Michael R. Turner, republikanin z Ohio, członek Izby Reprezentantów kierujący w niższej izbie amerykańskiego parlamentu komisją ds. służb specjalnych ujawnił, że zdaniem wywiadu Rosjanie przygotowują się do umieszczenia broni jądrowej w kosmosie.
Celem tego posunięcia nie miałoby być ewentualne atakowanie obiektów na ziemi, ale zniszczenie - w wyniku eksplozji i impulsu radiomagnetycznego - systemu łączności satelitarnej i pozbawienie Zachodu jego przewagi w zakresie łączności, zwiadu, rozpoznania i naprowadzania pocisków.
Sprawa jest poważna, bo Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Bidena, spotka się z ośmioma najważniejszymi przedstawicielami Kongresu (tzw. „Gangiem Ośmiu”), którzy zajmują się kwestiami bezpieczeństwa i są informowani szczegółowo o nowych zagrożeniach.
Powrót do nuklearnego wyścigu zbrojeń?
Perspektywy wprowadzenia przez Rosję broni jądrowej na orbitę okołoziemską są jeszcze dość odległe w czasie, ale już samo działanie, które ma do tego prowadzić świadczy o możliwości powrotu świata do nuklearnego wyścigu zbrojeń.
Rosja jest bowiem stroną podpisanego w 1967 roku traktatu, którego sygnatariusze deklarowali powstrzymywanie się od tego rodzaju kroków, a podjęcie prac zapowiada wyjście Moskwy z kolejnego porozumienia rozbrojeniowego. Samo uzyskanie takich zdolności może też mieć w przyszłości istotne znaczenie zwłaszcza w sytuacji przewagi technologicznej Zachodu nad Rosją w kwestiach wojskowych i stawianiem przez Kreml na armię masową, ale dysponującą relatywnie niezaawansowanym sprzętem.
Użycie broni jądrowej w kosmosie, oprócz wymiaru eskalacyjnego, miałoby w takiej sytuacji pozbawić NATO przewagi związanej z zaawansowaniem technologicznym posiadanej broni i sprowadzić rywalizację wojskową do wymiaru „masy”. gdzie Rosjanie mogą zdobyć już niedługo (bo – jak ocenia wywiad Estonii – planują, iż stanie się to w roku 2026) wyraźną przewagę.
Debaty o broni atomowej w Europie Zachodniej
Kwestie atomowe wracają do zachodniej debaty publicznej na wiele sposobów. W Niemczech toczy się debata, w której uczestniczą liderzy największych formacji, skoncentrowana wokół kwestii odstraszania atomowego i tego, jakiego rodzaju politykę uprawiać winna w przyszłości europejska część NATO.
Marie-Agnes Strack-Zimmermann, polityk FPD, kierująca w Bundestagu komisją obrony powiedziała, że Europa, a nie Unia Europejska, musi myśleć o swoim bezpieczeństwie w kwestiach jądrowych, systemie odstraszania Rosji i zbudowaniu wspólnej ochrony.
Ta wypowiedź w sposób czytelny odnosi się do idei stworzenia, w ramach działań na rzecz budowy armii Unii Europejskiej, również europejskiego - w rozumieniu Unii - potencjału jądrowego. W opinii niemieckiej polityk, która będzie liderem swej partii w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego, w istocie Europa wkrótce, choćby w związku z wypowiedziami Trumpa, stanie wobec kwestii wiarygodności amerykańskiego parasola nuklearnego.
Ale właśnie z tego powodu trzeba myśleć w kategoriach całego kontynentu, co oznacza, że przy stole winna znaleźć się również Wielka Brytania. Jest to czytelna polemika z wypowiedzią Katariny Barley, polityk SPD, która też będzie „twarzą” kampanii swej partii do europarlamentu i która wezwała do tego aby „Europa kupiła sobie broń jądrową”.
Jej słowa wywołały w Niemczech (gdzie od pewnego czasu dyskutuje się czy nie pogłębić współpracy w obszarze jądrowym z Francją i w ten sposób, wykorzystując potencjał Paryża, nie doprowadzić do zbudowania „europejskiego” w rozumieniu Unii, potencjału jądrowego) falę krytyki, ale wsparł jej tok rozumowanie Siegmar Gabriel, mówiąc, że w obliczu zmian następujących w Ameryce, prędzej czy później Europa będzie musiała pomyśleć o swoim potencjale odstraszania jądrowego.
