Atlantic Council opublikował raport autorstwa Marcusa Garlauskasa, który winien zostać nie tylko dostrzeżony w Polsce i szerzej na wschodzie NATO, ale również przedyskutowany przez wszystkich zajmujących się naszym położeniem strategicznym.
Zanim wyjaśnię dlaczego tak myślę, warto o kilkanaście zdań wstępu. Otóż od kilku lat w amerykańskim środowisku eksperckim trwa debata na temat celowości wojskowego zaangażowania w Europie. Nikt nie kwestionuje zagrożenia ze strony Rosji, ale uczestnicy tej dyskusji zwracają uwagę, że z punktu widzenia długofalowych interesów strategicznych Stanów Zjednoczonych ważniejsza jest sytuacja w Azji, gdzie narasta nierównowaga sił a w związku z tym wzrasta ryzyko chińskiej agresji na Tajwan.
Wpływowa grupa ekspertów, takich jak Elbrodge Colby, Emma Ashford, Stephen Walt czy Bary Posen, postulują przesunięcie amerykańskiego zainteresowania na Azję i rozpoczęcie intensywnych przygotowań do wojny. Różnice między zwolennikami tego poglądu sprowadzają się w gruncie rzeczy do kwestii, czy należy to zrobić od razu pozostawiając Europejczyków własnemu losowi, czy może raczej to przesunięcie winno mieć charakter uporządkowany i w związku z tym wydłużony w czasie. Ale nikt nie myśli o dziesięcioleciach, raczej o tym, czy to wycofywanie się Ameryki z Europy (również z Bliskiego Wschodu) ma być liczone w tygodniach czy w miesiącach. Jest oczywiście niemała grupa uczestników tej debaty, którzy opowiadają się za tradycyjną polityką, oznaczającą przygotowywanie się Stanów Zjednoczonych do wojny na dwa fronty, zarówno w Europie jak i w Azji, ale nawet ci, którzy popierają tę linię są przekonani, iż w najbliższych latach państwa naszego kontynentu winny skokowo zwiększyć swe wysiłki i wydatki na bezpieczeństwo, bo Ameryka musi zbudować swą pozycję „na kierunku azjatyckim”.
W kwietniu tego roku Michael J. Mazarr, jeden z głównych ekspertów think tanku strategicznego RAND opublikował w periodyku The Foreign Affairs ważny tekst, w którym zarzucił zwolennikom poglądu o konieczności „koncentrowania się Stanów Zjednoczonych na Azji” próbę „porównywania jabłek z pomarańczami”. Z wojskowego punktu widzenia, argumentował, specyfika pola walki w Europie jest zupełnie odmienna od warunków tajwańskiego teatru działań wojennych. A to oznacza, że obie przestrzenie ewentualnego starcia mocarstw wymagają zaangażowania zupełnie innych zdolności, budowy innych sił, inne też będą czynniki zwycięstwa. Z tego powodu myślenie o tym, że redukcja zaangażowania w Europie, co ma umożliwić przesunięcie części uwolnionych w ten sposób sił do Azji, cokolwiek zmieni, jest po prostu błędem. W Azji, w czasie wojny o Tajwan, zaangażowane będzie, jak argumentował Maazar, przede wszystkim lotnictwo i marynarka wojenna, w Europie główny ciężar walki spoczywał będzie na siłach lądowych. Oczywiście wspieranych przez potencjał lotnictwa, ale w tym wypadku państwa europejskie dysponują niemałymi zdolnościami, bezpośrednie zaangażowanie amerykańskie będzie mniejsze, a w związku z tym potencjalne oszczędności (gdyby przyjąć wariant wycofania się z Europy) nie aż tak istotne, z pewnością nie pokryją strat politycznych i wizerunkowych z jakimi musieliby liczyć się Amerykanie. Maazar zaprezentował nawet wyliczenia, w świetle których utrzymanie amerykańskich sił zbrojnych w Europie kosztuje podatnika 36 mld dolarów rocznie, co w porównaniu z rocznym budżetem Pentagonu (w 2024 roku będzie to 846 mld) jest kwotą niewielką. Aktualnie wydatki Ameryki na europejskie bezpieczeństwo w związku z podjętą przez Bidena decyzją o czasowej dyslokacji 20 tys. dodatkowych żołnierzy są większe, ale jest to rozwiązanie czasowe, nie mające charakteru docelowego.
