Niesamowite. Najbardziej poczytny amerykański dziennik „Wall Street Journal” ukazuje się w nakładzie „tylko” 2,3 miliona egzemplarzy.
To jest nasza prasa branżowa i dba o interesy unii kredytowych. Jak wszędzie, również tutaj internet trochę wypiera wydania papierowe, ale nie ma porównania z Polską. Gazety drukowane nadal są potęgą w USA. Nie chciałbym, żeby po tej rozmowie powstało wrażenie, że w USA wszystko jest lepiej i że nie ma tu korupcji. Oczywiście jest, bo wszędzie są tylko ludzie. Ale system prawa i szacunek wobec niego są tutaj jednak na innym poziomie. Także po działalności lobbingowej widać mądrość amerykańskiego systemu. Tutaj ustawodawca wychodzi z założenia, że zawsze będą różne grupy interesów, które będą się ścierać. Dlatego lepiej, by było to jawne, a nie odbywało się w restauracji „Sowa & Przyjaciele”.
No właśnie, i dlatego takie mam skojarzenia, kiedy słyszę słowo „lobbing”.
Wiem, ale przecież inni też mają swoich lobbystów, na przykład banki.
Jak taka walka konkretnie potem wygląda?
Podam aktualny przykład. Unie kredytowe mogą udzielać pożyczek komercyjnych tylko do wysokości 1,75% swoich aktywów. Banki takiego limitu nie mają, ale my mamy za to inne udogodnienia. Chcemy, żeby limit podnieść przynajmniej do 3,5%, co banki oczywiście zwalczają, gdyż się boją, że zabierzemy im biznes. Każda strona tłumaczy swoje racje kongresmenom i senatorom oraz ich doradcom i wówczas można dojść do wspólnego stanowiska.
Zanim Pan przyszedł do Polsko-Słowiańskiej Unii Kredytowej pracował Pan na stanowisku kierowniczym w międzynarodowym banku komercyjnym HSBC, który mówiąc delikatnie nie ma najlepszej reputacji. Jaka jest różnica między pracą w jednej i drugiej instytucji? Gdzie jest lepiej?
Odpowiem tak – w HSBC nauczyłem się, czego nie robić w unii kredytowej… Tam byłem wiceprezesem odpowiedzialnym za rozwój rynku polonijnego. Bierze się to stąd, że banki komercyjne, widząc sukces etnicznych unii kredytowych, chcą przejąć także tych klientów. Myślą, że wystarczy w tym celu zatrudnić polskojęzycznych pracowników i Polacy sami tam przyjdą. Tak to jednak nie działa, bo u nas oprócz dobrych produktów finansowych i polskojęzycznej obsługi jest również przywiązanie do społeczności lokalnej i do Ojczyzny. Mieszkamy w tej samej dzielnicy, co nasi klienci, mamy wspólne marzenia o Polsce. Dopiero to wszystko razem daje również sukces gospodarczy; nie wystarczy sam polski napis na drzwiach. Nie byłem w stanie przekonać do tego swoich przełożonych w HSBC. Ich interesował jedynie czysty zysk.
Czy dlatego odszedł Pan z HSBC?
Tak, a ponadto dostałem propozycję z Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej i nie miałem żadnych wątpliwości, gdzie chcę być i pracować.
Podejrzewam, że wiązało się to też z mniejszymi zarobkami, bo jednak HSBC należy do największych banków na świecie.
Dla mnie najważniejszy był powrót do Naszej Unii – pracowałem tu już wcześniej – gdyż żyję tą instytucją. Pieniądze nie zawsze muszą stanowić główną motywację.
Myślę, że tego zdania nie słyszy się często w świecie finansów.
To prawda, ale dlatego też idea banków spółdzielczych jest tak wyjątkowa. Nie żałuję epizodu w HSBC, nauczyłem się tam pracy w dużej, światowej korporacji.
Wróćmy jeszcze na chwilkę do banków, instytucji w Polsce generalnie nie lubianej. Jednym z powodów jest fakt, że właściwie nie ma polskich banków. Nasz rodzimy rynek został zalany przez podmioty zagraniczne, generujące olbrzymie zyski, które jednak nie zostają w Polsce, lecz są wyprowadzane do krajów macierzystych; tam idą na inwestycje, często też ratują inne segmenty danej korporacji.
W USA stwierdzenie, że kapitał nie ma narodowości jest prawdziwe, bowiem akcjonariat dużych banków amerykańskich jest porozrzucany po całym świecie. Citi Bank czy HSBC nie mają stricte narodowego charakteru. Niemniej jednak przepisy i regulacje w USA są tak doskonałe i restrykcyjne, że zyski wypracowane tutaj, także tutaj muszą zostać wydane. Regulacje bankowe w USA są ścisłe i surowe.
Czyli polską drogą powinna być zmiana ustaw, a nie repolonizacja banków?
