W pewnej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że szacunek do dźwięku, do muzyki, który trzeba okazać przy pisaniu samodzielnego dzieła, jest wysiłkiem przekraczającym moje możliwości. Tylko przymierze muzyków doprowadziło do szczęśliwego, mam nadzieję jutro, zakończenia
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl kompozytor Michał Lorenc.
Koncert Michała Lorenca: „Przymierze: wotum wdzięczności za wolną Polskę - w piątek, 11 listopada, o 20:25 na antenie TVP 1.
wPolityce.pl: Co było najtrudniejszego dla Pana w pisaniu „Przymierza”? Na co dzień nie tworzy Pan przecież muzyki symfonicznej.
Michał Lorenc: To jest utwór napisany na jutro, czyli właściwie ten proces jeszcze się nie zakończył, bo wykonanie jest zawsze tym najtrudniejszym momentem. Ma ono udowodnić, że te plany, które były w partyturze, zamysłach, i trwały w sumie kilka lat, sprawdzą się. Ponieważ dziś jeszcze tego nie wiem, więc nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
Skąd te obawy w przypadku Pana oratorium?
Stąd, że nie mam doświadczeń w pisaniu muzyki scenicznej. Wielka pomoc przyjaciół muzyków, ich właśnie przymierze sprawiło, że w ogóle podjąłem się tego zadania. Słowo oratorium to termin bardzo pojemny, używałbym raczej słowa „utwór muzyczny”.
Czym Pan się inspirował? Elementami polskiej muzyki średniowiecznej, pieśniami ludowymi? A może jedynymi i drugimi?
To była przede wszystkim wielka pomoc pana Roberta Pożarskiego, który znalazł na Łysej Górze w kościele św. Krzyża piękny tekst Władysława z Gielniowa z XV wieku. Prosiłem go o znalezienie słów do muzyki, która już została napisana i o adaptację tekstu maryjnego, który znajdzie. Okazało się, że adaptacja właściwie nie jest potrzebna, bo te słowa idealnie pasują do muzyki, która została napisana. Istnieje wrażenie, że to muzyka powstała do słów, a jest zupełnie odwrotnie. Dla mnie to jedno ze zdarzeń zupełnie nadzwyczajnych. Przepraszam, że używam takich wielkich słów, ale rzeczywiście to jest niezwykłe. Co do inspiracji, rzeczywiście były to stare polskie pieśni, przede wszystkim „Bogurodzica”, wspaniałe utwory Henryka Mikołaja Góreckiego, a także pieśni kantorów żydowskich. Nie twierdzę, że napisałem jakąś synkretyczną formę nowoczesną, zupełnie bowiem starałem się odciąć od pomysłów, które stosuję w muzyce filmowej, przesiąkniętych amerykańską epiką muzyczną. Może nie jest to zupełnie czytelne w drugim utworze, który jest właśnie epicki.
W „Świątyni”?
Tak. Słychać w nim autentyczny perski flet (nay). Przy pewnej wyobraźni i dobrej woli możemy liczyć na to, że współcześni Jezusowi znali ten instrument i słyszeli go dokładnie w tym brzmieniu. To jest instrument, który nieprzerwanie i bez żadnych zmian funkcjonuje w muzyce perskiej od 4,5 tys. lat.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W pewnej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że szacunek do dźwięku, do muzyki, który trzeba okazać przy pisaniu samodzielnego dzieła, jest wysiłkiem przekraczającym moje możliwości. Tylko przymierze muzyków doprowadziło do szczęśliwego, mam nadzieję jutro, zakończenia
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl kompozytor Michał Lorenc.
Koncert Michała Lorenca: „Przymierze: wotum wdzięczności za wolną Polskę - w piątek, 11 listopada, o 20:25 na antenie TVP 1.
wPolityce.pl: Co było najtrudniejszego dla Pana w pisaniu „Przymierza”? Na co dzień nie tworzy Pan przecież muzyki symfonicznej.
Michał Lorenc: To jest utwór napisany na jutro, czyli właściwie ten proces jeszcze się nie zakończył, bo wykonanie jest zawsze tym najtrudniejszym momentem. Ma ono udowodnić, że te plany, które były w partyturze, zamysłach, i trwały w sumie kilka lat, sprawdzą się. Ponieważ dziś jeszcze tego nie wiem, więc nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
Skąd te obawy w przypadku Pana oratorium?
Stąd, że nie mam doświadczeń w pisaniu muzyki scenicznej. Wielka pomoc przyjaciół muzyków, ich właśnie przymierze sprawiło, że w ogóle podjąłem się tego zadania. Słowo oratorium to termin bardzo pojemny, używałbym raczej słowa „utwór muzyczny”.
Czym Pan się inspirował? Elementami polskiej muzyki średniowiecznej, pieśniami ludowymi? A może jedynymi i drugimi?
To była przede wszystkim wielka pomoc pana Roberta Pożarskiego, który znalazł na Łysej Górze w kościele św. Krzyża piękny tekst Władysława z Gielniowa z XV wieku. Prosiłem go o znalezienie słów do muzyki, która już została napisana i o adaptację tekstu maryjnego, który znajdzie. Okazało się, że adaptacja właściwie nie jest potrzebna, bo te słowa idealnie pasują do muzyki, która została napisana. Istnieje wrażenie, że to muzyka powstała do słów, a jest zupełnie odwrotnie. Dla mnie to jedno ze zdarzeń zupełnie nadzwyczajnych. Przepraszam, że używam takich wielkich słów, ale rzeczywiście to jest niezwykłe. Co do inspiracji, rzeczywiście były to stare polskie pieśni, przede wszystkim „Bogurodzica”, wspaniałe utwory Henryka Mikołaja Góreckiego, a także pieśni kantorów żydowskich. Nie twierdzę, że napisałem jakąś synkretyczną formę nowoczesną, zupełnie bowiem starałem się odciąć od pomysłów, które stosuję w muzyce filmowej, przesiąkniętych amerykańską epiką muzyczną. Może nie jest to zupełnie czytelne w drugim utworze, który jest właśnie epicki.
W „Świątyni”?
Tak. Słychać w nim autentyczny perski flet (nay). Przy pewnej wyobraźni i dobrej woli możemy liczyć na to, że współcześni Jezusowi znali ten instrument i słyszeli go dokładnie w tym brzmieniu. To jest instrument, który nieprzerwanie i bez żadnych zmian funkcjonuje w muzyce perskiej od 4,5 tys. lat.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/314991-nasz-wywiad-michal-lorenc-o-przymierzu-wotum-wdziecznosci-za-wolna-polske-dla-mnie-to-jedno-ze-zdarzen-zupelnie-nadzwyczajnych?strona=1