Od tygodnia przebywam na Ukrainie. W wielu rozmowach, jakie przeprowadzam z tutejszymi mieszkańcami, daje się wyczuć ambiwalentny stosunek do Stanów Zjednoczonych. Z jednej strony Ukraińcy przyznają, że Amerykanie są ich najważniejszym sojusznikiem i bez pomocy Waszyngtonu nie byliby w stanie stawiać oporu rosyjskiej agresji. Z drugiej strony uważają, że militarne wsparcie USA jest co prawda wystarczające, by nie ponieść klęski, jednak niewystarczające, by odzyskać utracone terytoria i odnieść zwycięstwo. Są też rozczarowani niedostatecznym wsparciem dyplomatycznym Ameryki, zwłaszcza jeśli chodzi o włączenie Ukrainy do systemu bezpieczeństwa międzynarodowego, co mogłoby zapobiec kolejnej napaści w najbliższej przyszłości.
To rozczarowanie dało znać o sobie szczególnie po ostatnim szczycie NATO w Wilnie, gdzie amerykańska administracja odrzuciła niemal wszystkie postulaty Ukraińców, czyniąc to z manifestacyjną bezceremonialnością, co znakomicie opisał na łamach tygodnia „Sieci” Jan Maria Rokita. Sposób, w jaki Joe Biden potraktował tam ukraińskie władze, stanowił kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy wielu komentatorów w Kijowie, którzy uważali obecnego lokatora Białego Domu za swojego największego sojusznika na arenie międzynarodowej.
To rozczarowanie powoli zaczyna przekładać się na obraz wewnętrznej sytuacji politycznej w USA. Od 24 lutego 2022 roku w ukraińskich mediach dominuje przekonanie, że znacznie większymi sojusznikami są demokraci niż republikanie, mimo że w Kongresie obie partie zdecydowanie popierają Kijów. Joe Biden przedstawiany jest jako największy przyjaciel Ukrainy i przeciwstawiany Donaldowi Trumpowi jako politykowi, który może porozumieć się z Putinem kosztem Ukraińców. Ostatnie wydarzenia rozbijają jednak ten jednoznaczny obraz, każąc zadać sobie pytanie o rolę odgrywaną w kwestiach ukraińskich przez demokratów, a zwłaszcza przez trzech ostatnich prezydentów z tego obozu: Clintona, Obamę i Bidena.
Bill Clinton – człowiek, który rozbroił Ukrainę
Po 1991 roku, przez pierwsze trzydzieści lat istnienia niepodległego państwa ukraińskiego, jedynym dokumentem międzynarodowym dotyczącym tego kraju, podpisanym osobiście przez prezydenta USA, było memorandum budapeszteńskie z grudnia 1994 roku. Swój podpis złożył pod nim Bill Clinton. Na mocy wynegocjowanego wówczas porozumienia Ukraina, która po rozpadzie Związku Sowieckiego stała się trzecim (po Stanach Zjednoczonych i Rosji) największym mocarstwem atomowym świata, dobrowolnie wyrzekła się posiadania całej swojej broni nuklearnej. W zamian za to Waszyngton, Moskwa i Londyn zobowiązały się być gwarantami suwerenności i integralności terytorialnej państwa ukraińskiego.
Ze wspomnień ówczesnego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy wynika, że Bill Clinton znacznie mocniej niż Borys Jelcyn naciskał wtedy na władze w Kijowie, by pozbyły się w całości swojego arsenału jądrowego. W efekcie Ukraińcy oddali Rosjanom nie tylko strategiczną broń atomową, czyli rakiety dalekiego zasięgu, zdolne sięgać celów w Ameryce, lecz także broń taktyczną, mogącą razić obiekty na terenie Rosji.
Gdy w roku 2014 Rosja zaanektowała Krym i zaatakowała Donbas, wówczas gwaranci integralności terytorialnej Ukrainy, czyli Amerykanie i Anglicy, nie wywiązali się ze swych zobowiązań i nie przyszli z pomocą napadniętemu krajowi. Prezydentem USA był w tym czasie inny polityk partii demokratycznej – Barack Obama.
Barack Obama – polityk, który ośmielił Putina do ataku
Na początku swego urzędowania Barack Obama, który objął władzę kilka miesięcy po rosyjskiej agresji na Gruzję, zamiast przeciwstawić się imperialnym planom Kremla, zainicjował politykę „resetu” w stosunkach z Moskwą. Wyrazem tej polityki była m.in. rezygnacja z budowy w Polsce i Rumunii tarczy antyrakietowej, która miała podnieść zdolności obronne Europy Środkowej. Ogłoszenie tej decyzji odbyło się 17 września 2009 roku, a więc dokładnie w 70. rocznicę napaści Związku Sowieckiego na II Rzeczpospolitą, co nadało wydarzeniu dodatkowego znaczenia symbolicznego.
Kiedy podczas kampanii wyborczej w 2012 roku kandydat partii republikańskiej na prezydenta Mitt Romney oświadczył, że Rosja „jest bez wątpienia naszym geopolitycznym wrogiem numer 1”, Obama wyśmiał go, mówiąc, że zimna wojna zakończyła się ponad dwadzieścia lat temu i dziś żyjemy w innych czasach.
Po napaści Rosji na Ukrainę w 2014 roku Barack Obama osobiście sprzeciwił się dostawom amerykańskiej broni dla Kijowa i pozostał tej decyzji wierny do końca swej prezydentury (dopiero Donald Trump jako pierwszy postanowił dostarczyć w 2017 roku Ukraińcom śmiercionośną broń w postaci Javelinów). Za rządów Obamy Biały Dom ograniczył się jedynie do nałożenia sankcji na niektóre rosyjskie firmy, banki i osoby fizyczne, jednak nie były to działania zbyt uciążliwe dla tamtejszej gospodarki.
