Bardzo udany serial „Wielka woda” przypomina właśnie o powodzi tysiąclecia z 1997 r. Pod wieloma względami w przewrotny i tragiczny sposób kataklizm ten okazał się spóźnionym końcem PRL.
Na pierwszy ogień poszły Prudnik i Głuchołazy. Nie ogień, ale wodę, bo to właśnie spiętrzone rzeki południowej Polski zalały najpierw okoliczne pola i wioski, a następnie wdarły się na ulice tych miast. A potem było już tylko gorzej. W następnych dniach powódź rozszerzyła się. Wodzisław, Nysa, Racibórz, Kłodzko, Opole, Wrocław… Zwiększał się nie tylko zasięg kataklizmu, ale również jego głębokość. W wielu miejscach, jak choćby w Miedonii, wskaźniki poziomu wody znalazły się głęboko pod jej powierzchnią, co sprawiło, że pomiary chcąc nie chcąc wstrzymano. Buzująca i wirująca fala podmywała ścieki, mieszała się z błotem, unosiła martwe, powoli rozkładające się zwierzęta. Tak naprawdę nie była to już woda, lecz rwące, nieznośnie cuchnące szambo.…
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 5,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/tygodniksieci/619237-kleska-ktorej-wladza-nie-zauwazyla