Jak osiągnąć potencjał i nim zarządzać?
Oczywistym problemem jest wszakże odpowiedź na pytanie jak to osiągnąć i w jaki sposób zarządzać tymi zdolnościami. Niektórzy politycy w Berlinie są przekonani, że po spełnieniu pewnych warunków Francja „podzieli” się swym potencjałem jądrowym i w ten sposób relatywnie szybko będzie można zbudować zdolności wspólnoty.
Bruno Tetrais, francuski specjalista w zakresie doktryn jądrowych, były minister obrony a obecnie wicedyrektor Fondation pour la recherche stratégique, francuskiego think tanku strategicznego, napisał jednak, że „nikt rozsądnie myślący” nie powinien żywić złudzeń, iż Francja lub Wielka Brytania „podzielą się” z sojusznikami prawami do podjęcia decyzji o użyciu ich sił nuklearnych. Czym innym są konsultacje (i to jest zapewne możliwe), a czym innym decyzja. Podobnie nikt nie zgodzi się na wspólny budżet związany z siłami nuklearnymi.
Jego zdaniem ostatnie wypowiedzi Donalda Trumpa z oczywistych powodów uruchamiają w stolicach europejskich dyskusję tego rodzaju, ale Paryż nie ma żadnego „wielkiego planu” związanego ze swą bronią jądrową, a generalnie, w opinii francuskiego eksperta „tak długo jak istnieje NATO”, nie ma samodzielnej możliwości uzyskania zdolności w tym zakresie. Warto zwrócić uwagę na to ostatnie zdanie, bo należy je interpretować w sposób następujący: uzyskanie przez Europę w obecnych realiach samodzielnego potencjału nuklearnego oznacza działanie osłabiające Pakt Północnoatlantycki, a nawet mogące prowadzić do kresu Sojuszu.
Rosja coraz bardziej agresywna i nieprzewidywalna
Tym niemniej problem jakości amerykańskiego parasola nuklearnego nad Europą istnieje. Zwłaszcza, że Rosja i w tym obszarze staje się państwem coraz bardziej agresywnym i nieprzewidywalnym.
Warto w związku z tym poznać perspektywę Skandynawów, co jest tym łatwiejsze, że w ostatnich badaniach szwedzki think tank opublikował ciekawą ekspertyzę poświęcone temu obszarowi.
Ian Anthony przygotował w szwedzkim FÖI analizę obecnej sytuacji, wychodząc z założenia, że „Stany Zjednoczone zmniejszają rolę swych zdolności nuklearnych w polityce odstraszania, podczas kiedy Rosja i Chiny” idą w przeciwnym kierunku. To - jak zauważa - nakłada na Sztokholm obowiązek „prawidłowego rozumienia” tego, jak zmienia się sytuacja w zakresie odstraszania po to, aby wnieść swój wkład w jego wzmocnienie i uniknąć niepotrzebnego ryzyka.
W tej kwestii Anthony sygnalizuje dwa podstawowe problemy. Po pierwsze: znaczenie dyskutowanego w Ameryce podejścia „no first use”, czyli deklaracji, iż Stany Zjednoczone nie użyją pierwsze swego potencjału nuklearnego. Ma to o tyle istotne dla amerykańskich sojuszników znaczenie, że niektórzy z nich, jak pisze, są narażeni na niszczycielskie użycie środków konwencjonalnych przez rywali.
Jeśli zatem amerykańska doktryna nuklearna ewoluowałaby w tym kierunku, to zrozumiałe jest, że niektórzy sojusznicy będą mieli mniejsze zaufanie do potencjału odstraszania Stanów Zjednoczonych.
Drugi problem związany jest ze zmieniająca się sytuacją na świecie w zakresie potencjałów, zwłaszcza w związku z forsownym programem nuklearnym, który realizują Chiny. Ostatnie dwie amerykańskie Strategie Bezpieczeństwa Narodowego, w których mowa o równoczesnej rywalizacji z dwoma mocarstwami posiadającymi porównywalny potencjał ( mowa o Rosji i Chinach), również zmieniają logikę amerykańskiego myślenia o odstraszaniu i roli, jaką w tym obszarze odgrywa broń jądrowa. Przede wszystkim z tego powodu, iż ostatnie analizy zakładają, że kryzys nuklearny między USA a jednym z mocarstw niemal automatycznie zostanie wykorzystany przez drugie, które będzie skłonne inicjować kolejny obszar starcia.
Czy to oznacza, że grozi nam wojna nuklearna?
Nie należy rozumieć tego w ten sposób, iż z pewnością wybuchnie wojna nuklearna. Raczej za pewnik uznaje się w Waszyngtonie, że nuklearna licytacja, jeśli zostanie uruchomiona przez jednego rywala, np. Moskwę, niemal automatycznie uruchomi podobny proces w Pekinie. A to oznacza zasadniczą zmianę w zakresie projekcji siły, bo istniejący potencjał trzeba „dedykować” na potrzeby odstraszania dwóch jednocześnie, a nie jednego rywala.
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej w związku z analizami chińskiej polityki nuklearnej, których Autorzy dowodzą, iż ok. roku 2035 Pekin będzie dysponował 1,5 tys. głowicami, co w zasadniczy sposób zaburzy obecną równowagę sił w globalnym „trójkącie” jądrowym. Podobnie niekorzystne zmiany mają miejsce również obecnie w Rosji. S
prowadzają się one do tego, że zdaniem analityków, w relatywnie krótkim czasie Kreml jest w stanie rozbudować swój arsenał strategiczny z obecnego poziomu 1670 głowic zamontowanych na środkach przenoszenia zdolnych osiągnąć kontynent amerykański do poziomu 2,5 tys. sztuk.
Czyli łącznie strategiczni rywale Ameryki mogą mieć w 2035 roku 4 tys. głowic zdolnych do uderzenia strategicznego. Stany Zjednoczone są obecnie w stanie przeciwstawić temu 3,5 tys. głowic, z których 1670 znajduje się na zdolnych do natychmiastowego uderzenia środkach przenoszenia. Pozostałe znajdują się w magazynach.
Ten potencjał, jak zauważa Anthony jest modernizowany, ale Amerykanie nie mają obecnie zdolności do budowy kolejnych głowic, jako że zdolności w tym zakresie zostały w ostatnich dziesięcioleciach zaniedbane. W praktyce grozi nam, że już w następnym dziesięcioleciu mocarstwa rewizjonistyczne osiągną przewagę ilościową w zakresie broni jądrowej, która w kolejnych latach będzie się pogłębiała. Pociąga to za sobą konsekwencje o wymiarze, przynajmniej dla Europy, tektonicznym.
Trzy drogi
Dlaczego? Jeszcze w 2013 roku prezydent Obama zmienił zasady amerykańskiego użycia broni jądrowej, odchodząc od formuły „counter-value” na rzecz „counter-force”. Ta zmiana ma istotne znaczenie, dlatego, że w ramach pierwszego, starego modelu, niszczone miały być zarówno instalacje wojskowe i zgrupowania sił przeciwnika, jak i jego potencjał przemysłowy umożliwiający prowadzenie wojny (co w praktyce sprowadzało się do zapowiedzi bombardowania miast). Natomiast w drugim ujęciu amerykańska odpowiedź nuklearna miała sprowadzać się do ataku na instalacje wojskowe. Jak zauważył Anthony, „niedawne analizy zakwestionowały wykonalność strategii counter - force, biorąc pod uwagę wielkość arsenału USA i sposób, w jaki potencjalne zwiększenie arsenałów chińskich i rosyjskich spowoduje zwielokrotnienie celów wojskowych”.
Aby zmienić tę niekorzystną sytuację, można wybrać jedną z trzech dróg.
Po pierwsze: starać się skokowo zwiększyć liczbę głowic, jakimi dysponują Amerykanie. Nie jest to jednak zadanie łatwe, zważywszy na wieloletnie zaniedbania w polityce przemysłowej.
