Rolnictwo hołduje biblijnej zasadzie „czyńcie sobie ziemię poddaną” – zwierzęta mają służyć człowiekowi. Nie znaczy to jednak, że należy się nad nimi znęcać – takie podejście należy piętnować. I właśnie to robią hodowcy. Dla rolników, a są nimi także hodowcy zwierząt futerkowych, ta zasada jest oczywista
— tłumaczy w rozmowie z portalem wPolityce.pl Jacek Podgórski, dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej.
wPolityce.pl: Wydawałoby się, że poselski projekt ustawy o ochronie zwierząt powinien być w zasadzie odebrany pozytywnie. Ale pewien szczegół wywołał niemałą burzę. Chodzi oczywiście o zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Czy to rzeczywiście „męczarnie” dla tych zwierząt, jak przekonuje wnioskodawca – Krzysztof Czabański?
Jacek Podgórski, dyrektor IGR: Ten projekt jest fatalny. Głównie przez ten właśnie zapis, który boczną furtką likwiduje całą branżę futrzarską. Czy zwierzęta są męczone? Jeśli ktoś lansuje takie tezy, jest albo ignorantem albo nie ma pojęcia o ekonomice rolnictwa. Hodowla zwierząt futerkowych jest niezwykle specyficzną gałęzią produkcji rolnej, w której cena otrzymywana za produkt finalny, czyli okrywę włosową, uzależniona jest od jakości prowadzonej hodowli. Słowem – im wyższe standardy, tym większy zysk. Polska może tu stanowić wzór dla innych krajów. Co więcej, gdy porównamy hodowle zwierząt futerkowych z gospodarstwami utrzymującymi trzodę chlewną czy drób, to zestawienie to wypada bezapelacyjnie na korzyść tych pierwszych. W Polsce różne inspekcje kontrolują rocznie 3 proc. gospodarstw utrzymujących zwierzęta – hodowle zwierząt futerkowych kontrolowane są w 97 proc.. Te dane robią wrażenie. W tej branży nie ma miejsca na patologie tym bardziej, że polskie związki futrzarskie prowadzą system wewnętrznych audytów, mających na celu doprowadzenie do sytuacji, w której na rynku pozostaną tylko fermy spełniające najwyższe standardy. To nie koniec, hodowcy z własnej woli kilka lat temu wprowadzili tak zwany Kodeks Dobrych Praktyk, czyli dokument znacznie wykraczający poza ramy warunkowane prawem krajowym czy unijnym. Polska jako jedyna na świecie wprowadziła takie obostrzenie. Wdrażany jest też międzynarodowy certyfikat WelFur, który sprawi, że od 2020 roku w obrocie pozostaną tylko skóry z certyfikowanych hodowli. Nieprofesjonalni hodowcy upadną, bo po prostu pokona ich rynek. Problemu nie będą mieć wyłącznie ci najlepsi, naprawdę dbający o zwierzęta. Czy tak wygląda branża, która rzekomo nie szanuje zwierząt? Nie sądzę…
Wspomniał Pan jednak także o pośle Czabańskim. Nie rozumiem, jak w czasach rządów Dobrej Zmiany, można dopuścić do choćby złożenia tak antypolskiego i, trzeba powiedzieć to wprost, szkodliwego dla gospodarki projektu. Krzysztof Czabański – i nie boję się tego powiedzieć – działa na szkodę Polski. Słusznie minęły już czasy prowadzenia polityki na cmentarzach, słusznie minęły czasy rządów Balcerowicza, które zrujnowały polskie rolnictwo i pozbawiły chleba tysiące polskich rodzin, czasy układów i obcych wpływów. Nikogo nie oskarżam personalnie, ale całej sprawie powinno przyjrzeć się ABW, być może nawet CBA, ponieważ gdyby ta branża została zniszczona, fermy z całą pewnością pojawią się w Rosji, na Ukrainie, Białorusi, w państwach skandynawskich czy w Chinach. Ktoś po prostu forsuje wrogie przejęcie branży. Ma to miejsce już kolejny raz, i to do spółki z PO czy Nowoczesną. Swoją drogą – jak można złożyć taki projekt, głosując jednocześnie przeciwko ustawie antyaborcyjnej? Czy nie jest to stawianie zwierząt ponad ludźmi? Czy nie jest to humanizacja zwierząt i dehumanizacja człowieka? To zły kierunek, podyktowany wprost lewicową ideologią w stylu niemieckich zielonych.
Często ze strony obrońców ferm pada określenie, że branża hodowli zwierząt futerkowych to „sukces polskiego rolnictwa”. Co się za tym kryje?
Fakty mówią same za siebie. Mamy drugie miejsce w Europie i trzecie na świecie. To jest właśnie pozycja Polski na globalnym rynku, pozycja z której możemy być dumni. Hodowcy zwierząt futerkowych generują 4 proc. wartości eksportu polskiego rolnictwa. Dane liczbowe mówią same za siebie – eksport na poziomie 2,5 mld zł, środki trwałe o wartości 7-9 mld zł, zatrudnienie na poziomie 60 tys. osób, 600 mln zł z samych podatków, 100 procent produktów trafia na eksport. Pamiętajmy też, że fermy powstają zazwyczaj na obszarach o wysokim bezrobociu strukturalnym, często przy byłych PGRach. 98 proc. gospodarstw należy tu do Polaków – to ewenement w skali polskiego rolnictwa. Mogę powiedzieć wprost – jesteśmy tu światowym czempionem i to Niemcy czy Rosjanie muszą nas gonić.
Krzysztof Czabański, który wniósł projekt do Sejmu, stwierdza, że fermy zwierząt futerkowych są wyrzucane z krajów zachodnich i przenoszą swoją działalność w dużej mierze do Polski. Jak podkreśla, nie ma powodu, żebyśmy byli śmietnikiem Europy. Rzeczywiście tak jest?
Jest zupełnie odwrotnie, pan poseł Czabański po prostu nie ma pojęcia o czym mówi. Kraje Europy Zachodniej, takie jak Niemcy czy Dania, marzą o tym, by zagarnąć polski rynek, ale nasi hodowcy skutecznie się przed tym wrogim przejęciem bronią. Od 2001 roku w Polsce nie powstała żadna ferma zwierząt futerkowych oparta na obcym kapitale. Hodowcy remontują szpitale, budują boiska, fundują dzieciom kolonie, płacą za leczenie swoich sąsiadów – jeśli zdaniem posła Czabańskiego tak wygląda „śmietnik Europy”… Pozostaje skwitować to wymownym milczeniem.
Mówił Pan Dyrektor podczas ostatniego posiedzenia sejmowej komisji rolnictwa, że branża futerkowa to nie tylko same fermy, ale ścisłe powiązania z innymi przemysłami. Jak to wygląda w szczegółach?
To prawda. Ważnym elementem funkcjonowania ferm zwierząt futerkowych jest aspekt utylizacyjny. Norki amerykańskie – bo te zwierzęta stanowią ponad 90 proc. utrzymywanych w Polsce zwierząt futerkowych – żywią się ubocznymi produktami pochodzenia zwierzęcego, czyli tym, co pozostaje po produkcji drobiu czy po przetwórstwie rybnym. To w sumie ponad 750 tys. ton rocznie, czyli 93 proc. całej produkcji odpadów pozwierzęcych. Ich wartość wynosi niemal miliard złotych. Warto zaznaczyć, że gdyby nie było zwierząt futerkowych, odpady te musiałyby zostać spalone, a sami drobiarze i przetwórcy rybni musieliby zapłacić za spalanie. Spalanie, które – przypomnijmy – jest szkodliwe dla środowiska. Jest jeszcze aspekt obcych wpływów… Polska niestety nie ma swojej branży utylizacyjnej. 85 proc. firm utylizacyjnych działających w naszym kraju to firmy o kapitale… niemieckim. Teraz wyraźnie widać, kto stoi za lobby antyfutrzarskim – ten, kto w oczywisty sposób na tym zarobi. Kilka lat temu w sieci pojawiło się nagranie, na którym liderka Otwartych Klatek – najbardziej antyfutrzarskiej organizacji w Polsce – przyznała się do współpracy z tymi właśnie firmami. To oburzające! Tym bardziej, że ta sama organizacja pozytywnie wyrażała się na temat włamania niemieckich ekoterrorystów na jedną z polskich ferm. Wypuszczone wtedy zwierzęta padły z głodu, zostały po prostu zabite, ale tego pseudoekolodzy już nie powiedzą na głos.
Wracając jednak do meritum – liczbę osób, które mają pracę dzięki branży futrzarskiej, oceniamy na 50-60 tysięcy osób. Mówimy tutaj nie tylko o bezpośrednim zatrudnieniu, ale także o firmach transportowych, budowlanych, weterynarzach, stolarzach, producentach pasz, rymarzach, kuśnierzach, handlowcach i przedstawicielach wielu innych profesji. Ci ludzie sprofilowali swoją działalność bardzo wąsko – na współpracę z fermami zwierząt futerkowych, ponieważ nie przyszło im do głowy, że ktoś może wpaść na tak absurdalny pomysł, aby tej gałęzi rolnictwa zakazać. Ci ludzie, ich dzieci, całe rodziny Krzysztof Czabański pozbawia wszystkiego i chce ich wysłać po „kuroniówkę”. Wierzę jednak, że dobra zmiana nie pozwoli na dokonanie takiej bezmyślnej zbrodni na polskiej gospodarce.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Rolnictwo hołduje biblijnej zasadzie „czyńcie sobie ziemię poddaną” – zwierzęta mają służyć człowiekowi. Nie znaczy to jednak, że należy się nad nimi znęcać – takie podejście należy piętnować. I właśnie to robią hodowcy. Dla rolników, a są nimi także hodowcy zwierząt futerkowych, ta zasada jest oczywista
— tłumaczy w rozmowie z portalem wPolityce.pl Jacek Podgórski, dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej.
wPolityce.pl: Wydawałoby się, że poselski projekt ustawy o ochronie zwierząt powinien być w zasadzie odebrany pozytywnie. Ale pewien szczegół wywołał niemałą burzę. Chodzi oczywiście o zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Czy to rzeczywiście „męczarnie” dla tych zwierząt, jak przekonuje wnioskodawca – Krzysztof Czabański?
Jacek Podgórski, dyrektor IGR: Ten projekt jest fatalny. Głównie przez ten właśnie zapis, który boczną furtką likwiduje całą branżę futrzarską. Czy zwierzęta są męczone? Jeśli ktoś lansuje takie tezy, jest albo ignorantem albo nie ma pojęcia o ekonomice rolnictwa. Hodowla zwierząt futerkowych jest niezwykle specyficzną gałęzią produkcji rolnej, w której cena otrzymywana za produkt finalny, czyli okrywę włosową, uzależniona jest od jakości prowadzonej hodowli. Słowem – im wyższe standardy, tym większy zysk. Polska może tu stanowić wzór dla innych krajów. Co więcej, gdy porównamy hodowle zwierząt futerkowych z gospodarstwami utrzymującymi trzodę chlewną czy drób, to zestawienie to wypada bezapelacyjnie na korzyść tych pierwszych. W Polsce różne inspekcje kontrolują rocznie 3 proc. gospodarstw utrzymujących zwierzęta – hodowle zwierząt futerkowych kontrolowane są w 97 proc.. Te dane robią wrażenie. W tej branży nie ma miejsca na patologie tym bardziej, że polskie związki futrzarskie prowadzą system wewnętrznych audytów, mających na celu doprowadzenie do sytuacji, w której na rynku pozostaną tylko fermy spełniające najwyższe standardy. To nie koniec, hodowcy z własnej woli kilka lat temu wprowadzili tak zwany Kodeks Dobrych Praktyk, czyli