Argumenty Maazara uzyskały pewien rozgłos, choć zapewne nie przekonały ostatecznie zwolenników poglądu, że Ameryka winna koncentrować się na Azji a Europa jest wystarczająco zamożna i ma wystarczająco dużo obywateli aby samodzielnie, choć przy wsparciu amerykańskiego sojusznika, zadbać o własne bezpieczeństwo.
Ważny głos w dyskusji
Raport Atlantic Council, na który chciałbym zwrócić uwagę, jest ważnym głosem w tej dyskusji. Otóż Marcus Garlauskas stawia w nim tezę, że Stany Zjednoczone w Azji muszą liczyć się nie z jedną wojną, której stawką będzie przyszłość Tajwanu, ale z dwiema toczonymi w tym samym czasie. W jego opinii, jeśli Pekin zdecyduje się na inwazję to wielce prawdopodobne jest wznowienie walk również na Półwyspie Koreańskim, bo „okienko możliwości” będzie chciał wykorzystać reżim Kimów, a i Chińczycy mogą stanąć wobec konieczności rozpoczęcia wojny również na tym kierunku. Jeśli natomiast sekwencja wydarzeń będzie odmienna, tj. najpierw rozpocznie się starcie obu Korei, to i tak należy spodziewać się wejścia do gry Chin, które nie pozwolą sobie na przegraną Pjongjangu.
Wojna na dwa fronty w Azji
A zatem Amerykę czeka wojna na dwa fronty w Azji, co gorsze, w opinii Garlauskasa bardzo prawdopodobnym jest scenariusz eskalacji do poziomu konfliktu nuklearnego. Po to aby przeanalizować rysujące się zagrożenia zespół badawczy Atlantic Council, którym kierował Autor raportu, przeprowadził serię gier wojennych, seminariów analitycznych i opracował wiele ekspertyz. Ich celem było uzyskanie odpowiedzi na temat na ile realnym jest zagrożenie, w perspektywie lat 2027 – 2032, uwikłania Ameryki w wojnę w Azji na dwóch odległych od siebie i znacznie się od siebie różniących frontach. Jak napisał:
Nasze ustalenia powinny być sygnałem alarmowym: Stany Zjednoczone i ich sojusznicy nie mogą już dłużej myśleć o konfliktach z ChRL i Koreą Północną w oderwaniu od siebie i muszą podjąć pilne działania, aby przygotować się na możliwość stawienia czoła ograniczonym atakom nuklearnym w scenariuszu konfliktu w Azji Wschodniej.
W opinii ekspertów uczestniczących w programie badawczym Atlantic Council, jeśli wojna na którymkolwiek z analizowanych kierunków nie skończy się szybko, to uniknięcie rozpoczęcia walk na drugim froncie będzie zadaniem bardzo trudnym. Nawet jeśli nie zakłada się współdziałania Pekinu i Pjongjangu oraz wspólnych przygotowań do wojny, w świetle obecnych relacji między obiema stolicami tego rodzaju teza wydaje się trudna do udowodnienia, to nie wyklucza to, że wybuch wojny nie będzie czynnikiem przyspieszającym starcie gdzie indziej.
Jeśli północnokoreańska agresja wywoła udaną kontrofensywę ze strony USA i Korei Południowej prawdopodobnie skłoni to ChRL do interwencji w celu ochrony swoich interesów, gdy Korea Północna będzie upadać. Taka interwencja prawdopodobnie wywołałaby konfrontację w kontekście rywalizacji i nieufności między USA a ChRL, która mogłaby przerodzić się w konflikt zbrojny. Co więcej, Pekin byłby prawdopodobnie skłonny zaryzykować konflikt i pełnoskalową kontrofensywę, aby uniemożliwić Seulowi i Waszyngtonowi dyktowanie warunków zjednoczenia Korei
– dowodzi Garlauskas.
Wojna o Tajwan
Inny scenariusz rozwoju wydarzeń w Azji – wojna o Tajwan, o ile nie zakończy się ona szybko, również z duża dozą prawdopodobieństwa może rozszerzyć się na Półwysep Koreański. Cóż bowiem oznacza założenie czynione przez zespół badawczy Atlantic Council „jeśli wojna nie skończy się szybko”? Chińczycy nie będąc w stanie złamać oporu obrońców wyspy i szybko rozstrzygnąć wojny na swoją korzyść będą, chcąc nadal wygrać, uderzyć w amerykańskie bazy zarówno te które znajdują się w Japonii jak i w Korei Płd. Zgoda Pekinu na ograniczoną wojnę toczoną wokół Tajwanu byłaby w gruncie rzeczy powtórzeniem scenariusza obecnego konfliktu Rosji i Ukrainy, w którym supermocarstwo „ściera” swój potencjał wojskowy w walce z teoretycznie słabszym przeciwnikiem a główny rywal strategiczny, w tym wypadku Stany Zjednoczone, prowadzi wygodną dla siebie proxy wojnę. Garlauskas nie wierzy w tego rodzaju strategiczną powściągliwość Pekinu, nie tylko dlatego, że niedawno władze Chin utworzyły dwa dowództwa operacyjne – południowe odpowiadające m.in. za kierunek tajwański i północne, którego obszar działania obejmuje m.in. Koreę. Oznacza to jego zdaniem, że Chiny przygotowują się do „wojny na dwa fronty” a to może być równoznaczne z tym, że przedłużająca się wojna o Tajwan będzie eskalować. Jak pisze:
Jeśli Chiny zaatakują Tajwan – prawdopodobnie dojdzie do eskalacji poziomej i do wojny zostanie wciągnięta Korea, chyba że konflikt USA-ChRL będzie ograniczoną wojną z szybkim, decydującym wynikiem. W takim konflikcie Pekin prawdopodobnie zaatakuje regionalne bazy USA, w tym prawdopodobnie bazy sił zbrojnych USA w Korei (…) . Nawet jeśli wojsko Korei Południowej i korpus amerykański będą początkowo odgrodzone od działań wojennych, każda ze stron może postrzegać je jako narzędzie USA do przełamania ewentualnego impasu (w wojnie – MB) lub mogą zostać wciągnięte, gdy ChRL zacznie atakować bazy USA w Japonii, przelatując nad Koreą. Dodatkowo Pekin mógłby zachęcić Pjongjang do eskalacji w celu związania sił USA i Republiki Korei. Niezależnie od tego, czy Pekin to zrobi, czy nie, konflikt między USA a ChRL zakłóciłby rachunek eskalacji Korei Północnej. Amerykańskie posiłki napływające do regionu, wraz z amerykańskimi zobowiązaniami i stratami, mogą wywołać oportunistyczną lub prewencyjną agresję ze strony Korei Północnej – zwłaszcza, że wynik konfliktu miałby ogromne implikacje dla Pjongjangu.
Dysproporcja sił w Azji
Dysproporcja sił w Azji, dziś na niekorzyść Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników, jest znakomicie większa niż w Europie. A to oznacza, że nie ma możliwości powtórzenia „scenariusza ukraińskiego”, czyli wojny z Chinami bez bezpośredniego zaangażowania sił amerykańskich. Większe jest też prawdopodobieństwo regionalnego „rozlania się wojny”, co na poziomie planowania strategicznego jest równoznaczne z tym, że trzeba być przygotowanych do prowadzenia wojny na dwóch oddalonych od siebie teatrach działań (z Tajpej do Seulu w linii prostej jest niemal 1 500 km). Taka wojna „na dwa fronty” zwiększa prawdopodobieństwo odwołania się którejkolwiek ze stron konfliktu do swego taktycznego potencjału jądrowego, ale przede wszystkim winna zmienić ocenę sytuacji w Waszyngtonie i w stolicach regionalnych sojuszników.
Stany Zjednoczone i ich sojusznicy nie są przygotowani do prowadzenia ograniczonej wojny nuklearnej na dwóch frontach w Azji Wschodniej, ChRL może będą wkrótce. Zdolności USA i sojuszników, ustalenia dotyczące dowodzenia i kontroli oraz projekcja siły (w tym siły, bazy i porozumienia z sojusznikami) nie są odpowiednie, aby zapobiec równoczesnemu konfliktowi z ChRL i Koreą Północną i/lub ograniczonemu atakowi nuklearnemu lub zapewnić solidne opcje odpowiedzi wojskowej
– diagnozuje obecną sytuację Garlauskas.
Amerykański potencjał odstraszania
Do tej pory w Waszyngtonie rozważano jedną wojną, przede wszystkim myśląc o wyzwaniach związanych z obroną Tajwanu, a nie zakładano równoległej walki na Półwyspie Koreańskim. W efekcie zarówno Chiny jak i Korea Płn. mogą już niedługo „być znacznie lepiej przygotowane”. Ta przewaga sił i planowania osłabia amerykański potencjał odstraszania i powoduje wzrost ryzyka, iż któraś ze stolic zdecyduje się na uprzedzający atak, uruchamiając w ten sposób lawinę.
Co powoduje, iż w Azji prawdopodobieństwo „dwóch wojen” jest wysokie? Gauralskas udziela odpowiedzi na to pytanie pisząc, że:
Geografia Azji Wschodniej jest kluczową potencjalną zmienną zwiększającą zarówno wpływ jak i prawdopodobieństwo tego, że konflikt USA z ChRL lub z Koreą Północną, rozszerzy się do równoczesnych konfliktów z obydwoma krajami – zwłaszcza biorąc pod uwagę rosnący zasięg nowoczesnych czujników i systemów uzbrojenia.
Chodzi po prostu o to, że amerykańskie bazy na Półwyspie Koreańskim są zbyt blisko Chin. Zainstalowane tam środki rażenia już umożliwiają atakowanie celów w Pekinie i w Szanghaju, a w perspektywie roku 2027 – 32, bo ten okres objęty został prognozą, jeszcze amerykańskie zdolności wzrosną, podobnie zresztą jak znaczenie sensorów (systemy nasłuchowe, zwiad elektroniczny, rozpoznanie etc.) które tam się znajdują i będą rozbudowywane. Chińczykom będzie trudniej zaatakować amerykańskie bazy w Japonii, które dla podtrzymywania wysiłku wojskowego Tajwanu będą kluczowe „omijając” Koreę Płd. Jest to z wojskowego punktu widzenia możliwe, ale skuteczność tego rodzaju uderzeń będzie mniejsza. Trudno zatem zakładać „powściągliwość” Pekinu i wstrzymanie się od uderzenia na siły Stanów Zjednoczonych stacjonujące w Korei Płd.
Pisząc o tym w jaki sposób Waszyngton powinien reagować na tego rodzaju perspektywę, eksperci Atlantic Council zwracają uwagę na dwie kwestie – po pierwsze trzeba zmienić plany i założenia dotyczące okoliczności wybuchu wojny w Azji, czyli innymi słowy uwzględnić realia w świetle których atak chiński na Tajwan, jeśli nie upadnie on szybko, skończy się również wojną w Korei. A ponadto, jak piszą „Stany Zjednoczone i Korea Południowa powinny skupić się na szerszym priorytecie ochrony Korei Południowej przed agresją.” Ten ostatni wniosek jest zgoła oczywisty bo jeśli chce się uniknąć wojny na dwa fronty to trzeba zwiększyć odstraszanie wobec słabszego uczestnika wrogiej koalicji.
