Kubę Wojewódzkiego poznałem, gdy mógł jeszcze – nierozpoznawalny i anonimowy – spokojnie spacerować po ulicach. Udział w pierwszej edycji „Idola” wywindował go na celebrytę pierwszej wielkości. Poczucie humoru, zgrabne bon moty i cięte riposty zwróciły na niego uwagę widzów. Wszyscy czekaliśmy na kolejne zabawne komentarze Kuby, w których przemycał w śmieszny sposób oczywiste wskazówki dla początkujących artystów.
Niewielu uczestników tego programu dorównało potem w popularności jego jurorom, a z czwórki Zapendowska-Leszczyński-Cygan-Wojewódzki – ten ostatni objawił się prawdziwą medialną „gwiazdą”. Autorskie programy telewizyjne i radiowe natychmiast ustawiły go finansowo, ale też coraz bardziej podnosiły poprzeczkę wymagań. Sam dowcip i refleks już nie wystarczały, by trwać w pierwszej lidze mainstreamowych mediów. Żeby utrzymać się na topie należało na bieżąco dostarczać „ludożerce” coraz większych sensacji i skandali.
I tak zaczęła się jazda po bandzie, z wtykaniem polskiej flagi w psie kupy i deklaratywnym „gwałtem” na ukraińskiej sprzątaczce… Pomimo ewidentnego chamstwa antenowego i pierwszych doniesień do prokuratury przydatność hucpiarskiego showmana w tępieniu opozycji była dla nadawcy na tyle cenna, że pracę stracił jedynie Michał Figurski, wspólnik ww. w rozsiewaniu niewybrednych „żartów”. Sam Wojewódzki trwał nieprzerwanie, a jego wsparcie dla rządzącej ekipy (że wspomnę tylko ostatni występ Bronisława Komorowskiego, zabiegającego w programie Kuby o głosy wyborców) było aż nadto widoczne.
Jerzego Zelnika znam – jak wszyscy – z jego wspaniałych ról filmowych. Za to zupełnie nieznany jest mi ze skandali towarzyszących zwykle branży filmowej. Kochający mąż, trwający do końca przy ciężko chorej żonie i dobry, przyzwoity człowiek, mający własne zdanie (np. w sprawie katastrofy smoleńskiej) – działał wbrew wysługującemu się Platformie Obywatelskiej środowisku aktorskiemu. Ta niekoniunkturalność i otwarcie manifestowana religijność narażały go na ostracyzm i kpiny. Nie przejmował się nimi, zachowując pogodę ducha i życiowy optymizm, który czerpał ze swej wiary. Do czasu haniebnej prowokacji Kuby Wojewódzkiego…
Preparowanie i przemontowywanie cudzych wypowiedzi nagranych na potrzeby walki politycznej jest najbardziej podłą i obrzydliwą rzeczą pod słońcem. Do tego karalną (w przypadku normalnego sądownictwa). Nie chcę przypominać ostatniej „prezydenckiej” fałszywki duetu Lis-Karolak, stronniczych tokowań Moniki Olejnik i zakłamanych działań całej resortowej żurnalistyki. Doprowadzało to już w przeszłości do niszczenia zacnych ludzi. Kto dziś pamięta jeszcze zaszczutego posła – śp. Andrzeja Kerna, do wykończenia którego wykorzystywano nawet przemysł filmowy?
Miejmy nadzieję, że to już koniec tej hucpy. Byle tylko dopilnować liczenia głosów. Być może 25 października trzecie pokolenie żołnierzy AK odzyska Rzeczpospolitą z łap trzeciego pokolenia ubeków…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kubę Wojewódzkiego poznałem, gdy mógł jeszcze – nierozpoznawalny i anonimowy – spokojnie spacerować po ulicach. Udział w pierwszej edycji „Idola” wywindował go na celebrytę pierwszej wielkości. Poczucie humoru, zgrabne bon moty i cięte riposty zwróciły na niego uwagę widzów. Wszyscy czekaliśmy na kolejne zabawne komentarze Kuby, w których przemycał w śmieszny sposób oczywiste wskazówki dla początkujących artystów.
Niewielu uczestników tego programu dorównało potem w popularności jego jurorom, a z czwórki Zapendowska-Leszczyński-Cygan-Wojewódzki – ten ostatni objawił się prawdziwą medialną „gwiazdą”. Autorskie programy telewizyjne i radiowe natychmiast ustawiły go finansowo, ale też coraz bardziej podnosiły poprzeczkę wymagań. Sam dowcip i refleks już nie wystarczały, by trwać w pierwszej lidze mainstreamowych mediów. Żeby utrzymać się na topie należało na bieżąco dostarczać „ludożerce” coraz większych sensacji i skandali.
I tak zaczęła się jazda po bandzie, z wtykaniem polskiej flagi w psie kupy i deklaratywnym „gwałtem” na ukraińskiej sprzątaczce… Pomimo ewidentnego chamstwa antenowego i pierwszych doniesień do prokuratury przydatność hucpiarskiego showmana w tępieniu opozycji była dla nadawcy na tyle cenna, że pracę stracił jedynie Michał Figurski, wspólnik ww. w rozsiewaniu niewybrednych „żartów”. Sam Wojewódzki trwał nieprzerwanie, a jego wsparcie dla rządzącej ekipy (że wspomnę tylko ostatni występ Bronisława Komorowskiego, zabiegającego w programie Kuby o głosy wyborców) było aż nadto widoczne.
Jerzego Zelnika znam – jak wszyscy – z jego wspaniałych ról filmowych. Za to zupełnie nieznany jest mi ze skandali towarzyszących zwykle branży filmowej. Kochający mąż, trwający do końca przy ciężko chorej żonie i dobry, przyzwoity człowiek, mający własne zdanie (np. w sprawie katastrofy smoleńskiej) – działał wbrew wysługującemu się Platformie Obywatelskiej środowisku aktorskiemu. Ta niekoniunkturalność i otwarcie manifestowana religijność narażały go na ostracyzm i kpiny. Nie przejmował się nimi, zachowując pogodę ducha i życiowy optymizm, który czerpał ze swej wiary. Do czasu haniebnej prowokacji Kuby Wojewódzkiego…
Preparowanie i przemontowywanie cudzych wypowiedzi nagranych na potrzeby walki politycznej jest najbardziej podłą i obrzydliwą rzeczą pod słońcem. Do tego karalną (w przypadku normalnego sądownictwa). Nie chcę przypominać ostatniej „prezydenckiej” fałszywki duetu Lis-Karolak, stronniczych tokowań Moniki Olejnik i zakłamanych działań całej resortowej żurnalistyki. Doprowadzało to już w przeszłości do niszczenia zacnych ludzi. Kto dziś pamięta jeszcze zaszczutego posła – śp. Andrzeja Kerna, do wykończenia którego wykorzystywano nawet przemysł filmowy?
Miejmy nadzieję, że to już koniec tej hucpy. Byle tylko dopilnować liczenia głosów. Być może 25 października trzecie pokolenie żołnierzy AK odzyska Rzeczpospolitą z łap trzeciego pokolenia ubeków…
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/268785-zelnik-contra-wojewodzki-miejmy-nadzieje-ze-to-juz-koniec-tej-hucpy?strona=1