Frans Timmermans, jak dotąd najpotężniejsza postać socjaldemokratów w Brukseli, ma pecha. Jako wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej był architektem ambitnej polityki klimatycznej UE. Kilka miesięcy temu opuścił jednak Brukselę i udał się do swojego rodzimego kraju, Holandii. Tam miał wygrać (przedterminowe) wybory na czele lewicowo-zielonego bloku partii i zostać premierem. Po fuzji z Zielonymi-Lewicą (GroenLinks) sondaże dawały im 16 proc. poparcia. To do zwycięstwa jednak nie starczyło, gorzej, wybory wygrała Partia Wolności (PVV) Geerta Wildersa, antyimigracyjna i antyislamska, a na dodatek wrogo nastawiona do Green Dealu Timmermansa. Wilders chce wyjść z porozumienia Paryskiego, oraz zlikwidować krajowe prawodawstwo dotyczące ochrony środowiska. To, czy uda mu się utworzyć rząd, pozostaje kwestią otwartą, ale nie zmienia to faktu, że jest to dotkliwa porażka dla Niderlandzkich laburzystów. Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia, w ich historii. Wpisuje się ona jednak w szerszy trend: słabnięcia lewicy w Europie.
Już w 1980 r. niemiecki socjolog Ralf Dahrendorf pisał, że socjaldemokracja jest „na wyczerpaniu”. „Jej gwiazda gaśnie. Rewolucyjna sto lat temu, radykalna w latach 20 XX wieku, stała się nieodzowną częścią europejskiej sceny politycznej po 1945 roku, i zaczęła słabnąć już w latach siedemdziesiątych” – przekonywał. 50 lat później ta ocena wydaje się jeszcze bardziej aktualna: socjaldemokracja przegrała w ostatnich latach wiele bitew wyborczych, a jej intelektualna hegemonia to już tylko odległe wspomnienie. Jej tradycyjny elektorat, powstały w latach budowania dobrobytu i państwa opiekuńczego po II wojnie światowej– przede wszystkim pracownicy przemysłu i sektora publicznego – się mocno skurczył, a ideologiczne jest ona dziś kontestowana zarówno przez Zielonych, radykalną antyglobalistyczną lewicę, jak i tzw. prawicowe populizmy. A te ostatnie rosną w siłę.
Od walki klas do wojny kulturowej
Podstawą wczesnej socjaldemokracji były związki zawodowe. Tymczasem klasa robotnicza jest dziś mocno zróżnicowana i rozproszona. Nie ma już wspólnych warunków materialnych z których mogła by wyrosnąć wspólna świadomość, a już tym bardziej tożsamość polityczna. Walkę klas zastąpiła wojna kulturowa – intersekcjonalność, radykalny feminizm, dekolonizacja i krytyczna teoria rasowa. Jak pisze prof. Simon Hix z London School of Economics w swojej książce „Powstanie i upadek socjaldemokracji” (The Rise and Fall of Social Democracy) „poparcie dla centrolewicy w Europie zaczęło już na początku nowego tysiąclecia wyraźnie słabnąć”.
Po 2000 r. większość europejskich partii socjaldemokratycznych odnotowywało najniższy poziom poparcia od zakończenia drugiej wojny światowej
— twierdzi prof. Hix.Według niego ten spadek poparcia to efekt globalizacji, przemian technologicznych oraz ograniczenia wydatków publicznych, szczególnie po kryzysie finansowym w 2008 r. Spadek produkcji przemysłowej, zmniejszenie się sektora publicznego, kryzys modelu państwa opiekuńczego, a przede wszystkim neoliberalny zwrot europejskiej centrolewicy (tzw. „trzecia droga”) dokonany w latach 90 przez niemieckiego kanclerza Gerharda Schrödera, włoskiego premiera Matteo Renziego czy brytyjskiego premiera Tony’ego Blaira pozbawił ją dużej części tradycyjnego elektoratu, który utracił część sowich społecznych przywilejów.**
A próba pozyskania nowych wyborców w mieszczańskim środku spełzła na niczym. Socjaldemokraci wprawdzie próbowali wskoczyć na pociąg wojny kulturowej, wysuwając na przód kwestie gender, praw mniejszości etnicznych, religijnych czy seksualnych, walkę z rasizmem i równouprawnienie kobiet. Tyle, że w międzyczasie chadeckie partie przesunęły się wyraźnie w lewo. To chadecja utorowała drogę do legalizacji małżeństw homoseksualnych w Niemczech, choć była jej w większości przeciwna. Dziś partie konserwatywne w większości krajów zachodniej Europy konserwatywne są już tylko z nazwy i niewiele a nawet nic nie maja wspólnego z chrześcijaństwem. Przesunięcie się prawicy w lewo dodatkowo osłabiło socjaldemokratów. A zabrakło im pomysłu na nowe otwarcie. Ekologię zagospodarowali Zieloni, a skrajna lewica zaskarbiła sobie sympatie prekariatu. Dodatkowo w dobie kryzysu migracyjnego, tradycyjna lewica pozostawała głucha na obawy obywateli, powtarzając te same wyświechtane hasła o otwartych społeczeństwach i korzyściach płynących z wielokulturowości. W skrócie: Europejska socjaldemokracja jest dziś elitarna zamiast ludowa, liberalna i kosmopolityczna zamiast państwowa.
