dziełach gwiazd sztuki światowej Hirscie i Catellanie.
Początek tego panowania ideologicznego lewactwa w kulturze, przypada na lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Wiążę się z kontrkulturą. Dzieci kwiaty w amerykańskiej „rewolucji” lat sześćdziesiątych nie miały zamiaru bić się z tym „strasznym” systemem kapitalistyczno-demokratycznym, gorszym niż komunizm w Chinach. One ten system postanowiły podbić, przebudować, rozbroić ideą miłości. Walka o rozkosz zastąpiła walkę o wolność. Tradycyjnej lewicy do głowy by nie przyszło, że można z seksu uczynić narzędzie polityczne czy też z walki o legalizację miękkich narkotyków. A co stoi na przeszkodzie wolnej miłości i prawu do rozkoszy? Restrykcyjne z natury religie, tradycja, obyczaje rodzina, które „poskramiają” seksualną naturę człowieka, czyli innymi słowy kultura.
Rozpętanie kulturowej wojny, także swoistej „wojny religijnej”, której celem są nie tyle dogmaty, ale tradycyjne zachowania, wydaje się jedynym sposobem mobilizowania większych grup społecznych, gdyż w dobie zaniku sfery publicznej, „paliwem”, z którego można budować ideologie przeciw temu co konserwatywne, jest antyklerykalizm i chrystianofobia, bo w religii jest ponoć przemoc. Świat bez religii oznacza dla tych ideologów, jak podejrzewam, świat bez przemocy. Jest to koszmarne i niebezpieczne złudzenie. Na Zachodzie Europy lewica pierwszą rundę tej wojny kulturowej wygrała. W USA sprawa jest nie przesądzona. Orężem zasadniczym w tym starciu jest kultura, a więc także sztuka. Jest to sztuka, która żywi się antyreligijnym resentymentem, jest krytyczna wobec wszystkiego, co niesie tradycja. Tylko taka sztuka jest cool. Przedstawiciele Nowej Lewicy, czytając Freuda, wyznając prymitywną wersję psychoanalizy, (ruch psychoanalityczny, jak zauważył Ernst Gellner, to sekta) wyczytali u niego, że kultura to źródło cierpień, co jest prawdą, gdyż proces stawania się człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu, to z pewnością nie jest bajka. Freud pokazał, że człowiek jest zdeterminowany przez libido i instynkt destrukcji. Socjalizacja to rzecz trudna, o czym wiedzą najlepiej nauczyciele w gimnazjach i rodzice nastolatków. Nowa Lewica znalazła bardzo prosty, uniwersalny „sposób”, jak pozbyć się cierpienia. Odrzućmy kulturę, albo inaczej „Róbta co chceta”. Proste jak drut! I nic to, że ten pomysł jest na przekór intencji Freuda, który był etycznym maksymalistą.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W dniach 18-19 listopada odbył się w Lublinie, organizowany po raz kolejny przez Lubelski Okręg ZPAP „21 Wschodni Salon Sztuki”. Jest to duża wystawa malarstwa, rzeźby, grafiki, czyli tradycyjnych dziedzin sztuki, której towarzyszy ogólnopolska konferencja poświęcona problemom sztuki. W tym roku jej tytuł brzmiał: „Wojna kulturowa. Spór o pryncypia sztuki czy ideologie?” Pojawiło się na niej wielu bardzo dobrych artystów, teoretyków i krytyków sztuki. Można jednak zauważyć, że takie postawienie problemu, gdy wojna kulturowa trwa od kilku dekad w świecie Zachodu, także w Polsce, świadczy o pewnej naiwności artystów, którzy dopiero teraz zaczynają dobrze diagnozować sytuację.
Ale można to usprawiedliwić tym, twórcy zajmujący się sztuką, tworzą dzieła zamknięci zwykle samotnie w pracowniach, pracują w materii estetycznej. Ideologowie chwalą sobie zwykle pracę w zespole. Ich celem jest tworzenie tego, co przełamuje bariery, jest transgresją, walką z nietolerancją i tym podobne pozbawione z punktu widzenia tradycyjnych zasad tworzenia sztuki, rzeczy. Dla rzetelnego twórcy ideologia nie stanowi przedmiotu zainteresowania, bo nie wszystko, jak chcą środowiska lewackie, jest ideologią. Odczytuję tę konferencję jako stopniowe budzenie się środowiska sztuk wizualnych czy plastyki, które dosyć mają dominacji „twórców”, zawdzięczających karierę robieniem wytworów sztuko-podobnych naładowanych ideologią czy to feministyczną, czy genderową itd. Zapotrzebowanie na „komunikaty społeczne”, pozwalało i pozwala zaistnieć nieudacznikom nie pozbawionych za to cwaniactwa i tupetu.