Ta ostatnia propozycja wydaje się kluczową z punktu widzenia bezpieczeństwa na wschodniej flance NATO, choć raczej należałoby napisać, że wpływa na perspektywę amerykańskiej obecności wojskowej i skali zaangażowania w naszym regionie świata. Aby to zrozumieć odwołajmy się do raportu RAND z roku 2018 w którym eksperci tej instytucji (jednym z nich był Michael Maazar) analizowali „trzy groźne scenariusze” na Półwyspie Koreańskim. Opracowanie to jak zwykle w przypadku RAND poprzedzone było szeregiem symulacji, analiz i gier wojennych. Pierwszym analizowanym i opisywanym scenariuszem jest rosnące zagrożenie w związku z programem jądrowym Korei Płn., drugi obejmuje ograniczoną wojnę konwencjonalną a trzecim, który wówczas wydawał się prawdopodobnym, jest wewnętrzna destabilizacja reżimu Kimów co mogło pociągać za sobą przejęcie kontroli nad nuklearnym potencjałem północnokoreańskim przez siły, które trudno będzie kontrolować.
Ten ostatni wariant rozwoju wydarzeń mniej nas dziś interesuje, skupmy naszą uwagę na dwóch pierwszych. Jeśli chodzi o kwestie nuklearne, to zdaniem ekspertów RAND, wzrost północnokoreańskiego potencjału powoduje, iż dotychczasowe przekonanie, silnie zakorzenione zarówno w Waszyngtonie jak i w Seulu, iż rozpoczęcie wojny na półwyspie oznacza w rezultacie „wejście wojsk amerykańskich i koreańskich” na obszar Korei Płn. i prawdopodobny upadek totalitarnego reżimu „trzeba będzie poddać rewizji”. Pięć lat temu eksperci RAND pisali, że „W ciągu pięciu do ośmiu lat Korea Północna prawdopodobnie będzie miała wystarczające zdolności nuklearne aby być w stanie uczynić jakikolwiek ruch do Korei Północnej (na jej teren – MB) nieakceptowalnie kosztownym.”
Innymi słowy, przeniesienie wojny na teren Północy jest możliwe, i jak dalej piszą analitycy, nie należy z tego rezygnować, ale trzeba liczyć się z większymi stratami, co oznacza konieczność dysponowania większymi siłami. Dlaczego Amerykanie rozważają w kontekście ewentualnej wojny w Korei wejście na teren Północy? Z tego powodu, i to jest drugi analizowany scenariusz, że Północ ma przygniatającą przewagę artyleryjską nad Południem, co oznacza, że, Seul i cały okręg przemysłowy wokół stolicy, które odpowiadają za 70 % ekonomicznej aktywności kraju, może zostać zaatakowany środkami konwencjonalnymi. Koreańczycy z Północy w ciągu pierwszych 10 minut agresji są w stanie, zdaniem analityków RAND, odpalić 5 tys. pocisków dalszego zasięgu i 25 tys. krótszego. Ta salwa może oznaczać 250 tys. ofiar w samym Seulu. Problemem są zdolności artyleryjskie Północy, w zasięgu oddziaływania, których według obliczeń amerykańskich żyło w 2015 roku 32 z 51 mln Koreańczyków z południa. Aby przeciwstawić się temu zagrożeniu amerykańscy planiści wojskowi zakładali i zapewne te plany są aktualne, dwa modele reakcji już w pierwszej fazie wojny. Pierwszym były uderzenia rakietowe na północnokoreańskie stanowiska ogniowe, które jednak, jak się uważa, przyniosłyby ograniczony sukces ze względu na fakt, iż Korea Płn. dysponuje rozwiniętym i stale rozbudowywanym systemem schronów, sztolni i podziemnych magazynów. Dlatego też zakładano drugi wariant działania jakim była „ograniczona inwazja lądowa w celu zajęcia Wzgórz Kaesŏng” regionu w Korei Płn. z którego artyleria może atakować Seul. Aby to było możliwe Korea Płd. powinna dysponować przynajmniej dwoma korpusami sił lądowych, co nie zmienia faktu, że tego rodzaju atak oznaczałby wielkie straty. Jak w 2018 roku pisali eksperci RAND:
W naszych grach wojennych nie było niczym niezwykłym, że ekwiwalent korpusu został zniszczony w ciągu jednego tygodnia walk, po to aby osiągnąć pojedynczą penetrację, co przekładało się na dziesiątki tysięcy ofiar. Straty na taką skalę prawdopodobnie wyczerpałyby zdolności armii Korei Południowej do uczestniczenia w misjach, takich jak zjednoczenie półwyspu lub zabezpieczenie miejsc związanych z bronią masowego rażenia.
Sytuacja na Półwyspie Koreańskim
Sytuacja na Półwyspie Koreańskim nie uległa w ostatnich latach zmianie na lepsze, co oznacza, że założenia strategiczne z roku 2018 i obecnie są ważne. Wydaje się jednak, iż w efekcie wzrostu potencjału nuklearnego i rakietowego jakim dysponuje Północ zmianie uległy, na niekorzyść dla Zachodu, warunki skutecznej polityki odstraszania. Teraz jeszcze sytuacja komplikuje się dodatkowo w związku z kwestią, którą w swym raporcie postawił Atlantic Council. Wydaje się zresztą, że polityczne działania Waszyngtonu, dziś w Camp David, odbywa się ważne spotkanie w trójkącie USA – Japonia – Korea Płd. wskazują, iż amerykańska elita strategiczna poważnie bierze pod uwagę nie tylko zagrożenie wybuchem gorącej wojny z Chinami o Tajwan, ale również liczy się z ryzykiem rozlania się konfliktu na Półwysep Koreański. Jaki ma to związek z sytuacją na wschodniej flance NATO, od czego przecież rozpocząłem swe rozważania?
Raport Atlantic Council, moim zdaniem, unieważnia przywoływany argument Maazara i wzmacnia pozycję tych w Waszyngtonie, którzy mówią o koncentracji uwagi i potencjału wojskowego na sytuacji w Azji. Jeśli bowiem trzeba się liczyć z dwiema wojnami, jedną o Tajwan i drugą w Korei, to prócz potencjału lotniczego i marynarki wojennej, znaczenie będzie miał również potencjał sił lądowych. Zwłaszcza w Korei. A to oznacza, że zarówno chcąc zwiększyć swą siłę odstraszania, po to aby wojny uniknąć, jak i wygrać starcie, jeśli odstraszanie zawiedzie, Amerykanie będą musieli tam rozbudowywać swą obecność i zdolności w każdej domenie, również w zakresie sił lądowych. Nie porównujemy zatem jabłek i pomarańczy, bo rzeczywiście Waszyngton stoi dziś wobec konieczności „obsłużenia” dwóch odległych od siebie kierunków strategicznych (europejskiego i azjatyckiego) mając przy tym ograniczone zasoby. Nawet jeśli nie oznacza to „porzucenia strategicznego” Europy (to raczej z pewnością nie nastąpi) to nie możemy liczyć na wzrost amerykańskiego zaangażowania. Kierunek będzie raczej odmienny – pojawienie się ryzyka dwóch równoległych wojen w Azji oznacza wzrost presji na budowę przez europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych własnego potencjału obronnego, szczególnie w zakresie sił lądowych, i stopniową redukcję amerykańskiej obecności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/659032-dwie-wojny-w-azji-a-wschodnia-flanka-nato