„Liczne światowe kryzysy możemy przezwyciężyć tylko wspólnie. Musimy o tym intensywnie rozmawiać w Davos“ - powiedział minister gospodarki Niemiec Robert Habeck przed wyjazdem na Światowe Forum Ekonomiczne. Obecni byli tam także minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock, szef resortu finansów Christian Lindner oraz minister ds. badań naukowych Bettina Stark-Watzinger. Ale to wystąpienie Habecka spotkało się z największym zainteresowaniem mediów za Odrą. Tygodnik „Der Spiegel” zarzucił ministrowi oderwanie od rzeczywistości - czyli protestów rolników oraz dziury budżetowej, a magazyn „WirtschaftsWoche” oburzał się na brak „cech przywódczych” u kanclerza Olafa Scholza, których ma oczywiście także brakować Habeckowi. Najbardziej dosadnie wystąpienie szefa resortu gospodarki i polityka Zielonych skomentował jednak dziennik „Die Welt”.
Poniżony?
Według gazety Habeck miał zostać „poniżony” przez organizatorów. „Podczas gdy znacznie bardziej istotne spotkania z innymi prominentnymi gośćmi odbywały się w Davos na innych scenach lub w sali kongresowej, on przemawiał w sali z zaledwie 83 miejscami” – lamentowała gazeta. Ma to być dowodem na utratę znaczenia Niemiec w globalnej hierarchii gospodarczej. „Były gospodarczy gigant” – oburzał się „Die Welt” – „wyrzucony gdzieś do salki Aspen2”, by tam dyskutować z równie podrzędnymi gośćmi, czyli z szefem giganta farmaceutycznego Merck oraz prezesem Telefonica, głównego operatora usług telekomunikacyjnych w krajach hiszpańsko- i portugalskojęzycznych. Złośliwcy twierdzą, że ten ciężki los spotkał Habecka bo nijak się zna na gospodarce. Sam minister zaś wykorzystał (niekomfortową) sytuację do tego by promować federalizację, czy jak on to nazwał „pogłębioną integrację” w celach zwiększenia konkurencyjności Europy (czytaj: Niemiec). Potrzebne są jego zdaniem zarówno unia fiskalna jak i bankowa. Oraz wspólny przemysł obronny. „Każdy kraj UE jest dumny ze swojego przemysłu obronnego. Takie myślenie jest strasznie przestarzałe” - zaznaczył.
Gospodarka nie jest jego zdaniem już sferą neutralną, gdzie działa niewidzialna ręka rynku. „Polityka interesów i władzy w coraz większym stopniu przyćmiewała w ostatnich latach stosunki gospodarcze” – mówił. Najbardziej boleśnie ta nowa rzeczywistość miała dotknąć właśnie „niemiecką gospodarkę eksportową”. „Zbyt długo opieraliśmy się na założeniu, że inne kraje mogą na stałe służyć jako tani poddostawcy. Musimy skończyć z arogancką postawą, że wszystko działa na naszą korzyść. Teraz musimy ciężko pracować” - dodał. Ta ciężka praca powinna się odbyć jego zdaniem przede wszystkim na odcinku europejskim. Unia Europejska powinna „zreformować swoje zasady dotyczące subwencji oraz wejść na drogę głębszej integracji, by „pozostać konkurencyjną”. „Kraje Europy nie powinny skupiać się na wzajemnej rywalizacji, lecz połączyć siły, aby móc lepiej dotrzymać kroku konkurentom z USA i Chin” – przekonywał. „Prawdziwa rywalizacja nie toczy się pomiędzy Hiszpanią i Francją, Niemcami i Polską, czy Danią i Szwecją” -dodał.
Zinstytucjonalizować dominację
Skoro rywalizacji w Europie tak naprawdę nie ma, to co stoi na przeszkodzie by stworzyć jedno ponadnarodowe państwo europejskie? Oczywiście w celu ratowania „niemieckiej gospodarki eksportowej”, jej konkurencyjności, na którą czyhają USA i Chiny, ale szczególnie Waszyngton z jego protekcjonizmem, który choćby za pomocą pakietów stymulacyjnych jak Inflation Reduction Act z minionego roku „kradnie przemysł innych krajów”, czytaj: Niemiec. Habeck zaznaczył przy tym, że subwencje państwowe są dobre, jeśli tak jak te niemieckie służą „stworzeniu nowych rynków, jak np. rynek dla wodoru”. A inne są złe, jak te amerykańskie. No i teraz jeszcze grozi powrót Donalda Trumpa do Białego Domu. Groza! Tu pomóc może tylko federalizacja. Im szybciej tym lepiej. Niemcom skończył się ich model gospodarczy, oparty na tanim gazie z Rosji, który napędzał ich przemysł. Weszły w stagnację, by nie mówić recesję, i najwyraźniej jedyne wyjście z kryzysu upatrują w europejskim superpaństwie. W federalizacji, a de facto centralizacji. Irytuje przy tym ich przekonanie o „doskonałości” niemieckiego modelu, chociaż po agresji Rosji na Ukrainę zaczęło być widać jak na dłoni, jak wiele ma on wad.
Niemcy w pakiecie migracyjnym UE przerzucą koszty swoich politycznych błędów na nas i pozostałe kraje Europy, które nie zapraszały do siebie tzw. uchodźców. A wraz z federalizacją zinstytucjonalizują swoja dominację – zarówno gospodarczą jak i polityczną. Tylko jako przywódca starego kontynentu, Berlin ma szanse odegrać w przyszłości globalną rolę. Być dalej tym arbitrem, którym dotychczas był. Trzeba mieć świadomość, że to jest głównym celem „pogłębienia integracji”. Możemy tylko mieć nadzieje, że nasi partnerzy w UE się na to nie zgodzą, lub Niemcy okażą się za słabe by ten plan zrealizować. Bo ciężko mi uwierzyć, że Donald Tusk się Berlinowi przeciwstawi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/678624-minister-gospodarki-niemiec-promowal-federalizacje-w-davos