Ivo Daalder były amerykański przedstawiciel w NATO, obecnie kierujący pracami wpływowego Chicago Council on Global Affairs napisał na łamach Politico, że „pat jest określeniem najlepiej opisującym” obecną fazę wojny na Ukrainie. Z wojskowego punktu widzenia nie udało się przełamać rosyjskich linii, co zapewne wywołane zostało splotem kilku niekorzystnych czynników – sojusznicy zbyt późno i w nieodpowiedniej ilości dostarczali broń i amunicję, ukraińskie dowództwo wybrało zbyt dużo kierunków natarcia a ponadto w pierwszej fazie obawiając się dużych strat nie skoncentrowało odpowiedniego potencjału na najbardziej obiecujących kierunkach, wreszcie przywództwo polityczne w Kijowie niepotrzebnie naciskało na obronę drugorzędnych punktów w rodzaju Bachmutu, co oznaczało zmarnowanie potencjału najlepszych i najbardziej doświadczonych oddziałów, które tam właśnie zostały wysłane aby walczyć, a mogły stanowić trzon sił przełamaniowych. Ale Daalder nie proponuje szukania winnych a raczej postuluje przeanalizowanie sytuacji i poszukiwanie odpowiedzi co w obecnej fazie można zrobić.
Pat nie oznacza braku możliwości powrotu do bardziej aktywnej fazy konfliktu, co jego zdaniem oznacza, iż pod żadnym pozorem nie należy formułować ocen o niecelowości kontynuowania dostaw sprzętu z Zachodu. Nie one okażą się jednak decydujące. Wojnę na Ukrainie można, w opinii amerykańskiego eksperta wygrać, ale niezbędne w tym celu są decyzje o charakterze politycznym. Czynnikiem kluczowym w tym wypadku jest czas. Otóż jeśli Moskwa uzna i będzie trwała w tym przekonaniu, że pracuje on na jej korzyść, to wówczas trudno będzie zakończyć wojnę na warunkach korzystnych dla Zachodu. A zatem należy Kreml pozbawić tego przeświadczenia, które jest związane, bo Putin wiele razy o tym mówił, z nadzieją, iż państwa Zachodu „zmęczą się” pomocą dla Ukrainy jak i z perspektywą powrotu do władzy Donalda Trumpa, który kilka razy już deklarował, iż jest w stanie szybko zakończyć wojnę. W Moskwie odczytano te deklaracje jako zapowiedź „oddania” Ukrainy, ale w Kijowie również zostały one dostrzeżone. Michaił Samuś, ukraiński ekspert jest zdania, że jeśli w przyszłym roku siłom zbrojnym Ukrainy uda się poczynić postępy i doprowadzić do podziału rosyjskiego zgrupowania na dwa, z których jedno będzie broniło Krymu i obszarów przylegających do półwyspu a drugie walczyło na wschodzie, to wówczas niezależnie od tego czy do władzy wróci Donald Trump czy w Białym Domu utrzymają się Demokraci, to Waszyngton i tak będzie wspierał Ukrainę. Powód jest prosty – perspektywy zwycięstwa Rosjan oddalą się, Putin będzie postrzegany jako looser i to właśnie z tego powodu nawet Trump nie będzie chciał być łączony z przegrywającymi. Odwrotnie stanie się, jeśli sytuacja przypominać będzie stan obecny. Wówczas to Kijów postrzegany będzie jako strona przegrywająca i wówczas przyjście Trumpa może oznaczyć próbę zakończenia wojny której nie da się wygrać. Zakończenia oczywiście ze szkodą dla Ukrainy.