dokument znacznie wykraczający poza ramy warunkowane prawem krajowym czy unijnym. Polska jako jedyna na świecie wprowadziła takie obostrzenie. Wdrażany jest też międzynarodowy certyfikat WelFur, który sprawi, że od 2020 roku w obrocie pozostaną tylko skóry z certyfikowanych hodowli. Nieprofesjonalni hodowcy upadną, bo po prostu pokona ich rynek. Problemu nie będą mieć wyłącznie ci najlepsi, naprawdę dbający o zwierzęta. Czy tak wygląda branża, która rzekomo nie szanuje zwierząt? Nie sądzę…
Wspomniał Pan jednak także o pośle Czabańskim. Nie rozumiem, jak w czasach rządów Dobrej Zmiany, można dopuścić do choćby złożenia tak antypolskiego i, trzeba powiedzieć to wprost, szkodliwego dla gospodarki projektu. Krzysztof Czabański – i nie boję się tego powiedzieć – działa na szkodę Polski. Słusznie minęły już czasy prowadzenia polityki na cmentarzach, słusznie minęły czasy rządów Balcerowicza, które zrujnowały polskie rolnictwo i pozbawiły chleba tysiące polskich rodzin, czasy układów i obcych wpływów. Nikogo nie oskarżam personalnie, ale całej sprawie powinno przyjrzeć się ABW, być może nawet CBA, ponieważ gdyby ta branża została zniszczona, fermy z całą pewnością pojawią się w Rosji, na Ukrainie, Białorusi, w państwach skandynawskich czy w Chinach. Ktoś po prostu forsuje wrogie przejęcie branży. Ma to miejsce już kolejny raz, i to do spółki z PO czy Nowoczesną. Swoją drogą – jak można złożyć taki projekt, głosując jednocześnie przeciwko ustawie antyaborcyjnej? Czy nie jest to stawianie zwierząt ponad ludźmi? Czy nie jest to humanizacja zwierząt i dehumanizacja człowieka? To zły kierunek, podyktowany wprost lewicową ideologią w stylu niemieckich zielonych.
Często ze strony obrońców ferm pada określenie, że branża hodowli zwierząt futerkowych to „sukces polskiego rolnictwa”. Co się za tym kryje?
Fakty mówią same za siebie. Mamy drugie miejsce w Europie i trzecie na świecie. To jest właśnie pozycja Polski na globalnym rynku, pozycja z której możemy być dumni. Hodowcy zwierząt futerkowych generują 4 proc. wartości eksportu polskiego rolnictwa. Dane liczbowe mówią same za siebie – eksport na poziomie 2,5 mld zł, środki trwałe o wartości 7-9 mld zł, zatrudnienie na poziomie 60 tys. osób, 600 mln zł z samych podatków, 100 procent produktów trafia na eksport. Pamiętajmy też, że fermy powstają zazwyczaj na obszarach o wysokim bezrobociu strukturalnym, często przy byłych PGRach. 98 proc. gospodarstw należy tu do Polaków – to ewenement w skali polskiego rolnictwa. Mogę powiedzieć wprost – jesteśmy tu światowym czempionem i to Niemcy czy Rosjanie muszą nas gonić.
Krzysztof Czabański, który wniósł projekt do Sejmu, stwierdza, że fermy zwierząt futerkowych są wyrzucane z krajów zachodnich i przenoszą swoją działalność w dużej mierze do Polski. Jak podkreśla, nie ma powodu, żebyśmy byli śmietnikiem Europy. Rzeczywiście tak jest?
