Dmitrij Miedwiediew, były prezydent i premier Federacji Rosyjskiej, obecnie z-ca szefa Rady Bezpieczeństwa opublikował na łamach rządowej Rossijskiej Gaziety długi, programowy artykuł poświęcony relacjom polsko – rosyjskim. Jest to wystąpienie, które ubrane w szaty wywodu historycznego - co jest w Rosji dość typowe, wystarczy wspomnieć „historyczne” artykuły Putina poświęcone Ukrainie - w gruncie rzeczy opisuje geostrategiczną sytuację w naszym regionie oraz jego przyszłość. Miedwiediew robi to oczywiście myśląc o interesach rosyjskich i o tym, jakimi - z punktu widzenia Moskwy - winny być relacje między naszymi krajami. Historyczne wywody byłego prezydenta Rosji nie warte są uwagi, powiedzieć, że są one wybiórcze i jednostronne, to nic nie powiedzieć. Znacznie ciekawszy jest opis realiów geostrategicznych.
Polacy według Miedwiediewa
Zacznijmy od przejrzenia się w lustrze, które - charakteryzując Polaków - stawia przed nami Miedwiediew. Przy czym nie chodzi w tym wypadku o opis indywidualnych predyspozycji i cech charakteru, bo zapewne możemy być dla przedstawiciela rosyjskiej klasy politycznej w takim ujęciu nawet sympatyczni, ale o charakterystykę narodu postrzeganego przez pryzmat naszej polityki, naszej wielkiej strategii. Otóż przede wszystkim to, co rzuca się w oczy w miedwiediewowskim imaginarium, to fakt, iż jego zdaniem mamy problem z prawidłową oceną sytuacji geostrategicznej i własnych możliwości. Z tego powodu gonimy za mrzonkami lub dążymy uporczywie do celów, których z powodów obiektywnych, czyli naszej gospodarczej i demograficznej słabości, a także wewnętrznej anarchii i niedostatków naszego państwa, nie jesteśmy w stanie osiągnąć. Nieważne jest to, czy chcemy odbudować I Rzeczpospolitą, stworzyć Międzymorze czy odgrywać rolę głównego państwa NATO na wschodzie, to zawsze napędza nas tęsknota za utraconą wielkością, co ogranicza naszą zdolność do odczytania realiów. Po drugie, uważamy się za lepszych, naród wybrany, przedmurze, nosiciela cywilizacji łacińskiej. To powoduje, że Rosjan uważamy za Azjatów i dzikusów, dlatego nadal tak popularne są teorie Duchińskiego, a Ukraińców lekceważymy i w gruncie rzeczy instrumentalizujemy. Nie lubimy też Zachodu, choć uważamy się za jego część. Jesteśmy oczywiście zoologicznymi rusofobami, ale też antysemitami. Mimo, że uznajemy się za lepszych, to wcale takimi nie jesteśmy. Najpierw gnębiliśmy i mordowaliśmy na masową skalę prawosławnych chłopów ukraińskich i białoruskich, potem rosyjskich jeńców po zwycięstwie w roku 1920, a w czasie II wojny światowej walnie przyczyniliśmy się do Holokaustu. Miedwiediew w tym ostatnim przypadku używa znanego argumentu, w świetle którego Niemcy wiedząc o skali polskiego antysemityzmu i właśnie z tego powodu na terenach okupowanej II Rzeczpospolitej utworzyli obozy zagłady.
Ta polska megalomania, brak umiejętności prawidłowej oceny sytuacji podpowiadała nam złe i w efekcie zgubne dla naszego państwa decyzje. Zamiast skoncentrować się na budowie jego siły i sprawczości, to powodowani anarchicznymi instynktami doprowadziliśmy do takiego jego osłabienia, że rozbiory stały się naturalną tego konsekwencją. Ale i wówczas nie chcieliśmy realistycznie ocenić naszych możliwości i wzniecaliśmy powstania, które nie mogły zakończyć się sukcesem ze względu na oczywistą nierównowagę sił i potencjałów. W gruncie rzeczy z tej charakterystyki wyłania się portret Polaka wiecznego wichrzyciela, przekonanego o własnej wyższości nacjonalisty, który kreuje mitologię Polski – ofiary, nie dostrzegając ani własnych wad, ani tego, że w istocie niewiele różnimy się od naszych oprawców. Jeśli oceniać naszą politykę, to zawsze była ona nierealistyczną, na wyrost, wypraną z trzeźwej oceny polityki i zamiarów naszych sojuszników, lekceważącą przeciwników i przeceniającą własne możliwości.
Rywalizacja z Rosją
Miedwiediew poświęca sporo uwagi relacjom polsko–rosyjskim. Nie odczytywałbym tego, co pisze w kategoriach narracji historycznej, bo nie z tym mamy do czynienia. Z punktu widzenia historii, to co pisze były prezydent Federacji Rosyjskiej jest nie do obrony. Wydaje się, że mamy do czynienia raczej z próbą rekonstrukcji polskiej „wielkiej strategii”, tak jak ją postrzegają rosyjskie elity. Otóż, jego zdaniem, Polacy od setek lat, ze względu na swe cechy charakterologiczne i rusofobię, starają się rywalizować z Rosją. Nie widzą możliwości współistnienia w Europie Środkowej silnej Polski i wielkiej Rosji. W oczach Miedwiediewa uznając Rosjan za Azjatów chcemy ich w gruncie rzeczy wyprzeć z Europy, odsunąć możliwie daleko na Wschód. Takie są motywy naszego zaangażowania we wsparcie Ukrainy, stawiania na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i ich obecność w Europie. Jego zdaniem, jeśli można mówić o jakimś międzypokoleniowym i ponadpartyjnym celu narodowym, to jest nim właśnie to – odepchnięcie Rosji. Można to nazywać odbudową I Rzeczpospolitej, można opatrywać mianem Międzymorza, można wreszcie mówić o wejściu Ukrainy do NATO i Unii, ale niezależnie od nazw, istota polskiej polityki na wschodzie jest niezmienna. Rosja, która, jak argumentuje Miedwiediew, w ciągu ostatnich 100 lat trzykrotnie próbowała zbudować relacje między naszymi krajami na innych zasadach, musi uznać fakty i przyjąć, że jest to niemożliwe. Polacy, zdaniem byłego prezydenta Federacji Rosyjskiej, zapomnieli o tym, że po II wojnie światowej mogli normalnie funkcjonować i rozwijać się wyłącznie dzięki temu, że Stalin zdecydował się „podarować” im Ziemie Zachodnie. Nota bene, PRL jest w oczach Miedwiediewa, co wynika z jego artykułu, najlepszym modelem relacji polsko – rosyjskich. Wówczas to Polacy zostali uleczeni ze swojej megalomanii, uznali wyższość Rosji, a relacje z Białorusinami i Ukraińcami mogli utrzymywać tylko za pośrednictwem i zgodą Moskwy. Teraz jednak zamiast wyrazów wdzięczności za przekazanie PRL-owi Ziem Zachodnich Rosja doświadcza rusofobii, co oznacza, w opinii Miedwiediewa, że dotknęła nas „historyczna amnezja”. Na tej podstawie wyciąga ważny wniosek polityczny i pisze: „Ta historyczna amnezja Polaków ostatecznie doprowadziła do tego, że w XXI wieku Rosja ponownie ma niebezpiecznego wroga w Europie Wschodniej. Wróg jest histeryczny, niegrzeczny, arogancki i ambitny. Wróg z maniami wielkości i kompleksem niższości. I będziemy go traktować właśnie jako wroga historycznego, wierząc, że jest on w zasadzie niezmienny. A jeśli nie ma nadziei na pojednanie z wrogiem, Rosja powinna mieć tylko jedną i bardzo twardą postawę wobec jego losu”.
Strategicznie zatem, Rosja jest skazana na konflikt z Polską, którego rozstrzygnięciem nie będzie kompromis, ale powtórzenie historii. Miedwiediew swój artykuł zaczął od przypomnienia „polskiej interwencji” i okupacji Moskwy w siedemnastym wieku, napisał też wiele o polskich powstaniach, rozbiorach, II wojnie światowej i PRL-u. Z tej narracji można wyciągnąć tylko jeden wniosek. Albo Polska wygra w obecnej rywalizacji i Rosję czekają czasy przypominające okres Smuty, albo, jeśli górą okażą się Rosjanie, to w najlepszym dla Polaków wariancie, nasz kraj zostanie przekształcony w PRL – bis. Miedwiediew, pisząc też o rywalizacji z historycznym wrogiem, jakim dla Rosji są Polacy, zapowiada długą, konsekwentną i twardą walkę. Opisuje też 5 głównych scenariuszy, czy raczej pól starcia. Odczytywane literalnie nie mają one większego sensu, ale spróbujmy odrzucić kostium słów i odnieść się do obszaru strategicznej rywalizacji, bo o tym w gruncie rzeczy jest artykuł Miedwiediewa.