Kluczowe znaczenie mają gwarancje bezpieczeństwa
Wracając do argumentacji która zaprezentował Daalder ona również koncentruje się wokół kwestii czasu. Tylko, że amerykański ekspert jest zdania, iż determinację Kremla mogą zmienić decyzje polityczne a nie wojskowe. Pomoc militarna musi być kontynuowana, ale kluczowe znaczenie mają gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Chodzi o to aby miały one taki kształt, który uzmysłowiłby Putinowi, że „nie zdobędzie reszty Ukrainy”. Przyszłość Kijowa jest w NATO, ale z perspektywy trwającej wojny tego rodzaju deklaracje nie wystarczą, trzeba zbudować rozwiązania przejściowe, które skutecznie odstręczyłyby Putina od myśli o możliwości zdobycia kolejnych ukraińskich prowincji. Daalder jest realistą i nie proponuje rozciągnięcia na Ukrainę zapisów art. 5, co równałoby się przyjęciu Kijowa do NATO. Jego zdaniem można w ramach umów dwustronnych ustalić formułę, stosowaną przez Stany Zjednoczone w umowach z regionalnymi sojusznikami. Przykładem jest podpisane w 1950 roku porozumienie z Filipinami w którym znalazł się zapis, że w razie ataku strony „będą działały odpowiadając na wspólne zagrożenie”. Tego rodzaju sformułowania nie przesądzają oczywiście jakiego rodzaju działania miałyby zostać podjęte i jest formułą zdecydowanie słabszą od zapisów art. 5, które też dają pole do interpretacji, ale wprowadzenie takiego punktu niewątpliwie wzmacniałoby system odstraszania Rosji. Przykład Filipin jest w tym wypadku ciekawy, bo trzeba pamiętać, że obok traktatu międzypaństwowego z 1950 roku na który powołuje się Daalder, trzy lata wcześniej zawarte zostało porozumienie z Manilią pozwalające Amerykanom utrzymać 16 baz wojskowych i zwiększyć swoją obecność militarną, w razie potrzeby, o budowę 7 kolejnych instalacji. Jeśli zatem, jak pisze amerykański ekspert „Wojna na Ukrainie dotyczy bardziej przyszłości politycznej kraju niż terytorium. A zapewniając Ukrainie namacalne gwarancje bezpieczeństwa, dalibyśmy Rosji do zrozumienia, że nigdy nie będzie miała głosu w określaniu przyszłości Ukrainy”, to w takiej sytuacji należałoby postawić pytanie, którego Daalder unika, czy sama deklaracja traktatowa wystarczyłaby do osiągnięcia takiego efektu? Wydaje się to wątpliwe, a to wskazywałoby na konieczność jakiejś formuły obecności wojskowej na Ukrainie.
List Atlantic Council do prezydenta Joe Bidena
O konieczności politycznego przyspieszenia w związku z Ukrainą, piszą też sygnatariusze (kilkudziesięciu przedstawicieli amerykańskiego establishmentu strategicznego), którzy podpisali list Atlantic Council do prezydenta Joe Bidena i w którym koncentrują się na decyzjach jakie ich zdaniem winny zostać podjęte przez NATO na przyszłorocznym szczycie w Waszyngtonie. Zdaniem niemal 50 ekspertów szczyt musi prawidłowo odpowiedzieć na rosyjskie zagrożenie, co oznacza zarówno kontynuowanie i rozszerzenie pomocy wojskowej oraz ekonomicznej dla Kijowa, ale również konieczność klarownego „wytyczenia ścieżki ukraińskiego członkostwa w NATO”. Zdaniem ekspertów w Waszyngtonie musi zapaść decyzja o rozpoczęciu rozmów członkowskich, bo tylko w ten sposób można wzmocnić odstraszania Federacji Rosyjskiej. Równolegle trzeba będzie kontynuować dostawy sprzętu wojskowego odchodząc jednocześnie od dziś dominującego w polityce Zachodu przekonania, iż nie można przekroczyć rosyjskich „czerwonych linii”, co musi oznaczać zarzucenie dzisiejszej ostrożnej polityki. Eksperci Atlantic Council wzywają zarówno do zdjęcia ograniczeń