Drugą drogą jest zmiana doktryny odstraszania. Po trzecie: można nie rozbudowywać potencjału, nie zmieniać doktryny, ale akceptować większy poziom ryzyka w razie kryzysu związanego z potencjałem nuklearnym. W opinii Anthony’ego, obecna administracja realizuje drugą opcję, wychodząc z założenia, że zmodernizowany potencjał nuklearny da Amerykanom wystarczająca siłę odstraszania. Jak pisze, „w obecnej administracji dominuje pogląd, że modernizacja broni jądrowej zapewni odpowiednie zdolności. Nie ma zamiarów zwiększania zapasów broni jądrowej ani rozbudowy kompleksu produkcyjnego. Zamiast tego zbadany zostanie zakres, w jakim zaawansowane zdolności w zakresie uderzeń konwencjonalnych lub niejądrowych lub obrona przeciwrakietowa mogą zapewnić skuteczną odpowiedź na problem ‘dwóch równorzędnych rywali’”. Takie podejścia oznaczać będzie, zwłaszcza w związku z rozbudową zdolności przez Chiny i Rosją, znaczące zmiany w zakresie regionalnego potencjału odstraszania Stanów Zjednoczonych. Prawdopodobne zmiany dotkną zarówno Europy, jak i Azji. W nieco uproszczonym, ale nie odległym od prawdy ujęciu, w razie wybuchu kryzysu w Azji, Europa stanie się automatycznie - ze względu na ograniczone możliwości Stanów Zjednoczonych - drugorzędnym polem działania rozszerzonego odstraszania (extended deterrence). To zaś, zwłaszcza w obliczu obecnej postawy Rosji, może rodzić oczywiste ryzyko wzrostu napięcia na naszym kontynencie, bo Kreml może chcieć wykorzystać pojawiające się „okienko możliwości”.
Taka perspektywa nakłada na państwa naszego kontynentu, zwłaszcza leżące blisko Federacji Rosyjskiej, obowiązek refleksji, w jaki sposób zwiększyć lub choćby utrzymać na niezmienionym poziomie siłę odstraszania Moskwy w takiej sytuacji.
Anthony proponuje pójście w kilku kierunkach. Po pierwsze: należy kontynuować deklarowaną współpracę między Francją a Wielką Brytanią w obszarze jądrowym, choć tu raczej trzeba stawiać na koordynację działań i kwestie doktrynalne, jako że przed rokiem 2035, trudno jest liczyć, jak pisze, na zwiększenie potencjału ilościowego.
Po drugie: pogłębieniu winna ulec współpraca w zakresie planowania strategicznego i jądrowego w NATO. Po trzecie: można myśleć o rozszerzeniu programu Nuclear Sharing, a przynajmniej o dyspersji do innych krajów europejskich magazynów zdolnych do przyjęcia amerykańskiej broni jądrowej.
Współpraca ze Stanami Zjednoczonymi jest we wszystkich tych dziedzinach kluczowa, bo oczywistą mrzonką jest budowa jakiegoś „europejskiego” potencjału. Kolejną drogą jest rozbudowa europejskiego potencjału konwencjonalnego, np. rakietowego, który mógłby razić skutecznie cele w Rosji położone głęboko na tyłach, a przez to zwiększyć siłę odstraszania. To, co uderza w analizie szwedzkiego eksperta, to po pierwsze przekonanie, że cały Zachód już w bardzo nieodległej perspektywie stanie wobec realnego problemu związanego ze zmieniająca się globalną równowagą sił jądrowych, jak również to, że Europa, przygotowując się do tego momentu, winna przede wszystkim koncentrować się na współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, a dopiero w drugiej kolejności myśleć o własnych zdolnościach, pogłębieniu współpracy i koordynacji działań.
W takim ujęciu i z tym punktem widzenia trzeba się zgodzić. Mówienie o jakichś europejskich zdolnościach nuklearnych jest świadectwem nie tylko niewielkiego realizmu, ale dowodem na skłonność do uprawiania polityki - biorąc pod uwagę interesy państw europejskich - potencjalnie groźnej, bo nieskutecznej.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/681959-jadrowy-wyscig-zbrojen-swiatu-grozi-wojna-nuklearna