Bogdan Chmielewski: "Stworzyliśmy wielu polskich milionerów w samym sercu Nowego Jorku". WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube
Fot. YouTube

Ten sukces ekonomiczny naszych rodaków cieszy, ale z drugiej bardzo byłoby szkoda, gdyby Greenpoint miał stracić swój polski charakter. Dzieli mnie tu od Polski, od żony i rodziny kilka tysięcy kilometrów, gigantyczny ocean, ale gdy uczestniczyłem tutaj w Mszy św. po polsku, w polskiej dzielnicy, poczułem kawałek domu.

Zgadzam się z Panem, ale do utraty polskiego charakteru tej dzielnicy droga jest jeszcze daleka. Proszę pamiętać, że to Polacy pozostają wciąż właścicielami większości nieruchomości i gruntów w dzielnicy Greenpoint i dyktują warunki ich wynajmu. To my tu jesteśmy właścicielami. Mieszkania wynajmowane są często dla tzw. yuppies, czyli młodych ludzi sukcesu i finansów, bogatych i wykształconych, pracujących w największych korporacjach. Greenpoint stał się dla nich bardzo atrakcyjną dzielnicą.

Czyli jednak „Polak potrafi”. Nie jest to, jak nam zarzucają Niemcy, marna „polnische Wirtschaft”.

Ależ oczywiście, że Polak potrafi. Stworzyliśmy tutaj całą grupę milionerów! To właśnie Polacy przekuli swój pierwszy zastrzyk finansowy na sukces. Każdy, kto przed 30 laty kupił tu dom, dzisiaj jest milionerem. Na Greenpoincie nie ma nieruchomości tańszej niż za półtora mln dolarów, czyli za ok. sześć mln złotych; wtedy Polacy płacili za nie ok. 50 tys. dolarów. Średnia cena nieruchomości waha się pomiędzy 2 a 3 mln dol. Niedawno sprzedano tu dom za 30 mln dol.

Czyli za 120 mln złotych, to całkiem pokaźna sumka… W Polsce za taką kwotę można by prawie kupić stadion.

Mówię o tym, żeby pokazać poziom transformacji dokonanej polskimi rękoma i polskim kapitałem. Ważne było, że Polacy bardzo dbali i dalej dbają o swoją dzielnicę. To niezwykle poprawiło wygląd i estetykę Greenpointu.

Skoro już mówimy o bankach i konkurencji, chciałbym jeszcze dopytać, jaki status mają unie kredytowe w USA i jak na nie reaguje państwo. W Polsce ze SKOK-ami toczona była przez ostatnie lata dosyć ostra walka, w którą włączają się zarówno banki komercyjne, jak i niektóre instytucje państwowe, a jeszcze bardziej lewicowe media.

USA państwo prawa działa zdecydowanie lepiej. Owszem, jest konkurencja, ale pozycja unii kredytowych jest tu dosyć silna, bo jest ich ponad 6 tysięcy i skupiają 100 mln członków, a więc ok. 30% obywateli. Mamy dużą siłę, mocny lobbying i mocną pozycję w Waszyngtonie. Sam uczestniczę w konferencjach lobbystów, które odbywają się w stolicy USA. Banki mają oczywiście swoje wpływy i kontakty. Jest walka, ale odbywa się ona według jasnych zasad i w cywilizowanym zakresie, tu szanuje się prawo. Wiem, że w Polsce wygląda to inaczej. Nagonka na SKOK-i i osobiście na Grzegorza Biereckiego jest tylko i wyłącznie walką polityczną, za którą stoją banki chcące przejąć sektor rynku zajęty przez SKOK-i. W USA toczy się jawna, demokratyczna walka lobbingowa o wpływy w Waszyngtonie.

Dobrze, ale gdy ja jako Polak słyszę słowo „lobbing”, to stają mi przed oczyma faceci w długich płaszczach z naciągniętymi na oczy kapeluszami, którzy w ciemnym parkingu podziemnym kupują sobie stosowne ustawy za ciężką gotówkę w walizkach. Ale skoro Pan tak otwarcie o tym mówi, to mniemam, że w Stanach nie na tym rzecz polega.

Ależ oczywiście, że nie. Odbywają się np. kilkudniowe konferencje, na które zjeżdżają się prezesi amerykańskich unii kredytowych, gdzie co pół godziny czy co godzinę odbywa się spotkanie z jakimś senatorem czy kongresmenem. Gdy zbiera się kilkuset prezesów, reprezentujących łącznie sto milionów wyborców, chęć spotkania z nimi jest naprawdę wielka. A my mamy możliwość, żeby bezpośrednio powiedzieć, jakie mamy problemy, czy jaka ustawa mogłaby w nas uderzyć. Informują nas o różnych projektach ustaw, mówimy swoje zdanie, a oni przedstawiają swoje. Oprócz tego są również spotkania bezpośrednie w wąskim gronie, w Senacie czy Kongresie.

Ale czy takie spotkania są sprawiedliwe? Jakoś nie mogę wyobrazić sobie czegoś podobnego w Polsce – poprzednia władza przyzwyczaiła mnie, że takie sprawy załatwia się przy ośmiorniczkach.

Dlaczego miałoby być niesprawiedliwe? Przecież my reprezentujemy interes 100 mln ludzi, znamy ich potrzeby i problemy, dlatego kongresmeni się z nami spotykają. Oczywiście nie wszystko realizują, ale większość jednak tak. W Waszyngtonie politycy bardzo liczą się ze swoimi wyborcami.

I to wszystko odbywa się całkiem jawnie?

Jak najbardziej. Oprócz spotkań z przedstawicielami unii kredytowych są jeszcze dwie agencje lobbingowe, które na co dzień reprezentują nasze interesy w Waszyngtonie. My im płacimy składki, oni zaś dbają o to, żeby polityka i rząd nas nie pomijali. To jest doskonale zorganizowanie, ale też uregulowane. Oprócz tego mamy świetnie działającą prasę branżową. Każdy senator chciałby mieć wywiad w tygodniku „Credit Union Times”, który dociera do wszystkich ponad 6 tysięcy unii kredytowych, a w efekcie do większości ze 100 mln ich członków.

« poprzednia strona
1234
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych