Jak to się stało, że najbardziej propalestyńskimi ośrodkami w świecie zachodnim są dziś amerykańskie uniwersytety? Jak mówią Anglosasi: „Follow the money” (Podążaj za pieniędzmi).
Wielkie sumy od małych krajów
Niedawno na łamach „Il Foglio” ukazał się niezwykle ciekawy tekst Giulio Meottiego, dokumentujący finansowanie amerykańskich, kanadyjskich, brytyjskich i włoskich uczelni przez państwa muzułmańskie, głównie Katar, Arabię Saudyjską, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Kuwejt. Materiał aż gęsty jest od nazw zachodnich uniwersytetów oraz gigantycznych sum, które wpłynęły na ich konta.
Poprzestańmy na samym tylko Katarze, który w latach 2001-2023 przekazał uniwersytetom w USA aż 4,7 miliarda (!) dolarów, z czego Carnegie Mellon w Pittsburghu otrzymał 1,4 miliarda, Harvard – 894 miliony, Massachusetts Institute of Technology – 859 milionów, Texas A&M oraz Yale – po 500 milionów, a John Hopkins – 402 miliony. Poza tym sześć amerykańskich uczelni (Georgetown, Carnegie Mellon, Virginia Commonwealth, Cornell, Northwestern i Texas A&M) posiada w Dosze – stolicy Kataru, w miasteczku akademickim zwanym Education City, swoje własne campusy, które utrzymywane są w całości wraz z personelem przez państwowy fundusz katarski.
Nieźle, jak na kraj liczący zaledwie dwa miliony mieszkańców, z czego tylko 300 tysięcy to Katarczycy
— komentuje Giulio Meotti.
Od dawna wiadomo, że Katar promuje idee ruchu islamistycznego, a zwłaszcza Bractwa Muzułmańskiego i Hamasu, używając do tego także instrumentarium „soft power”. Podobnie postępuje Arabia Saudyjska, która w ciągu tylko roku przekazała na konta 144 amerykańskich uniwersytetów 270 milionów dolarów. Wśród beneficjentów znalazły się takie ośrodki akademickie, jak m.in. MIT, Harvard, Yale, Stanford, Michigan, Berkeley, Eastern Washington czy Ball State University.
Poza tym – jak ujawnił raport zamówiony w 2020 roku przez administrację Donalda Trumpa – aż 203 wyższe uczelnie i uniwersytety w USA zataiły informacje o „niezarejestrowanych datkach od obcych rządów” na łączną sumę 13 miliardów (!) dolarów. Wiele dotacji pochodziło z Chin i państw arabskich.
Mało tego, okazuje się, że sponsorem amerykańskich uczelni była nawet tak biedna kraina, jak Autonomia Palestyńska. W latach 2017-2023 fundacje zarejestrowane w tym kraju przekazały uczelniom w USA co najmniej 10 milionów dolarów.
Afgańskie standardy na amerykańskich uczelniach
Pomoc nie jest jednak bezinteresowna. Nikt nie daje przecież miliardów za darmo. Efektem jest więc tworzenie ośrodków naukowych, studiów oraz kursów, które reprezentują agendę sponsora i promują jego wizję świata. W tym punkcie dochodzi do zawarcia sojuszu między radykalną, salaficką wersją islamu a elitami uniwersyteckimi propagującymi postulaty ideologii gender, krytycznej teorii rasy, cancel culture, woke culture etc. Wydawać by się mogło, że oba światy dzieli przepaść nie do przebycia, a jednak łączy je wspólne uczucie: nienawiść do cywilizacji zachodniej, a zwłaszcza do chrześcijaństwa. To wystarcza, by zawrzeć porozumienie, które cementowane jest petrodolarami.
Ten sojusz przejawia się dziś najgłośniej w poparciu amerykańskich uniwersytetów dla sprawy palestyńskiej. Jest to jednak tylko wierzchołek góry lodowej, a wpływy sponsorów z Bliskiego Wschodu są znacznie rozleglejsze niż się wydaje.
Totalną kapitulację zachodniej nauki wobec religii muzułmańskiej widać szczególnie na wydziałach arabistyki i islamistyki, które finansowane są przez państwa muzułmańskie. Programy nauczania powstają tam pod dyktando zagranicznych darczyńców. Efekt jest taki, że najbardziej prestiżowe uniwersytety w USA czy Wielkiej Brytanii przyjmują ortodoksyjną, islamską wykładnię Koranu, zgodnie z którą do świętej księgi muzułmanów nie można przykładać historyczno-krytycznych metod interpretacji.
O ile na wydziałach biblistyki uniwersytetów katolickich czymś na porządku dziennym jest sięganie przy analizie Starego i Nowego Testamentu do takich metod egzegezy, jak „Formgeschichte” (historia form), „Redaktionsgeschichte” (historia redakcji) czy „Wirkungsgeschichte” (historia efektów), o tyle w islamie jest to surowo zakazane. Według muzułmańskiej ortodoksji Koran został dany w gotowej i skończonej formie Mahometowi i nigdy nie podlegał żadnemu rozwojowi ani wpływom ludzkim. Stosowanie narzędzi hermeneutyki, metody krytycznej czy historycznej interpretacji tekstów w odniesieniu do świętej księgi islamu jest więc uważane za bluźnierstwo i profanację. Dlatego naukowcy na Zachodzie, którzy ośmielą się badać Koran w taki sposób, w jaki od dawna bada się Biblię, tracą posady, granty, stypendia, wizy do krajów arabskich, a nawet możliwość uprawiania zawodu, nie mówiąc już o tym, że ryzykują nałożenie na siebie fatwy przez co bardziej gorliwych muftich. Większość wykładowców na najbardziej renomowanych uczelniach, finansowanych przez kraje arabskie, posłusznie przyjmuje więc te same standardy egzegetyczne, które obowiązują w medresach talibów w Afganistanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/693733-synteza-amerykanskich-uniwersytetow-i-arabskich-pieniedzy