Afganistan a niepodległość Polski? Brzmi to dziś cokolwiek absurdalnie, ale w latach 30. XIX wieku bynajmniej takie nie było. Elżbieta Cherezińska w swojej nowej powieści wprowadza czytelnika za kulisy tzw. Wielkiej Gry.
Lubimy celebrować naszą historię. Myśleć, że takie np. powstanie listopadowe było wydarzeniem, które wstrząsnęło nie tylko Rosją, ale wręcz skupiło uwagę całego cywilizowanego świata i wpłynęło na jego losy. Owszem, miało na Zachodzie dobrą prasę, całkiem nieźli poeci pisali o nim wiersze, a romantyczność samego zrywu wzbudzała dość powszechną sympatię na światowych salonach. Ba, miało nawet pewne szanse powodzenia. Rzecz jednak w tym, że z punktu widzenia geopolityki i globalnej ekonomii było tylko jednym z licznych prowincjonalnych fermentów, jakie przetaczały się przez świat przez całe XIX stulecie – hałaśliwym, ale nie mającym szans zmienić mocarstwowego układu sił. Wydarzenia naprawdę ważne działy się bowiem wówczas na Wschodzie.
Afganistan nigdy nie było państwem w europejskim znaczeniu tego słowa. To raczej pewien obszar, niejednolity nawet pod względem etnicznym, utrzymujący jednak w miarę zwartą strukturę dzięki skomplikowanemu układowi chwilowych sojuszy i nagłych wojen między dziesiątkami lokalnych plemion i klanów. Jest on tak niepojęty dla nieafgańskiego umysłu, a jednocześnie tak trwały, że równie wielkiego guza nabił sobie o niego Aleksander Macedoński i współczesne USA. Stosunkowo najbliżej jego rozpracowania byli europejczycy mniej więcej wtedy, gdy u nas upadało powstanie listopadowe. Subtelna gra tajnych agentów Imperiów: Rosyjskiego i Brytyjskiego, przenikających egzotyczne dwory lokalnych władców nosi nazwę Wielkiej Gry. I faktycznie była wielka. Stawką były Indie.
W takim właśnie świecie Cherezińska umieszcza akcję „Turnieju cieni”, całkiem sprawnie lawirując w meandrach drobnych i wielkich działań ówczesnych tajnych służb, a już po mistrzowsku wplatając w całe to zamieszanie wątki polskie. Koncepcja wybicia się na niepodległość dzięki sprowokowaniu wojny między zaborcami była przecież lansowana przez cały okres rozbiorów, ale mało kto pamięta, że wcielano ją w życie również między dzikimi szczytami Hindukuszu. A robił to m.in. Jan Prosper Witkiewicz (tak, spokrewniony z Witkacym) – genialny zesłaniec, a później jeden z najwybitniejszych tajnych agentów w dziejach, który działając z ramienia Rosji, w rzeczywistości wykonywał wallenrodowską robotę, na rzecz wciągnięcia Wielkiej Brytanii w wojnę z Rosją właśnie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Afganistan a niepodległość Polski? Brzmi to dziś cokolwiek absurdalnie, ale w latach 30. XIX wieku bynajmniej takie nie było. Elżbieta Cherezińska w swojej nowej powieści wprowadza czytelnika za kulisy tzw. Wielkiej Gry.
Lubimy celebrować naszą historię. Myśleć, że takie np. powstanie listopadowe było wydarzeniem, które wstrząsnęło nie tylko Rosją, ale wręcz skupiło uwagę całego cywilizowanego świata i wpłynęło na jego losy. Owszem, miało na Zachodzie dobrą prasę, całkiem nieźli poeci pisali o nim wiersze, a romantyczność samego zrywu wzbudzała dość powszechną sympatię na światowych salonach. Ba, miało nawet pewne szanse powodzenia. Rzecz jednak w tym, że z punktu widzenia geopolityki i globalnej ekonomii było tylko jednym z licznych prowincjonalnych fermentów, jakie przetaczały się przez świat przez całe XIX stulecie – hałaśliwym, ale nie mającym szans zmienić mocarstwowego układu sił. Wydarzenia naprawdę ważne działy się bowiem wówczas na Wschodzie.
Afganistan nigdy nie było państwem w europejskim znaczeniu tego słowa. To raczej pewien obszar, niejednolity nawet pod względem etnicznym, utrzymujący jednak w miarę zwartą strukturę dzięki skomplikowanemu układowi chwilowych sojuszy i nagłych wojen między dziesiątkami lokalnych plemion i klanów. Jest on tak niepojęty dla nieafgańskiego umysłu, a jednocześnie tak trwały, że równie wielkiego guza nabił sobie o niego Aleksander Macedoński i współczesne USA. Stosunkowo najbliżej jego rozpracowania byli europejczycy mniej więcej wtedy, gdy u nas upadało powstanie listopadowe. Subtelna gra tajnych agentów Imperiów: Rosyjskiego i Brytyjskiego, przenikających egzotyczne dwory lokalnych władców nosi nazwę Wielkiej Gry. I faktycznie była wielka. Stawką były Indie.
W takim właśnie świecie Cherezińska umieszcza akcję „Turnieju cieni”, całkiem sprawnie lawirując w meandrach drobnych i wielkich działań ówczesnych tajnych służb, a już po mistrzowsku wplatając w całe to zamieszanie wątki polskie. Koncepcja wybicia się na niepodległość dzięki sprowokowaniu wojny między zaborcami była przecież lansowana przez cały okres rozbiorów, ale mało kto pamięta, że wcielano ją w życie również między dzikimi szczytami Hindukuszu. A robił to m.in. Jan Prosper Witkiewicz (tak, spokrewniony z Witkacym) – genialny zesłaniec, a później jeden z najwybitniejszych tajnych agentów w dziejach, który działając z ramienia Rosji, w rzeczywistości wykonywał wallenrodowską robotę, na rzecz wciągnięcia Wielkiej Brytanii w wojnę z Rosją właśnie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/271824-wielka-gra-recenzja-nowej-powiesci-elzbiety-cherezinskiej-turniej-cieni?strona=1