Obszary strategicznej rywalizacji
Po pierwsze, prognozuje on wejście polskich wojsk na Ukrainę i „przyłączenie” Zachodniej Ukrainy do Polski. Brzmi to niedorzecznie, ale sądzę, że w tym opisie zawarty jest głębszy sens i to, jak w Moskwie wyobrażają sobie zakończenie wojny. Niezależnie od tego, że w rosyjskiej propagandzie utrzymują się tezy o dążeniu Polski do odebrania Ukrainie jej zachodnich ziem, „nawet w krwawy sposób”, jak argumentuje Miedwiediew, i o tym, że Polak nigdy nie będzie bratem dla Ukraińca, a w istocie to Polska, a nie Rosja, „jest największym zagrożeniem dla państwowości ukraińskiej”, powtarzanie do znudzenia tych tez ma racjonalne jądro. Jak się wydaje, Rosjanie uważają, że wojna nie zakończy się rozstrzygnięciem na polu walki i nastąpi jakaś formuła czy to zamrożenia, czy uzgodnień w stylu Mińska. To będzie oznaczało, że Ukraina utrzyma swą niezależność, a te obszary, które będzie kontrolował Kijów, niezależnie czy będzie to 90 % terytoriów czy mniej, zostaną przez Moskali ochrzczone mianem „zachodniej Ukrainy”, bo będą oni zainteresowaniem utrzymania mitologii o trójjednym narodzie złożonym z Rosjan, Ukraińców i Białorusinów. Jeśli konflikt zostanie zamrożony, to prawdopodobne jest rozpoczęcie przez siły międzynarodowe, z udziałem Polski, misji stabilizacyjnej, co w rosyjskiej interpretacji będzie wypełniało kryteria „wejścia polskich wojsk”. Nawet jeśli takiej misji nie będzie, to zapowiadana modernizacja ukraińskiej armii, w której będą uczestniczyć instruktorzy z państw NATO, też w sensie geostrategicznym, będzie oznaczać włączenie Ukrainy do umownego Zachodu. Z racji geograficznej oraz kulturowej bliskości i potencjałów gospodarczych siłą rzeczy Polska będzie odgrywała w tym procesie istotną rolę, wzmocni się. Z pewnością będzie nim zainteresowana, bo zyska gospodarczo i wojskowo na akcesji Kijowa do wspólnego systemu bezpieczeństwa i wspólnej, unijnej gospodarki. Jeśli zatem Polacy zwiększą swoją obecność na Ukrainie, to rośnie, i to drugi punkt Miedwiediewa, ryzyko wybuchu starcia wojennego w Europie Środkowej. Ryzyko konfliktu między Polską, państwem coraz silniejszym, a związkiem Rosji i Białorusi. Jeśli nasza agresywna, wobec Moskwy, postawa, zostanie wsparta przez sojuszników z NATO, to wówczas prawdopodobnym jest wybuch III wojny światowej, co oznacza, że Polska stanie się „hieną Europy” powodując geostrategiczną śmierć kontynentu. Ale nawet jeśli nie zyskamy takiego wsparcia, to i tak nasze usadowienie się na Ukrainie będzie przybliżało wybuch. Po trzecie, jak dowodzi Miedwiediew, jeśli wpływy Polski na Ukrainie wzrosną, to wówczas nasileniu ulegnie wzajemna, między zachodem Europy a Polską, niechęć. Za rządów PiS w Berlinie i Paryżu było ona słabo skrywana, ale wzrost znaczenia Polski, niezależnie kto będzie rządził w Warszawie, nie jest na rękę państwom europejskiego Zachodu. To będzie oznaczało utrzymywanie się presji i napięcia, a w efekcie taki stan rzeczy może destabilizować Unię Europejską. W takim ujęciu Polska, w opinii Miedwiediewa, jest groźna również dla stolic państw zachodu. Po czwarte, wzrost regionalnego znaczenia Polski może doprowadzić do pojawienia się pęknięć między Warszawą a stolicami państw bałtyckich. Tym bardziej, że, jak pisze: „Podważanie takiego wymuszonego sojuszu (wojną na Ukrainie – MB) jest dziś zgodne ze strategicznymi interesami Rosji”. Po piąte, w opinii byłego rosyjskiego prezydenta Polacy są nadal antysemitami i rusofobami, co nie tylko musi być „osądzone” na forum międzynarodowym, ale również ukarane.
Swe wystąpienie Miedwiediew kończy czymś w rodzaju przestrogi, zarówno dla świata, jak i dla Polski. Otóż pisze, że swą nieroztropną polityką możemy wywołać wojnę w Europie Środkowej, „zalewając ją krwią”, a nasza megalomania może doprowadzić do kolejnego upadku polskiej państwowości, co jest tym bardziej prawdopodobne, że - jak prorokuje - „ci, którzy jeszcze wczoraj wydawali się niezawodnym sojusznikiem, w dogodnym momencie wykorzystują osłabiony kraj wyłącznie do własnych, wąskich, egoistycznych interesów. Sprzedadzą ją i zdradzą”. Historia znów zatoczy koło, Polacy znów okażą się przegranymi, a Rosja nie będzie smucić się z takiego obrotu spraw.
Miedwiediew w gruncie rzeczy w ostatnim akapicie określił stawkę geostrategicznego starcia w Europie Środkowej, które niechybnie nastąpi, a nawet jak nie przyjmie kształtu wojny, to będzie oznaczało wiele lat twardej, nieustępliwej rywalizacji. Gra toczy się o to, czy przetrwa Polska realizująca swe cele geostrategiczne, czy wygra Rosja, niszcząc - bo to jest warunkiem zwycięstwa - polską państwowość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/669423-wynikiem-tego-starcia-bedzie-zniszczenie-polski-albo-rosji