Korupcja, skandale, zwroty w prawo
W 2021 r. wydawało się, że nastąpił comeback tradycyjnej lewicy. W Niemczech polityk SPD Olaf Scholz został kanclerzem, na czele lewicowo-liberalno-zielonej koalicji. W 2022 r. jak pisze dziennik „Die Welt” socjaliści stanowili szefów rządów w sześciu krajach w Europie: w Niemczech, Hiszpanii, Portugalii, Danii, Szwecji oraz Finlandii. Niecałe dwa lata później SPD ma zaledwie 16 proc. poparcia w sondażach. Wyprzedziła ją antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec (AfD) oraz chadecja. W Hiszpanii premier Pedro Sanchez utrzymał się u władzy tylko dzięki amnestii dla Katalońskich separatystów i wciągnięcia ich do rządu, łamiąc wszelkie zasady praworządności. Stał się tym samym otwarty na szantaż separatystów, którzy zapewne będą dążyli do kolejnego referendum niepodległościowego. Sanchez rządzi więc za cenę możliwego rozpadu kraju. W Portugalii premier socjalista António Costa podał się do dymisji po skandalu korupcyjnym. Upadł gabinet, który wydawał się należeć do najstabilniejszych w Europie. Przedterminowe wybory odbędą się w marcu, a jak wynika z sondaży szansę na zwycięstwo ma centroprawica, która mogłaby uformować rząd ze skrajnie prawicową partią Chega, dla której poparcie wzrosło w sondażach z 7 do 15 proc. Zarówno w Szwecji jak i Finlandii socjaldemokraci stracili ostatnio władzę na poczet partii konserwatywno-liberalnych oraz chadeckich, które utworzyły koalicje z poparciem (w Szwecji cichym) partii uważanych za skrajnie prawicowe. W Danii wprawdzie rządzą Socjaldemokraci z premier Mette Frederiksen na czele, ale prowadzą politykę zdecydowanie prawicową, szczególnie w dziedzinie imigracji. W Słowacji polityka prowadzona przez Socjaldemokratów z partii SMER Roberta Fico, jest na tyle nie do pogodzenia z wartościami lewicy, że Europejscy Socjaliści i Demokraci (S&D) wyrzucili ją ze swoich szeregów. We Francji natomiast socjaliści są na tyle osłabieni, że w zasadzie przestali się liczyć na scenie politycznej, a we Włoszech rządzi prawicowa koalicja pod wodzą Giorgii Meloni, i wydaje się, że tym razem są to rządy stabilne. W Norwegii zaś premier z Partii Pracy Jonas Gahr Støre, były konserwatysta, uchodzi za sprzymierzeńca biznesu, szczególnie wydobywczego, co denerwuje ekologów. Ponadto we wrześniu Partia Pracy poniosła pierwszą od ponad 100 lat porażkę na rzecz konserwatystów w wyborach samorządowych.
Ma to poważne skutki dla polityki europejskiej. To, że kanclerz Scholz tak prze do federalizacji może wynikać z tego, że kolejnej okazji ku niej już mieć nie będzie. W 2025 r. w Niemczech odbędą się wybory, a sondaże zwiastują wielką klęskę SPD, o ile koalicja w obliczu obecnych problemów budżetowych w ogóle tak długo przetrwa. Do tego dochodzi ograniczona liczba krajów jednoznacznie popierających federalizacje. Nie jest zapewne przypadkiem, że Scholz udał się do Madrytu tuż przed uformowaniem nowego rządu Sancheza. Hiszpania pod wodzą socjalistów to jeden z krajów, który jednoznacznie popiera reformy UE forsowane przez Berlin. Słabość socjalistów oczywiście nie zwiastuje dla nich niczego dobrego w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2024 r. Według portalu „Politico” frakcja S&D może spaść poniżej 20 proc. poparcia, daleko za chadecją z EPL (24 proc.) oraz prawicowymi frakcjami EKR i ID (22 proc.). To, że socjaliści wypadają tak słabo w sondażach przez wyborami do PE wynika oczywiście także z tego, że to głównie ich europosłowie byli zamieszani w skandal „Katargate” – przyjmując łapówki m.in. od rządów Kataru, Maroka i Mauretanii. W zamian lobbowali za interesami tych krajów, przekonując, że prezentują one wysoki poziom praworządności, jednocześnie gardłując o jego braku choćby w Polsce czy na Węgrzech. Dziś, mimo wiszących nad nimi zarzutów, spacerują swobodnie po Parlamencie Europejskim. A pycha, jak wiadomo, kroczy przed upadkiem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/672475-roza-wiednie-czyli-upadek-socjaldemokratow-w-europie