Jest zupełnie odwrotnie, pan poseł Czabański po prostu nie ma pojęcia o czym mówi. Kraje Europy Zachodniej, takie jak Niemcy czy Dania, marzą o tym, by zagarnąć polski rynek, ale nasi hodowcy skutecznie się przed tym wrogim przejęciem bronią. Od 2001 roku w Polsce nie powstała żadna ferma zwierząt futerkowych oparta na obcym kapitale. Hodowcy remontują szpitale, budują boiska, fundują dzieciom kolonie, płacą za leczenie swoich sąsiadów – jeśli zdaniem posła Czabańskiego tak wygląda „śmietnik Europy”… Pozostaje skwitować to wymownym milczeniem.
Mówił Pan Dyrektor podczas ostatniego posiedzenia sejmowej komisji rolnictwa, że branża futerkowa to nie tylko same fermy, ale ścisłe powiązania z innymi przemysłami. Jak to wygląda w szczegółach?
To prawda. Ważnym elementem funkcjonowania ferm zwierząt futerkowych jest aspekt utylizacyjny. Norki amerykańskie – bo te zwierzęta stanowią ponad 90 proc. utrzymywanych w Polsce zwierząt futerkowych – żywią się ubocznymi produktami pochodzenia zwierzęcego, czyli tym, co pozostaje po produkcji drobiu czy po przetwórstwie rybnym. To w sumie ponad 750 tys. ton rocznie, czyli 93 proc. całej produkcji odpadów pozwierzęcych. Ich wartość wynosi niemal miliard złotych. Warto zaznaczyć, że gdyby nie było zwierząt futerkowych, odpady te musiałyby zostać spalone, a sami drobiarze i przetwórcy rybni musieliby zapłacić za spalanie. Spalanie, które – przypomnijmy – jest szkodliwe dla środowiska. Jest jeszcze aspekt obcych wpływów… Polska niestety nie ma swojej branży utylizacyjnej. 85 proc. firm utylizacyjnych działających w naszym kraju to firmy o kapitale… niemieckim. Teraz wyraźnie widać, kto stoi za lobby antyfutrzarskim – ten, kto w oczywisty sposób na tym zarobi. Kilka lat temu w sieci pojawiło się nagranie, na którym liderka Otwartych Klatek – najbardziej antyfutrzarskiej organizacji w Polsce – przyznała się do współpracy z tymi właśnie firmami. To oburzające! Tym bardziej, że ta sama organizacja pozytywnie wyrażała się na temat włamania niemieckich ekoterrorystów na jedną z polskich ferm. Wypuszczone wtedy zwierzęta padły z głodu, zostały po prostu zabite, ale tego pseudoekolodzy już nie powiedzą na głos.
Wracając jednak do meritum – liczbę osób, które mają pracę dzięki branży futrzarskiej, oceniamy na 50-60 tysięcy osób. Mówimy tutaj nie tylko o bezpośrednim zatrudnieniu, ale także o firmach transportowych, budowlanych, weterynarzach, stolarzach, producentach pasz, rymarzach, kuśnierzach, handlowcach i przedstawicielach wielu innych profesji. Ci ludzie sprofilowali swoją działalność bardzo wąsko – na współpracę z fermami zwierząt futerkowych, ponieważ nie przyszło im do głowy, że ktoś może wpaść na tak absurdalny pomysł, aby tej gałęzi rolnictwa zakazać. Ci ludzie, ich dzieci, całe rodziny Krzysztof Czabański pozbawia wszystkiego i chce ich wysłać po „kuroniówkę”. Wierzę jednak, że dobra zmiana nie pozwoli na dokonanie takiej bezmyślnej zbrodni na polskiej gospodarce.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/366538-nasz-wywiad-jacek-podgorski-dyrektor-igr-zakaz-hodowli-zwierzat-futerkowych-to-rozwiazanie-ktore-wyraznie-godzi-w-nasz-interes-narodowy