6 czerwca, tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, prezydent Francji Emmanuel Macron udzielił wywiadu francuskiej telewizji publicznej. Mówił w nim o wojnie na Ukrainie, konflikcie wokół strefy Gazy, ale przede wszystkim, błagał Francuzów, by nie głosowali na skrajną prawicę w postaci Zgromadzenia Narodowego (RN) Marine Le Pen. Bo byłby to „niebezpieczny” wybór. Nie posłuchali go.
Plastikowa partia i prezydent
Po żmudnej kampanii, w której czołowa kandydatka prezydenckiej partii Renesans, Valérie Hayer radziła sobie tak źle, że jej wywiad dla telewizji publicznej storpedował osobiście premier Gabriel Attal, wchodząc do studia a kandydatce w słowo, skończyła się zwycięstwem RN, który zdobył 31,4 proc. głosów. Prezydencką partię wyprzedzili nawet socjaliści, zdobywając 14, 6 proc. głosów. Hayer została z trzecim miejscem i 13,8 proc. poparcia. Po prawej stronie sceny politycznej ugrupowania skrajne zdobyły prawie 40 proc. głosów, wliczając w to Rekonkwistę Erica Zemmoura. By uzmysłowić sobie jak szerokie było zwycięstwo prawicy, i jak bolesna porażka obozu prezydenta, trzeba spojrzeć na mapę wyborczą Francji. Zgromadzenie Narodowe z Jordanem Bardellą zajęło pierwsze miejsce w 457 okręgach wyborczych, czyli w ośmiu z dziesięciu, spychając rywali na margines. Dla Macrona to zresztą coś więcej niż przegrana w wyścigu wyborczym. Gdy w 2017 r. rozpoczynał prezydenturę, obiecał Francuzom, że „zrobi wszystko co w jego mocy, by nikt już nie miał powodów głosować na skrajną prawicę”. Obiecał także, że „zjednoczy Francuzów”. Zasypie podziały, złagodzi polaryzację.
Mało tego, twierdził, że dotarcie Jean-Marie Le Pena w 2002 r. do drugiej tury wyborów prezydenckich, popchnęło go do tego, by zaangażować się w polityce. Chciał zaoferować Francuzom nowy rodzaj populizmu, bardziej elitarny, coś co spodoba się zarówno wyborcom lewicy jak i prawicy. Ostatecznie jak często bywa, nie spodobał się on nikomu. Macronowi nie udało się rozwiązać problemów trapiących Francję: gospodarcza stagnacja, zapaść finansów publicznych, utrata znaczenia na arenie międzynarodowej, masowa imigracja, brak integracji przybyszów nawet w trzecim pokoleniu, a co za tym idzie płonące przedmieścia i utracone terytoria republiki. Jego „populizm” ponad podziałami wydawał się sztuczny, plastikowy, tak jak on sam, i oderwany od społecznych realiów. Jego prezydentura była naznaczona masowymi protestami – przeciwko reformie emerytalnej oraz żółtych kamizelek, przeciwko podwyżce podatku od paliwa, a także rosnącym kosztom życia. Te protesty zresztą były przez niego brutalnie tłumione. A wielokrotnie podejmowane próby dialogu z obywatelami, trafiły w próżnię..
Polityczny chaos
Strategia Macrona walki z „ekstremami”, bo chciał on osłabić także skrajną lewicę w postaci Niepokornej Francji (LFI) Jeana-Luca Mélenchona, przyczyniła się przy okazji do tego, że osłabione zostało polityczne centrum w postaci centroprawicowych republikanów oraz socjalistów, przez co po ostatnich wyborach parlamentarnych prezydenckiej partii nie udało się zbudować wygodnej większości w Zgromadzeniu Narodowym. To ma się teraz zmienić, w każdym razie taką nadzieję ma Macron. Dlatego rozwiązał parlament i rozpisał przyspieszone wybory. Jak zaznaczył podczas wystąpienia w telewizji po ogłoszeniu wyników, chce „tworzyć historię zamiast być jej przedmiotem”. Jak dodał „usłyszał głos obywateli, i ma do nich zaufanie”. Pytanie, czy oni wciąż mają zaufanie do niego. Jak twierdzą francuskie media ruch prezydenta jest wysoce ryzykowny. Według „Le Figaro” jest mało prawdopodobne, „aby w ciągu miesiąca Francuzi radykalnie zmienili zdanie”. A Zgromadzenie Narodowe nie jest postrzegane dziś w ten sam sposób jak niegdyś Front Narodowy Jean-Marie Le Pena. „W Oradour-sur-Glane, gdzie prezydent tuż po wyborach uczcił pamięć mieszkańców wsi – zamordowanych przez niemieckich nazistów, Jordan Bardella, zdecydowany zwycięzca głosowania, zebrał prawie trzy razy więcej głosów niż Valérie Hayer!” – twierdzi gazeta.