ilościowych, jak i przede wszystkim jakościowych, jeśli chodzi o dostawy dla Kijowa. Ukraina, ich zdaniem, powinna otrzymać nie tylko systemy ATACMS o zasięgu 300 km, ale również śmigłowce bojowe i taką liczbę F16 aby myśleć o dominacji w powietrzu. Zasadniczym problemem jest, jak piszą, takie skonstruowanie procesu przyjmowania do Paktu Północnoatlantyckiego Ukrainy aby osiągnąć jednocześnie dwa cele. Po pierwsze, nie dać się wciągnąć do wojny z Rosją, co jest możliwe zwłaszcza w sytuacji, kiedy Rosjanie będą chcieli rozszerzyć swój stan posiadania i przystąpią do ataków. Drugim oczywistym, choć niełatwym do osiągnięcia, celem jest odstraszenie Moskwy, zniechęcenie Moskali do kontynuowania konfliktu. Jeśli Ukraina będzie wygrywać to sprawa jest dość prosta, znacznie trudniejszą jest utrwalenie obecnej sytuacji. Sygnatariusze listu Atlantic Council proponują, aby w tym drugim przypadku „zawiesić” obowiązywanie na Ukrainie art. 5, choć nadal oficjalnie kontynuować rozmowy w kwestii członkostwa Kijowa w Pakcie Północnoatlantyckim. Z czasem, kiedy dostosowywanie ukraińskich sił zbrojnych do standardów NATO (czym miałaby się zajmować rada Ukraina – Pakt Północnoatlantycki) będzie w bardziej zaawansowanej fazie, trzeba będzie rozważyć w jaki sposób „art. 5 będzie stosowany pod względem geograficznym, gdy Ukraina stanie się członkiem”. To interesująca, choć niebezpieczna, koncepcja. Jej przyjęcie oznacza bowiem, że gwarancje bezpieczeństwa dla Kijowa mogą np. nie obejmować lewobrzeżnej części Ukrainy, a może tylko kontestowanych przez Rosjan i częściowo okupowanych obwodów. Tego obecnie nie sposób określić, ale tak zarysowana formuła w sposób oczywisty oznacza, że obszar Ukrainy byłby zróżnicowany pod względem bezpieczeństwa. Czy to odstraszy Moskali, czy może raczej zachęci do zdobycia tej nie objętej gwarancjami części państwa jest osobnym zagadnieniem. Wydaje się jednak, że głównym motywem, którym kierowali się eksperci Atlantic Council, jest po pierwsze przekonanie, iż decyzje muszą zostać podjęte szybko, bo do lipcowego szczytu nie pozostało dużo czasu. Muszą one obejmować zarówno pomoc wojskową jak i zmiany o charakterze politycznym. Propozycje związane z tym ostatnim obszarem nie są idealne, ale w obecnych realiach innymi być nie mogą. A zatem nie należy dążyć do szukania optymalnych, idealnych rozwiązań, trzeba zadowalać się półśrodkami, bo zaniechania pociągną znacznie gorsze skutki.
I w tym wypadku na horyzoncie majaczy, choć trudno do tego znaleźć odniesienie w tekście listu Atlantic Council, coś co można określić mianem „cienia Donalda Trumpa”. To wezwanie do podjęcia pilnych działań niekoniecznie musi być związane z przekonaniem o fatalnych skutkach jakie może przynieść zmiana w Białym Domu. Tu niekoniecznie też chodzi o politykę następcy Bidena, a raczej o ryzyko jakie związane jest z okresem tranzytu władzy, czasem kiedy przedstawiciele odchodzącej administracji myślą już o nowych rolach życiowych a nowa ekipa nie jest jeszcze skonstruowana nie mówiąc o zdolności do objęcia obowiązków. Ten czas przejściowy jest zawsze trudny, co zresztą widać na przykładzie sytuacji na granicy polsko–ukraińskiej, i może zostać wykorzystany przez wrogów. Właśnie po to, aby nie ryzykować, trzeba podstawowe decyzje nie tylko podjąć ale zacząć konsumować w ciągu najbliższych 7 miesięcy, będzie to czas decydujący z punktu widzenia NATO, a zatem również naszej przyszłości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/673031-co-zrobic-z-ukraina