Ostatnie wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii i Francji pokazały, że poparcie społeczne nie musi wcale przekładać się na wynik elekcji i rozkład sił w parlamencie. Może się nawet od nich znacząco różnić. Po pierwszej turze we Francji wszyscy rozpisywali się o zwycięstwie prawicowego Zjednoczenia Narodowego. Druga tura odwróciła jednak bieg zdarzeń i przyniosła triumf lewicowego Nowego Frontu Ludowego. Gdy przyjrzymy się jednak liczbom, to okaże się, że w drugiej turze na „przegrane” Zjednoczenie Narodowe głosowało ponad 10 milionów wyborców, zaś na „zwycięski” Nowy Front Ludowy ponad 7 milionów. O paradoksach francuskiego systemu wyborczego napisano już jednak sporo, przyjrzyjmy się zatem Wielkiej Brytanii.
Jak stracić, żeby zyskać
Po wyborach do Izby Gmin media powtarzają tezę o miażdżącym zwycięstwie opozycyjnej Partii Pracy, która zdobyła aż 347 mandatów, podczas gdy rządząca do tej pory Partia Konserwatywna zaledwie 116. Z wyborczej arytmetyki wynikać powinno, że na laburzystów głosowało trzy razy więcej wyborców niż na torysów. To jednak nieprawda. Na pierwszych głosowało rzeczywiście więcej wyborców, ale nie o 300 proc., tylko o 30 proc. Partia Pracy miała bowiem poparcie na poziomie 33,7 proc., zaś Partia Konserwatywna – 23,7 proc.
Niektórzy komentatorzy uważają, że triumf laburzystów to zasługa ich nowego przywódcy – sprawnego Keira Starmera, który w 2020 roku zastąpił nieudolnego Jeremy’ego Corbyna. Liczby zaprzeczają jednak tej teorii. Na Partię Pracy pod wodzą Corbyna w 2017 roku zagłosowało aż 12.877.918 wyborców, a w 2019 roku – 10.269.051. Dla porównania: w ostatnich lipcowych wyborach, już za kadencji Starmera, było ich tylko 9.712.011. Mimo to w latach 2017 i 2019 laburzyści zdobyli odpowiednio 262 i 202 mandaty i pozostali w opozycji, zaś w 2024 roku, mimo znacznie mniejszego poparcia społecznego, uzyskali aż 347 mandatów i przejęli władzę.
Tak więc w ostatnich wyborach 4 lipca na Partię Pracy głosowało ponad 3 miliony mniej ludzi niż sześć lat temu, a mimo to zdobyła ona 85 mandatów więcej niż wówczas. Choć Corbyn znacznie skuteczniej od Starmera zmobilizował lewicowy elektorat, to jednak ostatecznie to właśnie on okazał się przegranym, a nie jego następca, który przyciągnął znacznie mniej wyborców.
Kolejny paradoks to wynik Liberalnych Demokratów, którzy w 2019 roku zdobyli zaledwie 11 mandatów. W lipcowych wyborach głosowało nad nich ok. 180 tysięcy ludzi mniej niż pięć lat temu. Logicznie wydawać by się mogło, że pogorszą przez to swój stan posiadania w Izbie Gmin, a jednak uzyskali aż 72 mandaty, czyli najwięcej w swojej historii.
Dla porównania: partia Reform UK, założona przez Nigela Farage’a, dostała prawie 600 tysięcy głosów więcej niż Liberalni Demokraci, a jednak przełożyło się to jedynie na 5 miejsc w parlamencie. Jak wyjaśnić te wszystkie paradoksy?
Gdzie dwóch się bije…
Można wytłumaczyć to zasadami ordynacji. W Wielkiej Brytanii obowiązują bowiem jednomandatowe okręgi wyborcze. Może się więc teoretycznie wydarzyć, że jedna partia będzie miała w skali kraju poparcie 51 proc., a druga 49 proc. – i w takich mniej więcej proporcjach pierwsza odniesie zwycięstwo nad drugą we wszystkich okręgach. Wówczas w parlamencie znalazłoby się 100 proc. przedstawicieli jednego ugrupowania, a drugie – mimo że głosowała nań niemal połowa społeczeństwa – pozbawione byłoby własnej reprezentacji parlamentarnej.
Ordynacja wyborcza nie wyjaśnia jednak wszystkiego. Część komentatorów, zwłaszcza w Unii Europejskiej, tłumaczy porażkę konserwatystów karą za Brexit. W tej optyce Anglicy mieli się odwrócić od torysów w kierunku laburzystów z powodu rozczarowania sytuacją po opuszczeniu UE. Problem polega jednak na tym, że Brexit nie był tematem, który zaistniał w kampanii wyborczej. Nawet Partia Pracy nie agitowała za ponownym wstąpieniem do Unii. Mało tego: największy przepływ elektoratu dokonał się w stronę wroga numer 1 Brukseli, czyli Nigela Farage’a.
Ten ostatni ruch wyjaśnia bardzo wiele. Wynik ostatnich wyborów można bowiem interpretować nie tyle jako zwycięstwo Partii Pracy, ile jako porażkę Partii Konserwatywnej. Głosy, których zabrakło torysom do rządzenia, to głosy oddane na Reform UK. Na partię Farage’a głosowało 4.117.221 wyborców. Dzięki temu wygrała w 5 okręgach, ale dzięki temu też odebrała zwycięstwo konserwatystom w kolejnych 246 okręgach. Kandydaci obu formacji rywalizowali bowiem o ten sam elektorat, a zwycięzcą okazywał się najczęściej ktoś trzeci – albo z Partii Pracy, albo z Liberalnych Demokratów. Gdyby oba ugrupowania wystartowały razem, zdobyłyby wspólnie 295 mandatów i mogłyby stworzyć koalicję rządową z Liberalnymi Demokratami, podobnie jak było w latach 2010-2015.
Głosy oddane na Reform UK okazały się zatem parą w gwizdek. Dlaczego jednak kilka milionów ludzi o prawicowych poglądach zdecydowało się poprzeć nie konserwatystów, lecz partię Nigela Farage’a, choć mieli świadomość, że będą to głosy „przestrzelone”, które w ostatecznym rozrachunku przepadną? Wydaje się, że zadecydowała o tym niespójność ideowa torysów, którzy w wielu sprawach nie potrafili zająć jednoznacznego stanowiska. W ciągu ostatnich pięciu lat mieli cztery rządy, trzech premierów i różne pomysły na państwo. W końcu trudno było się zorientować, w którym kierunku tak naprawdę zdążają.
Na tym tle Reform UK prezentowała się jako partia ze spójnym programem: więcej wolnego rynku, mniej regulacji; więcej bezpieczeństwa publicznego, mniej imigracji itd. itd. Właściwie były to te same hasła, które w 2019 roku wyniosły Borisa Johnsona do władzy, i które później rozmyły się w praktyce rządowej następnych gabinetów.
W tym kontekście warto przytoczyć komentarz wiceprzewodniczącego izby niższej czeskiego parlamentu Jana Skopečka, który napisał:
Brytyjscy konserwatyści sami są sobie winni historycznej porażki. Na lata pozbyli się konserwatywnego programu i przeskoczyli na tzw. nowoczesną, lewicową, postępową i ekologiczną agendę. Przestali uprawiać prawicową politykę, przestali bronić interesów swoich tradycyjnych wyborców. Stracili wyborców prawicy, nie pozyskali współczesnych lewicowców, ponieważ na dłuższą metę zagospodarowuje ich ktoś inny. Do tego skandale, błędy kadrowe itp… To powtarzający się schemat zanikania tradycyjnych partii prawicowych i tworzenia przestrzeni dla różnych Farage’ów i antysystemowych partii o prawicowej retoryce. Partia Pracy nie musiała robić wiele, lecz z uśmiechem obserwować, jak wyborca torysów pozostał w domu lub głosował na Farage’a. Niech to będzie lekcja, że prawicowemu wyborcy nie wszystko się podoba.
Trudno odmówić powyższym uwagom słuszności, jednak problem polega na tym, że te same uwagi można odnieść do ugrupowania Jana Skopečka, czyli Obywatelskiej Partii Demokratycznej. Po wygranych wyborach i stworzeniu koalicji rządowej pod wodzą Petra Fiali porzuciła ona swój konserwatyzm i dryfuje mocno w lewo. Dołuje także w sondażach i jeśli nadal będzie podążać tym kursem, to podzieli los brytyjskich torysów. Warto więc z porażek innych wyciągać wnioski także dla siebie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/698916-dlaczego-konserwatysci-stracili-wladze-w-wielkiej-brytanii