Nie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze – to, że te wielkie banki amerykańskie mają akcjonariat międzynarodowy, nie oznacza, że właściciele amerykańscy nie mają pakietów kontrolnych czy dużego wpływu. Amerykańscy rządzący doskonale zdają sobie sprawę, że muszą mieć wpływ na banki. Po drugie, USA są światową potęgą i wielkim krajem, Polska zaś jest mniejsza i potrzebuje kapitału narodowego, bo musi się bronić. Ktokolwiek użyje argumentu, że w USA nie ma kapitału narodowego i dlatego w Polsce też nie jest potrzebny, nie ma pojęcia, o czym mówi. Skala tych gospodarek jest nieporównywalna.
Wspomniał Pan o regulacjach stanowiących filar działania amerykańskiego rynku finansowego. Ale sam papier przecież nie wystarczy, ktoś musi jeszcze nad tym czuwać.
Regulatorzy w USA są bardzo ostrzy i wymagający. Tak duże banki jak HSBC, Citibank czy JP Morgan Chase płaciły w ostatnich latach wielkie, miliardowe kary za niedotrzymanie swoich zobowiązań. Nawet jeżeli kapitał nie jest w całości amerykański, to kontrola w 100% leży w rękach USA. Dlatego i my nie możemy bezpośrednio inwestować w Polskę. Myślenie Amerykanów jest mówiąc w skrócie takie: możecie działać na tym rynku, my ubezpieczamy wasze wkłady, ale za to zarobione pieniądze macie wydawać w USA. Nie ma problemu, żeby właścicielami byli Polacy czy Amerykanie polskiego pochodzenia, pieniądze jednak mają zostać tutaj – dla dobra Stanów Zjednoczonych.
Z punktu widzenia USA jest to doskonałe rozwiązanie, ponieważ pozwala na kreatywność, innowacyjność i rozwój różnym podmiotom, gwarantując tym samym napędzanie własnej koniunktury. Niemniej, nie widzę takiego rozwiązania w Polsce. Od razu napłynęłyby protesty z Berlina i przede wszystkim Brukseli, że to jest dyskryminacja innych państw członkowskich UE. Na to jesteśmy – jeszcze – za słabi.
Zgadzam się z Panem. W ogóle byłbym ostrożny z przekładaniem jeden do jeden rozwiązań działających w USA na polski grunt. Tak, jak wspomniałem wcześniej, różnica w skali i potencjale gospodarczym jest kolosalna.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Niesamowite. Najbardziej poczytny amerykański dziennik „Wall Street Journal” ukazuje się w nakładzie „tylko” 2,3 miliona egzemplarzy.
To jest nasza prasa branżowa i dba o interesy unii kredytowych. Jak wszędzie, również tutaj internet trochę wypiera wydania papierowe, ale nie ma porównania z Polską. Gazety drukowane nadal są potęgą w USA. Nie chciałbym, żeby po tej rozmowie powstało wrażenie, że w USA wszystko jest lepiej i że nie ma tu korupcji. Oczywiście jest, bo wszędzie są tylko ludzie. Ale system prawa i szacunek wobec niego są tutaj jednak na innym poziomie. Także po działalności lobbingowej widać mądrość amerykańskiego systemu. Tutaj ustawodawca wychodzi z założenia, że zawsze będą różne grupy interesów, które będą się ścierać. Dlatego lepiej, by było to jawne, a nie odbywało się w restauracji „Sowa & Przyjaciele”.
No właśnie, i dlatego takie mam skojarzenia, kiedy słyszę słowo „lobbing”.
Wiem, ale przecież inni też mają swoich lobbystów, na przykład banki.
Jak taka walka konkretnie potem wygląda?
Podam aktualny przykład. Unie kredytowe mogą udzielać pożyczek komercyjnych tylko do wysokości 1,75% swoich aktywów. Banki takiego limitu nie mają, ale my mamy za to inne udogodnienia. Chcemy, żeby limit podnieść przynajmniej do 3,5%, co banki oczywiście zwalczają, gdyż się boją, że zabierzemy im biznes. Każda strona tłumaczy swoje racje kongresmenom i senatorom oraz ich doradcom i wówczas można dojść do wspólnego stanowiska.
Zanim Pan przyszedł do Polsko-Słowiańskiej Unii Kredytowej pracował Pan na stanowisku kierowniczym w międzynarodowym banku komercyjnym HSBC, który mówiąc delikatnie nie ma najlepszej reputacji. Jaka jest różnica między pracą w jednej i drugiej instytucji? Gdzie jest lepiej?
Odpowiem tak – w HSBC nauczyłem się, czego nie robić w unii kredytowej… Tam byłem wiceprezesem odpowiedzialnym za rozwój rynku polonijnego. Bierze się to stąd, że banki komercyjne, widząc sukces etnicznych unii kredytowych, chcą przejąć także tych klientów. Myślą, że wystarczy w tym celu zatrudnić polskojęzycznych pracowników i Polacy sami tam przyjdą. Tak to jednak nie działa, bo u nas oprócz dobrych produktów finansowych i polskojęzycznej obsługi jest również przywiązanie do społeczności lokalnej i do Ojczyzny. Mieszkamy w tej samej dzielnicy, co nasi klienci, mamy wspólne marzenia o Polsce. Dopiero to wszystko razem daje również sukces gospodarczy; nie wystarczy sam polski napis na drzwiach. Nie byłem w stanie przekonać do tego swoich przełożonych w HSBC. Ich interesował jedynie czysty zysk.
Czy dlatego odszedł Pan z HSBC?
Tak, a ponadto dostałem propozycję z Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej i nie miałem żadnych wątpliwości, gdzie chcę być i pracować.
Podejrzewam, że wiązało się to też z mniejszymi zarobkami, bo jednak HSBC należy do największych banków na świecie.
Dla mnie najważniejszy był powrót do Naszej Unii – pracowałem tu już wcześniej – gdyż żyję tą instytucją. Pieniądze nie zawsze muszą stanowić główną motywację.
Myślę, że tego zdania nie słyszy się często w świecie finansów.
To prawda, ale dlatego też idea banków spółdzielczych jest tak wyjątkowa. Nie żałuję epizodu w HSBC, nauczyłem się tam pracy w dużej, światowej korporacji.
Wróćmy jeszcze na chwilkę do banków, instytucji w Polsce generalnie nie lubianej. Jednym z powodów jest fakt, że właściwie nie ma polskich banków. Nasz rodzimy rynek został zalany przez podmioty zagraniczne, generujące olbrzymie zyski, które jednak nie zostają w Polsce, lecz są wyprowadzane do krajów macierzystych; tam idą na inwestycje, często też ratują inne segmenty danej korporacji.
W USA stwierdzenie, że kapitał nie ma narodowości jest prawdziwe, bowiem akcjonariat dużych banków amerykańskich jest porozrzucany po całym świecie. Citi Bank czy HSBC nie mają stricte narodowego charakteru. Niemniej jednak przepisy i regulacje w USA są tak doskonałe i restrykcyjne, że zyski wypracowane tutaj, także tutaj muszą zostać wydane. Regulacje bankowe w USA są ścisłe i surowe.
Czyli polską drogą powinna być zmiana ustaw, a nie repolonizacja banków?
Nie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze – to, że te wielkie banki amerykańskie mają akcjonariat międzynarodowy, nie oznacza, że właściciele amerykańscy nie mają pakietów kontrolnych czy dużego wpływu. Amerykańscy rządzący doskonale zdają sobie sprawę, że muszą mieć wpływ na banki. Po drugie, USA są światową potęgą i wielkim krajem, Polska zaś jest mniejsza i potrzebuje kapitału narodowego, bo musi się bronić. Ktokolwiek użyje argumentu, że w USA nie ma kapitału narodowego i dlatego w Polsce też nie jest potrzebny, nie ma pojęcia, o czym mówi. Skala tych gospodarek jest nieporównywalna.
Wspomniał Pan o regulacjach stanowiących filar działania amerykańskiego rynku finansowego. Ale sam papier przecież nie wystarczy, ktoś musi jeszcze nad tym czuwać.
Regulatorzy w USA są bardzo ostrzy i wymagający. Tak duże banki jak HSBC, Citibank czy JP Morgan Chase płaciły w ostatnich latach wielkie, miliardowe kary za niedotrzymanie swoich zobowiązań. Nawet jeżeli kapitał nie jest w całości amerykański, to kontrola w 100% leży w rękach USA. Dlatego i my nie możemy bezpośrednio inwestować w Polskę. Myślenie Amerykanów jest mówiąc w skrócie takie: możecie działać na tym rynku, my ubezpieczamy wasze wkłady, ale za to zarobione pieniądze macie wydawać w USA. Nie ma problemu, żeby właścicielami byli Polacy czy Amerykanie polskiego pochodzenia, pieniądze jednak mają zostać tutaj – dla dobra Stanów Zjednoczonych.
Z punktu widzenia USA jest to doskonałe rozwiązanie, ponieważ pozwala na kreatywność, innowacyjność i rozwój różnym podmiotom, gwarantując tym samym napędzanie własnej koniunktury. Niemniej, nie widzę takiego rozwiązania w Polsce. Od razu napłynęłyby protesty z Berlina i przede wszystkim Brukseli, że to jest dyskryminacja innych państw członkowskich UE. Na to jesteśmy – jeszcze – za słabi.
Zgadzam się z Panem. W ogóle byłbym ostrożny z przekładaniem jeden do jeden rozwiązań działających w USA na polski grunt. Tak, jak wspomniałem wcześniej, różnica w skali i potencjale gospodarczym jest kolosalna.
Strona 3 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/284551-bogdan-chmielewski-stworzylismy-wielu-polskich-milionerow-w-samym-sercu-nowego-jorku-wywiad?strona=3