W minionym tygodniu przez Niemcy przetoczyła się ogromna fala protestów. Demonstrowali rolnicy – do Berlina wjechały tysiące traktorów. Ale także przeciwnicy „prawicowego ekstremizmu”, których miało być w całym kraju nawet setki tysięcy. Media publiczne informowały o obu protestach, ale dla polityk Zielonych i członek rady programowej nadawcy publicznego NDR Jessici Kordouni sposób relacjonowania demonstracji „przeciwko prawicy” w głównych wiadomościach ARD „Tagesthemen” był „niestosowny”, a wręcz „skandaliczny”. Zamiast mówić o zakazie Alternatywy dla Niemiec (AfD) i odebraniu politykowi AfD Björnowi Höckemu praw obywatelskich, „było coś o koronacji króla Fryderyka w Danii” – poskarżyła się Kordouni na portalu społecznościowym Mastodon. Błąd został oczywiście natychmiast naprawiony. Dwa dni później w „Tagesthemen” było już to co trzeba, czyli AfD, Höcke oraz wiele nietrafionych analogii do Trzeciej Rzeszy.
Jak w Republice Weimarskiej
Niemcy ogarnęła prawdziwa histeria odkąd pod koniec listopada w hotelu w Poczdamie spotkała się grupa 20 osób, w tym politycy AfD i CDU, by dyskutować o polityce migracyjnej, w tym o deportacji czy „reemigracji” migrantów do ich krajów pochodzenia lub bezpiecznych krajów trzecich. Media rozpisywały się o „Konferencji Wannsee 2.0”, a politycy mieli okazję otoczyć się zaporami ogniowymi oraz mówić o „czystkach etnicznych” (Scholz), nazizmie, wrogach demokracji i „Republice Weimarskiej”, jak szef instytutu badań opinii publicznej Forsa Manfred Güllner, który ostrzegał nie tylko przed AfD, ale także nowymi partiami Sahry Wagenknecht i byłego szefa kontrwywiadu Hansa-Georga Maaßena, który z resztek prawicowego skrzydła CDU (WerteUnion) zrobił odrębny ruch polityczny. „Przez takie partie jak ta Wagenknecht czy Maaßena grozi fragmentacja krajobrazu partyjnego. To może doprowadzić do powrotu warunków (politycznych) z Republiki Weimarskiej” – zaznaczył Güllner w rozmowie z „Die Welt”. Warunków, które wyniosły do władzy Hitlera. Dlatego, jak przekonują maintreamowe media i partie trzeba zakazać AfD, a co najmniej odebrać jej finansowanie publiczne, a najbardziej radykalnym politykom prawa obywatelskie.
Pierwszy krok w tym kierunku został wykonany przez Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który odebrał publiczne finansowanie, nie, nie AfD, ale NPD, która zmieniła w międzyczasie nazwę na „ojczyzna” (Heimat), i którą ten sam trybunał nie chciał zdelegalizować w 2017 r., bo choć uznana za wrogo nastawiona do porządku konstytucyjnego, przejęcie przez nią władzy było mało prawdopodobne. W rzeczywistości większość członków NPD to byli informatorzy służb, a trudno delegalizować biuro informacyjne kontrwywiadu. Z AfD jest nieco inaczej, ale także i w jej przypadku konieczne jest udowodnienie, że partia zagraża porządkowi konstytucyjnemu. Ponadto delegalizacja wiążę się z ryzykiem zdenerwowania tych obywateli, dla których AfD jest głosem protestu, a we wschodnich landach jak w Saksonii, jest to aż 40 proc. wyborców. Reakcja na delegalizację mogłaby więc wypaść dość gwałtownie. AfD mogłaby się postawić w roli ofiary, ponadto na jej gruzach mogłyby powstać kolejne antyimigranckie partie, jeszcze bardziej radykalne. Szczególnie jeśli przyczyny powstania i wzmocnienia się AfD nie znikną, czyli kryzys migracyjny.
Zwalczać prawicę do emerytury
Postawiono więc najwyraźniej – co najmniej na razie – na tzw. „powstanie przyzwoitych”, czyli klasy średniej. To ona miała zasilić wielotysięczne manifestacje „przeciwko prawicy” w Berlinie, Monachium czy Frankfurcie. W niemieckiej stolicy rodziny z dziećmi skandowały: „Całe Niemcy nienawidzą AfD!” Krytyczne media jednak zauważyły, że na manifestacjach przeważali aktywiści NGO’sów uczestniczący w rządowych programach, jak choćby program „Żywa demokracja” (Demokratie leben). Wszyscy oni należą do skrajnej lewicy. Była m.in. Antifa, a wszędzie widać było transparenty anty-Izraelskie. W jednym z programów radiowych jeden z uczestników demonstracji przeciwko AfD żądał statusu urzędnika dla siebie i innych aktywistów oraz środków, by móc zwalczać prawicę co najmniej do emerytury, zawodowo. Ponadto pojawiły się poważne wątpliwości odnośnie artykułu kolektywu reporterskiego „Correctiv” o spotkaniu ekstremistów w Poczdamie. Spotkanie miało miejsce w listopadzie, ale informacja została podana do publicznej wiadomości dopiero w styczniu. I jakim cudem dziennikarze „Correctiv” zamienili swój reportaż w sztukę teatralną w zaledwie trzy dni? Tak, tak, Niemcy są już na tym etapie histerii, że przekształcają reportaże w sztuki teatralne. To pozwala na większy dramatyzm. „Nadludzie” się spotykają, rasizm, fanatyzm, coś strasznego. Bądź jak bądź – wszystko to wskazuje na dobrze zorganizowana odgórnie akcję, by zmniejszyć poparcie dla AfD, na której delegalizację świat polityki nie ma do końca odwagi. Kolejna inscenizacja, jak słynny pucz „Obywateli Rzeszy”.
Skutki są, ale nie aż tak dramatyczne by móc mówić o sukcesie. Poparcie dla AfD w sondażach spadło o 1,5 proc.- z 23 do 21,5 proc. Słupki głównych partii natomiast ani drgnęły. No, ale udało się chociaż częściowo przykryć protesty rolników. Mamy więc coraz więcej niezadowolonych obywateli, którzy wychodzą na ulice przeciwko polityce obecnej koalicji z SPD, Zielonych i FDP, oraz zorganizowane odgórnie przy pomocy aktywistów protesty „klasy średniej” przeciwko prawicy, by pokazać, że tak naprawdę wszyscy kochają Olafa Scholza a migrantów chcą co najwyżej wysłać na wakacje na Rugię. Niemiecka polityka staje się coraz bardziej groteskowa. Jak napisał dziennik „Die Welt” wiele osób wychodzących na ulice przeciwko AfD „zachowywało się tak, jakby odważnie przeciwstawiali się faszyzmowi, jak w 1933 lub 1943 roku”.
Sytuacja w Niemczech była przedstawiana tak, jakby poplecznicy Hitlera mieli wkrótce ponownie przemaszerować przez Bramę Brandenburską
— podkreśla.
Tymczasem to demokraci rządzą. Liberalni demokraci, więc protesty, choć wyglądały efektownie, uderzyły w próżnie. Jeśli rząd w Berlinie chce odzyskać zaufanie obywateli walcząc z prawicowymi fantomami, to mu się to nie uda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/679288-walka-z-fantomem-niemcy-ogarnela-histeria-z-powodu-afd