Byłem pewien, że „Napoleon” Ridleya Scotta stanie się zapierającym dech w piersiach świadectwem tamtej epoki i przede wszystkim będzie dobrym filmem. Niestety moje oczekiwania okazały się złudne.
Epoka napoleońska od dawna leży w kręgu moich zainteresowań. Dlatego jak tylko nowe dzieło sir Ridleya Scotta – „Napoleon” – pojawiło się na ekranach, udałem się do kina. Pomny filmowego debiutu tego reżysera, czyli obrazu „Pojedynek” z 1977 r. na podstawie opowiadania Józefa Conrada Korzeniowskiego ze znakomitymi kreacjami Harveya Keitela i Keitha Carradine’a jako głównych bohaterów – napoleońskich huzarów, którzy przez cały okres wojen napoleońskich pojedynkowali się, nie mogąc rozstrzygnąć wyzwania – byłem przekonany, że filmowa biografia Bonapartego będzie zwieńczeniem zainteresowań tego wybitnego twórcy.…
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 5,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/tygodniksieci/673958-ile-napoleona-w-napoleonie