A w tej wojnie kulturowej nie chodzi o żadne pryncypia sztuki i to jest wyraźnie już artykułowane, tylko o zniszczenie wartości estetycznych, zniszczenie pojęcia piękna czyli zniszczenie sztuki.
Można żywić nadzieję, że kończy się dominacja w kulturze radykalnej lewicy, którą dzisiaj zwie się lewactwem i która legitymizowała i legitymizuje te „komunikaty społeczne”, udające sztukę. Ważne jest tutaj zastrzeżenie, że koniec dominacji nie oznacza końca walki. Wraz kryzysem finansowym, czar tej „bańki prestiżu”, dzięki której produkowano idiotyczne rzeczy za olbrzymie pieniądze, prysł. Na przykład rekin w formalinie albo koń bez głowy uwieszony sufitu za gigantyczne pieniądze! Mówię tu o dziełach gwiazd sztuki światowej Hirscie i Catellanie.
Początek tego panowania ideologicznego lewactwa w kulturze, przypada na lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Wiążę się z kontrkulturą. Dzieci kwiaty w amerykańskiej „rewolucji” lat sześćdziesiątych nie miały zamiaru bić się z tym „strasznym” systemem kapitalistyczno-demokratycznym, gorszym niż komunizm w Chinach. One ten system postanowiły podbić, przebudować, rozbroić ideą miłości. Walka o rozkosz zastąpiła walkę o wolność. Tradycyjnej lewicy do głowy by nie przyszło, że można z seksu uczynić narzędzie polityczne czy też z walki o legalizację miękkich narkotyków. A co stoi na przeszkodzie wolnej miłości i prawu do rozkoszy? Restrykcyjne z natury religie, tradycja, obyczaje rodzina, które „poskramiają” seksualną naturę człowieka, czyli innymi słowy kultura.
Rozpętanie kulturowej wojny, także swoistej „wojny religijnej”, której celem są nie tyle dogmaty, ale tradycyjne zachowania, wydaje się jedynym sposobem mobilizowania większych grup społecznych, gdyż w dobie zaniku sfery publicznej, „paliwem”, z którego można budować ideologie przeciw temu co konserwatywne, jest antyklerykalizm i chrystianofobia, bo w religii jest ponoć przemoc. Świat bez religii oznacza dla tych ideologów, jak podejrzewam, świat bez przemocy. Jest to koszmarne i niebezpieczne złudzenie. Na Zachodzie Europy lewica pierwszą rundę tej wojny kulturowej wygrała. W USA sprawa jest nie przesądzona. Orężem zasadniczym w tym starciu jest kultura, a więc także sztuka. Jest to sztuka, która żywi się antyreligijnym resentymentem, jest krytyczna wobec wszystkiego, co niesie tradycja. Tylko taka sztuka jest cool. Przedstawiciele Nowej Lewicy, czytając Freuda, wyznając prymitywną wersję psychoanalizy, (ruch psychoanalityczny, jak zauważył Ernst Gellner, to sekta) wyczytali u niego, że kultura to źródło cierpień, co jest prawdą, gdyż proces stawania się człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu, to z pewnością nie jest bajka. Freud pokazał, że człowiek jest zdeterminowany przez libido i instynkt destrukcji. Socjalizacja to rzecz trudna, o czym wiedzą najlepiej nauczyciele w gimnazjach i rodzice nastolatków. Nowa Lewica znalazła bardzo prosty, uniwersalny „sposób”, jak pozbyć się cierpienia. Odrzućmy kulturę, albo inaczej „Róbta co chceta”. Proste jak drut! I nic to, że ten pomysł jest na przekór intencji Freuda, który był etycznym maksymalistą.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/316507-wojna-lewactwa-ze-sztuka?strona=1