Kanclerz Niemiec Olaf Scholz, odkąd ogłosił epokowy zwrot w niemieckiej polityce, tzw. Zeitenwende, a następnie zgodził się dostarczyć Ukrainie czołgi Leopard, uważa się za główny motor napędowy pomocy militarnej i finansowej dla Kijowa. W otwartym liście w „Financial Times” szef niemieckiego rządu zażądał 8 stycznia zwiększenia dostaw broni na Ukrainę i ganił swoich europejskich partnerów za to, że „się za mało angażują”. „Musimy podtrzymać naszą determinację i podwoić wysiłki, aby zapewnić utrzymanie naszego wsparcia tak długo, jak będzie to konieczne. Dziś pilną sprawą jest zapewnienie Ukrainie amunicji i systemów uzbrojenia, w tym haubic, czołgów, UAV i elementów obrony powietrznej. Teraz!” – apelował Scholz w liście, podpisanym także przez szefów rządów Danii, Estonii, Czech i Holandii.
Niewiarygodne dane
Według niemieckiego dziennika „Die Welt” pisząc o zbyt mało zaangażowanych państwach kanclerz miał na myśli szczególnie Hiszpanię, Włochy i Francję. Według Instytutu ds. gospodarki światowej (IfW) w Kilonii, który zrecenzuje pomoc militarną udzieloną przez kraje UE Ukrainie i tworzy odpowiednie rankingi, Niemcy są pod względem dostaw na drugim miejscu tuż po USA. Na tej podstawie Scholz domagał się od UE aby zapytała w stolicach europejskich, „jak wyglądają ich plany”. Bruksela nie miała na to zbytnio ochoty, jak twierdzi „Die Welt”, by z pomocy Ukrainie „nie zrobić konkursu piękności”. Rzym i Madryt puściły uwagi kanclerza mimo uszu. Paryż natomiast jest oburzony. Minister obrony Sébastien Lecornu powiedział radiu „France Inter”, że dane kilońskiego instytutu „są niewiarygodne”. „Do tych rankingów należy podchodzić z dużą ostrożnością” – uznał także w rozmowie z „Die Welt” szef Komisji Obrony francuskiego Zgromadzenia Narodowego Thomas Gassilloud. Parlament francuski przedstawił własne sprawozdanie. Wynika z niego, że wartość pomocy Paryża wynosi 1,7 miliarda euro, ponad trzykrotnie więcej niż wynika z danych przedstawionych przez Berlin.
Jak podkreślił Gassilloud Paryż liczy tylko rzeczywiście udzieloną pomoc militarną czyli to co zostało już dostarczone, a Niemcy wliczają w swoje zestawienia także złożone obietnice dostaw do 2026 r., o których nie wiadomo, czy kiedykolwiek zostaną zrealizowane. W skrócie: Berlin fryzuje liczby i uprawia tani PR kosztem Paryża i pozostałych partnerów w UE. Według francuskich obliczeń pomoc Paryża dla Kijowa wynosi 0,14 proc. PKB i jest więc na tym samym poziomie co niemiecka. Instytut w Kilonii oczywiście odparł zarzuty Paryża, twierdząc, że skupił się na obietnicach dostaw bo „jest zbyt mało danych na temat tego, co rzeczywiście zostało dostarczone”. Nie pozostało to bez odpowiedzi strony francuskiej. „Możemy spędzać dużo czasu na porównywaniu. Ale ma to w sobie coś z placu zabaw” – powiedział dziennikarzom w Paryżu generał Jean-Michel Guilloton, szef sojuszu artyleryjskiego dla Ukrainy. „Należy zauważyć, że Francja ma podejście globalne, mówię to z pełnym szacunkiem” – dodał. Według niego Paryż jest „obecny także we wschodniej części Morza Śródziemnego i na Morzu Czerwonym. „Pilnujemy również Indo-Pacyfiku i musimy w dalszym ciągu monitorować sytuację w Afryce” – zaznaczył, złośliwie. Francja to (nuklearna) potęga militarna w Europie, wydawał się mówić, a Niemcy pod tym względem to karzeł.
Król jest nagi
W to odstraszanie nuklearne Francja włożyła, jak dodał, aż siedem miliardów euro. Niech Niemcy więc siedzą cicho. Zgrzyt francusko-niemiecki wokół pomocy militarnej Ukrainie, jest oczywiście wyrazem głębszego problemu. Jak podkreślił korespondentka „Frankfurter Allgemeine Zeitung” w Paryżu Michaela Wiegel na łamach pisma „Le Grand Continent” Francja zorientowała się wraz z wybuchem wojny na Ukrainie jak duża jest amerykańska potęga militarna oraz, że nie jest w stanie zastąpić Waszyngtonu jako gwaranta bezpieczeństwa Europy. Przebudzenie dla Niemiec także było bolesne. Berlin również zadeklarował, że jest gotów przejąc odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy, a następnie był zmuszony przyznać, że Bundeswehra nie jest w stanie nawet obronić własnego kraju. Ogłoszony przez Scholza specjalny fundusz dla armii prawdopodobnie wystarczy zaledwie do 2028 r., i zostanie wydatkowany w większości na inne rzeczy niż uzbrojenie. Miała być autonomia strategiczna Europy, a tymczasem król jest nagi.
Najważniejsze wspólne francusko-niemieckie projekty obronne zostały rozpoczęte w 2017 r. i były odpowiedzią Angeli Merkel na prezydenturę Donalda Trumpa. Mowa oczywiście o projekcie nowego systemu bojowego (SCAF), w skład którego obok samolotu szóstej generacji Next Generation Fighter, mają wchodzić również współpracujące z nim bezzałogowe aparaty latające, oraz o wspólnym czołgu (MGCS). Scholz miał się skarżyć współpracownikom, że Francji chodzi tylko o wąski interes rodzimego przemysłu, jak twierdzi brytyjski „Times”, a SCAF, w którym uczestniczyć miałaby także Hiszpania, „może się okazać ekstrawagancką i błędną inwestycją”. Paryż zaś był zaskoczony, gdy Berlin nagle wyszedł z inicjatywą europejskiej obrony przeciwlotniczej ((European Sky Shield Initiative - Europejska Inicjatywa Tarczy Powietrznej), nie z użyciem francuskiej, ale amerykańskiej i izraelskiej technologii. Dla Francji był to poważny afront. Na domiar złego Berlin miał wymusić na premier Włoch Georgii Meloni by zablokowała sprzedaż włoskiego koncernu zbrojeniowego Microtecnika francuskiej spółce Safran. Dlaczego? Bo Microtecnika dostarcza części zamienne dla eurofighterów oraz myśliwców Tornado niemieckich sił powietrznych. A Berlin wolałby, by Francuzi nie przejęli nad tymi częściami kontroli. Ponadto tworzenie jakichkolwiek wspólnych projektów zbrojeniowych zajmie lata, może nawet dekady, a Rosja może być gotowa do ataku na kraje wschodniej flanki NATO już za kilka lat.
Jak to świadczy o możliwości powstania wspólnej polityki obronnej UE, o której mówił ostatnio w Berlinie minister Radosław Sikorski, na to pytanie niech sobie każdy odpowie sam. Zresztą kto chciałby być w kwestii bezpieczeństwa zależny od partnerów, którzy kłócą się ze sobą jak dzieci w piaskownicy?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/680529-niemcy-i-francja-kloca-sie-o-to-kto-bardziej-pomaga-ukrainie