Wynik wyborów parlamentarnych może więc wypaść podobnie jak w przypadku europejskich, a może nawet i bardziej niekorzystnie dla prezydenckiego obozu. Najwyraźniej Macron uznał jednak, że nie ma wyboru, że to jedyna szansa, by zapobiec prezydenturze Marine Le Pen za 2,5 roku. Francuzi mają się znów określić, powiedzieć „nie” politycznym ekstremom i zagłosować na szeroki front republikański. Powiedzieć, że jego własna partia nie jest zachwycona, byłoby eufemizmem. Wielu obecnych posłów wie, że nie uzyska reelekcji. Jeden z nich powiedział „Le Figaro”, że żałuję iż poświęcił siedem lat życia „takiemu egoiście”. Jak utrzymuje gazeta niektórzy członkowie rządu chcieli wyperswadować prezydentowi przyspieszone wybory, ale „on już podjął decyzję i nie zamierzał jej cofnąć”. Wywołała ona zresztą już teraz spory chaos na scenie politycznej – szef Republikanów Eric Ciotii został wczoraj wykluczony z partii po tym, gdy poparł sojusz wyborczy ze Zgromadzeniem Narodowym. Decyzję podjęło biuro polityczne partii. Ciotti tej decyzji nie uznaje i podał biuro do sądu. Dziś opublikował filmik, na którym ponownie zajmuje swój gabinet w siedzibę partii w pałacu Burbonów w Paryżu.
Śmierć polityczna zamiast hańby
Centroprawica przez wiele lat sprawowała władzę w kraju. W ostatnich latach partia jednak bardzo straciła na znaczeniu; wielu jej członków przeszło albo do Renesansu Macrona, albo do RN. W wyborach do PE zdobyła mniej 7, 2 proc. głosów, jej polityczna przyszłość jest więc niepewna. W Rekonkwiście także zawrzało. Wnuczka Jean-Marie i siostrzenica Marine Le Pen, Marion Maréchal, poparła wspólne listy z RN w wyborach parlamentarnych, po czym Éric Zemmour oskarżył ją o zdradę i wykluczył z partii. Na lewicy natomiast powstał szeroki sojusz sięgający od socjalistów. Przez komunistów po LFI Mélenchona. Skrajna lewica zresztą wyszła na ulice – protesty przeciwko Le Pen i Bardelli odbyły się w Paryżu, Lyonie czy Tuluzie. Miejscami wybuchły zamieszki. I zapewne będzie ich jeszcze więcej, nie wykluczone, że samo głosowanie przewidziane na 30 czerwca (I tura) i 7 lipca (II tura) odbędzie się na tle przemocy.
Dlaczego więc Macron podjął takie ryzyko, wiedząc, że partia Le Pen w tych wyborach europejskich przekonał do siebie elektoraty tradycyjnie głosujące na siły umiarkowane, jak kobiety, emeryci (wśród 65 plus zazwyczaj wygrywa obóz Macrona), katolicy praktykujący i mieszkańcy regionu Paryskiego, gdzie RN znacząco poprawił swój wynik. Jak twierdzi politolog Nicolas Roussellier te wybory to w pewnym sensie „pułapka” zastawiona na RN i Jordana Bardellę. W ostatnich latach wyłonienie większości w Zgromadzeniu Narodowym okazało się niemożliwe, i to się jego zdaniem zapewne nie zmieni. „Bezwzględna większość wynosząca 289 posłów wydaje się trudna do osiągnięcia dla Zgromadzenia Narodowego. Przy względnym zwycięstwie RN znajdowalibyśmy się w sytuacji, w której gorący kartofel względnej większości, z którą musieli sobie poradzić Élisabeth Borne i Gabriel Attal, przypadłby premierowi Bardelli. Można by pomyśleć, że prezydent pozbywa się ciężaru polityki wewnętrznej. Ktoś inny się tym zajmie w reżimie kohabitacji, a Macron zajmie się <wielką polityką>, czyli polityką zagraniczną i militarną” – podkreślił Rousselier. Jednocześnie, będąc premierem, Bardella będzie musiał pójść na zgniłe kompromisy, tym bardziej, że we Francji prezydent trzyma realną władzę. Skrajna prawica ma się skompromitować, być niezdolną do realizacji obietnic. Wtedy w 2027 r. nie będzie już taka straszna, czytaj: atrakcyjna. Macron zdaje się mówić Francuzom: nie posłuchaliście mnie, to teraz macie!
Epilog
Jednocześnie będzie to jednak koniec Macronizmu jako projektu politycznego. W tym sensie, że nie będzie to już siła polityczna zdolna do wygrywania wyborów, uzyskania dla Macrona większości w Zgromadzeniu Narodowym i przeprowadzenia reform przewidzianych w jego programie. Macron przetrwa, doczołga się do końca kadencji, jego ruch już nie. Według geografa i politologa Christophe’a Guilluy’a to „dobrze”. „Zamknięta w swoich metropolitalnych cytadelach współczesna francuska burżuazja jawi się dziś taką, jaką jest: swawolna, egoistyczna, obojętna na dobro wspólne, nihilistyczna. Aby utrzymać się przy władzy, zastąpiła moralność nowymi ideologiami, których jedynym celem jest uzasadnienie jej istnienia. Wokizm, ekologizm, antyrasizm i feminizm. Lista tych ideologii promowanych w imię rzekomego <dobra> jest prawie nieskończona. Ale ta iluzja powoli upada. To, co nazywamy politycznym środkiem, jest tak naprawdę miękkim podbrzuszem, ziemią niczyją, kulturową bańką wbudowaną w centra miast. Ten dyskurs, która wdarł się wszędzie, już nie działa, dominuje jedynie w metropoliach i określonych środowiskach. W swym samobójczym pragnieniu by o tym nie wiedzieć, nie przyjąć tego do świadomości, strategią Macrona było przypisanie zmartwień Francuzów skrajnej prawicy. Ale czyniąc to sprawił, że społeczna rzeczywistość zaczęła do niej należeć, wzmacniając izolację jego i jego politycznego obozu” – podkreślił Guilluy w rozmowie z „Le Figaro”. A od tego nie ma już odwrotu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/695316-macron-igra-z-ogniem-przyspieszone-wybory-to-ryzykowny-ruch