TYLKO U NAS. Wielkanoc po góralsku. Łukasz Golec zdradza, bez czego nie wyobraża sobie świąt. ZDJĘCIA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Bracia Paweł i Łukasz Golcowie. Fot.: B. Śnieciński
Fot. Bracia Paweł i Łukasz Golcowie. Fot.: B. Śnieciński

Alleluja” w wykonaniu rodziny Golców musi brzmieć szczególnie donośnie…

Oj tak. Pieśni wielkanocne mają wymowne teksty, są takim wezwaniem do radości i mają przepiękny, tryumfalny charakter. Niektóre sięgają średniowiecza jak np. pieśń „Chrystus Zmartychwstan jest”. Ma bardzo podniosły, gregoriański, uroczysty charakter. Napisałem kilka lat temu „Intradę Wielkanocną”. Zawsze kiedy ją gramy na podniesieniu, czuję ciarki na plecach. Ma ona zarówno charakter góralski, jak i taki fanfarowy. Ponadto uwielbiam śpiewać „Gorzkie Żale” - dla mnie to obowiązkowe nabożeństwo w czasie Wielkiego Postu i zawsze staram się z rodziną brać w nim udział. W naszych górskich miejscowościach każda wieś śpiewa „Gorzkie Żale” na inną melodię. Jest to dosyć ciekawe zjawisko. Przeprowadzając się z Milówki do Łodygowic musiałem się przestawić. W Milówce „Gorzkie Żale” śpiewa się na przykład na dwa głosy, a niektóre pieśni śpiewają raz mężczyźni a raz kobiety. Przy takim góralskim śpiewie aż niebo się otwiera.

Czego w Pańskiej rodzinie nie może zabraknąć na stole podczas śniadania wielkanocnego?

Na pewno swojskich wyrobów mojego teścia Kazimierza….(śmiech), czyli wędzonej szynki, boczku, kabanosików i baleronów… Takich smakołyków i rarytasów nie oferuje żaden pobliski sklep. Wszystko robione tradycyjną metodą, bez chemii, tylko naturalne składniki - to prawdziwe niebo dla podniebienia. No i oczywiście na naszym stole króluje chrzan w różnych postaciach, np. pasta chrzanowa z jajkami, zupa chrzanowa na „wyndzonce”. Ze słodkości na pewno musi być babka wielkanocna i baranek, którego sami pieczemy w żeliwnych formach. Mama Irena w Milówce zawsze piecze zawijany makowiec oraz sernik wiedeński z polewą czekoladową. Co roku także zaopatrujemy się na święta u lokalnych baców w serki góralskie i oscypki.

Jak wygląda lany poniedziałek po góralsku?

W śmigusa najbardziej niepewnym jest poranek, bo jak wiadomo, kto pierwszy wstaje, ten pierwszy leje (śmiech). Jako kawalerzy wielokrotnie polewaliśmy koleżanki goniąc z wiaderkami po Milówce. Niektóre panny nawet chciały, żeby je polano. Miało to świadczyć o tym, że mają powodzenie u chłopaków i że będą się szybko wydawać. Pamiętam,że jakieś 20 lat temu wrzuciliśmy dwie koleżanki do Soły. Ale wtedy Wielkanoc była bardzo późno i było wyjątkowo ciepło - ponad 20 stopni. Pamiętam też, że jako ministranci czailiśmy się w lany poniedziałek na księdza. Mieliśmy za zakrystią schowane sikawki i jak ksiądz wychodził z kościoła , to zaczynała się walka - ministranci kontra ksiądz wikary. Ta tradycja wśród ministrantów cały czas żyje. W tym roku moi chłopcy już mają przygotowane sikawki, mam nadzieję że będzie ładna pogoda i że tradycji stanie się zadość.

Ciąg dalszy na następnej stronie ===>

« poprzednia strona
1234
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych