Różne media polskojęzyczne publikowały ostatnio bez cienia zażenowania frazę zupełnie niezgodną z prawdą: „Przywódcy 27 krajów UE w czwartek przed północą zdecydowali o podziale najwyższych unijnych stanowisk. Przewodniczącą Komisji Europejskiej pozostanie Ursula von der Leyen. Portugalczyk Antonio Costa będzie szefem Rady Europejskiej, Estonka Kaja Kallas - szefową unijnej dyplomacji.”
A przecież dobrze wiemy, że to oligarchia uznająca się za merytokrację, jedyną i bezalternatywną „elitę” utrzymała władzę, ponownie dystrybuując między siebie stołki. System unijny jest już tak zbudowany i zabetonowany, że zapewnia władzę „samym swoim” to znaczy najsilniejszym. Co więcej, technokraci europejscy mają tak dalece w głębokim niepoważeniu wyniki ostatnich wyborów z 9 czerwca, że zupełnie „nie zauważyli” nawet zwrotu w prawo europejskiego „demosu”.
Realistyczne i zdroworozsądkowe postulaty konserwatystów są zawsze przedstawiane jako obłęd prawicy z obowiązkowym dopiskiem „skrajna”. A skoro to są „skrajni” ekstremiści to trzeba ich objąć kordonem sanitarnym- i czyni to jak zwykle miłujący tolerancję i zrównoważony rozwój - blok lewicowo-liberalny.
Recepcja mainstreamowej prasy
Nowe rozdanie w UE oznacza tylko drobną zmianę w zestawie twarzy, bo oto wkracza na salony Portugalczyk Antonio Costa w roli nowego szefa Rady Europejskiej. Zupełnie jakby należało udowodnić, że wysokie stanowiska w UE są jak zwykle tylko dla tych, którzy wykazali się w pewnym momencie odpowiednio spektakularnym uwikłaniem w korupcję. A jeszcze tak niedawno mogliśmy przeczytać o nim:
António Costa, miłośnik układania puzzli, we wtorek stanie przed jednym z najtrudniejszych momentów w swojej karierze: śledztwem w sprawie korupcji, oszustw i handlu wpływami, jaki spowodował trzęsienie ziemi w Lizbonie
— napisał dziennik El Mundo z 7 listopada 2023.
62-letni Antonio Costa, który dzięki swej reputacji jeszcze do niedawna mógł liczyć na wysokie stanowisko w Unii Europejskiej, teraz niezależnie od rezultatów śledztwa nie będzie już kandydował w wyborach
— napisała z koeli „Gazeta Wyborcza” 8 listopada 2023.
Tymczasem minęło zaledwie parę miesięcy i już pióra dziennikarzy mainstreamu przyjmują dukt pisma pochwalny, a ręce same składają się do oklasków dla nowo wybranego urzędnika. Przecież niemożliwe jest okazanie wzgardy czy zdziwienia dla człowieka kojarzonego z korupcją, skoro wybrała go jaśnie oświecona, nieomylna elita.
Lewicowy rodowód
Sam Costa przedstawiany bywa jako uosobienie portugalskiej historii: jego ojcem, urodzonym w portugalskiej kolonii Mozambiku, był pisarz Orlando António da Costa, a jego matką była dziennikarka María Antónia Palla, znana również ze swojego wojowniczego feminizmu, a przede wszystkim z walki o prawo do aborcji za czasów Salazara.
Costa szybko wszedł do polityki bo karierę zawodową rozpoczął pracując w Radzie Miejskiej Lizbony, łącząc ją ze studiami na Uniwersytecie Katolickim. Pracował tam do czasu uzyskania mandatu w parlamencie. Pełnił funkcję sekretarza stanu (1995–1997) i ministra (1997–99) ds. parlamentarnych, a następnie ministra sprawiedliwości (1999–2002).
Od 2005 r. był już członkiem rządu jako Minister Administracji Wewnętrznej. Awansował też w strukturach Socjalistycznej Partii Portugalii, bo w 2014 został mianowany jej sekretarzem, potem zaś zdobył mandat europosła.
Przez wiele lat był zaufanym człowiekiem byłego socjalistycznego premiera José Sócratesa, który został aresztowany w 2014 r. i trafił do więzienia w związku z.. – i znów cóż za niespodzianka – ze skandalem korupcyjnym, który odbił się na jego partii i ułatwił dojście do władzy opozycji. Costa pełnił funkcję burmistrza Lizbony przez dwie kadencje (2007–2011 i 2011–2015), a do polityki krajowej powrócił w 2015 r., po upadku Sócratesa.
Oskarżenia
Sam Costa też został zmuszony do złożenia dymisji w 2023 r. po rozpoczęciu dochodzenia sądowego w sprawie jego możliwego udziału w korupcyjnym spisku na wiele miliardów euro w ramach powiązanych kontraktów na rzecz inwestycji w energię odnawialną i lit. Portugalia jest największym w Europie producentem litu a rząd Costy miał ingerować w przetargi, dopuszczając się przy tym oszustw, przestępstw korupcyjnych i handlu wpływami. Niejasności pojawiły się też wokół umów dotyczących utworzenia centrum produkcji „zielonego wodoru” z siedzibą w Sines. Kiedy więc policja aresztowała szefa gabinetu Costy, oraz parę innych wysoko postawionych osób z jego otoczenia, wykonała rewizję w kilkudziesięciu urzędach, a Sąd Najwyższy zaczął ogłaszać kolejnych podejrzanych z jego rządu - Antonio Costa musiał złożyć rezygnację. Oczywiście utrzymywał, że jest niewinny, ale chwali mu się przynajmniej, że uznał iż nie da się pogodzić podejrzenia o korupcję z utrzymaniem najbardziej odpowiedzialnego stanowiska w kraju.
O dziwo, cała sprawa oskarżenia spełzła na niczym i to w przedziwnych okolicznościach. Prokuratura przyznała, że popełniła błąd i pomyliła premiera z innym ministrem gospodarki – także António Costą. W ten sposób został magicznie oczyszczony z zarzutów, tym bardziej że wiele źródeł podaje, że od dawna miał apetyt na unijne zaszczyty i szykował się do objęcia jakiegoś stanowiska m.in. pisząc i publikując teksty na tematy unijne, ale też zabiegając o dobre kontakty wśród najwyżej postawionych osób.
Zapewne zawdzięcza swoją nominację sąsiadowi- hiszpańskiemu premierowi Pedro Sanchezowi, który jako lider frakcji socjalistów miał wiele do powiedzenia przy negocjowaniu stanowisk w PE. Mówi się też jednak dużo, że jego kandydaturę promował kanclerz Niemiec Olaf Scholz, co też nie byłoby dziwne, bo w końcu socjaliści rozumieją się bez słów (a raczej swoje interesy) i wzajemnie się wspierają.
I tylko prawica europejska wciąż podzielona i rozdrobniona, bez możliwości stworzenia jednej wielkiej frakcji, która wywróciłaby stolik skorumpowanych socjalistów i obsadzone przez nich stołki.
CZYTAJ TEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/697460-antonio-costa-nowy-szef-re-czy-jest-sie-kogo-bac