Chociaż status gwaranta ukraińskiej suwerenności nakładał na Amerykę szczególne zobowiązania wobec Kijowa, Obama wycofał się całkowicie z międzynarodowych negocjacji mających na celu zakończenie wojny w Donbasie i rozstrzygnięcie przyszłości Krymu. Waszyngton oddał to zadanie w ręce Niemców i Francuzów, którzy stworzyli tzw. format normandzki. W rezultacie największy wpływ na przebieg rokowań rosyjsko-ukraińskich miały Berlin i Paryż, które powiązane były z Moskwą rozgałęzioną siecią interesów. Biały Dom nie podejmował też wówczas żadnych energicznych działań, by zahamować budowę Nord Stream 2.
Nie było w tym sumie nic dziwnego, skoro Obama oświadczył, że sytuacja na Ukrainie nie jest strategicznym priorytetem dla USA. W rozmowie z Jeffreyem Goldbergiem z „The Atlantic” dał wręcz do zrozumienia, iż Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów i Stany Zjednoczone nie będą reagować, jeżeli Moskwa zdecyduje się na zbrojną interwencję w tym kraju. Niewątpliwie polityka Obamy ośmieliła Putina do agresywnych działań na Ukrainie, dając mu pewność, że nie spotka się przez to ze zdecydowanym sprzeciwem Waszyngtonu.
Warto pamiętać, że w tamtych latach wiceprezydentem USA był Joe Biden, który 8 grudnia 2015 roku odwiedził Kijów, gdzie wystąpił z przemówieniem na specjalnym posiedzeniu Rady Najwyższej Ukrainy. Znany ze swych proamerykańskich poglądów ukraiński polityk Wiktor Wowk powiedział, że był to „cyniczno-mentorski” i „haniebny występ”, który można porównać jedynie z „Chicken Kyiv Speech” George’a Busha seniora z 1991 roku (gdy ówczesny prezydent USA wzywał Ukraińców, by zrezygnowali z marzeń o niepodległości i pogodzili się z pozostaniem w ramach Związku Sowieckiego). W tej ocenie jest z pewnością sporo przesady, niemniej jednak mowa Bidena, utrzymana w tonie pouczająco-moralizatorskim, nie zawierała żadnych konkretów dotyczących realnej pomocy dla Kijowa. Ówczesny wiceprezydent USA nie zająknął się też ani słowem o gwarancjach bezpieczeństwa, suwerenności i integralności terytorialnej, których udzieliły Ukrainie, i których nie dotrzymały w tamtych dniach Stany Zjednoczone.
Joe Biden – prezydent, który traci zaufanie Ukraińców
Od początku swego urzędowania w Białym Domu Joe Biden powrócił do podobnej polityki, jaką prowadził wobec Rosji i Ukrainy Barack Obama. O ile Donald Trump nałożył sankcje na budowniczych rurociągu Nord Stream 2, by nie dopuścić do zakończenia tej inwestycji, o tyle jego następca zmienił stanowisko Ameryki i zniósł wspomniane sankcje. O ile Trump uważał, że głównym sojusznikiem USA w Europie powinny być nie Niemcy, lecz kraje Inicjatywy Trójmorza, które lepiej rozumieją rosyjskie zagrożenie, o tyle administracja Bidena postawiła na Berlin, widząc w nim swoistego protektora projektu Trójmorza.
Chociaż wywiad amerykański już od jesieni 2021 roku był przekonany, że nastąpi agresja Rosji na Ukrainę, Stany Zjednoczone nie wykorzystały tego czasu, by dostarczyć nad Dniepr konieczną broń do obrony. Stracono kilka miesięcy, podczas których można było dozbroić ukraińskie siły zbrojne w nowoczesny sprzęt wojskowy i amunicję. Mało tego, 19 stycznia 2022 roku podczas swej pierwszej od 78 dni konferencji prasowej Joe Biden z jednej strony ostrzegł Kreml przed atakiem na Ukrainę, ale z drugiej dodał, że gdyby było to tylko „niewielkie wtargnięcie”, to Rosji nie groziłyby za to druzgocące sankcje. Powszechnie zostało to odebrane jako przyzwolenie dane Putinowi do działania na Ukrainie, choć na ograniczoną skalę.
Sam Putin najprawdopodobniej nie spodziewał się zdecydowanej reakcji Waszyngtonu na ogłoszoną 24 lutego 2022 roku „specjalną operację wojskową”. Miał jeszcze w pamięci kompromitujące wycofanie się amerykańskich wojsk z Afganistanu i pozostawienie miejscowych sojuszników na pastwę Talibów w czerwcu 2021 roku. Według oficjalnych danych Amerykanie, uciekając bezładnie z Afganistanu, pozostawili Talibom sprzęt wojskowy o wartości ponad 7 miliardów dolarów. Gdyby choć część z tej broni trafiła między październikiem 2021 a lutym 2022 roku na Ukrainę, losy wojny mogłyby potoczyć się inaczej.
Polityczna, militarna i wizerunkowa katastrofa USA w Afganistanie, która odbiła się szerokim echem na całym świecie, obciążała osobiście Joe Bidena. Na skutek tej porażki jawił się on jako przywódca słaby i niezdecydowany. Jego osobistą niezdolność do przywództwa podkreślał fakt, że potrafił przez ponad dwa i pół miesiąca nie pojawić się na żadnej konferencji prasowej z udziałem dziennikarzy, by nie odpowiadać na żywo na zadawane mu pytania.
Pełnoskalowa inwazja na Ukrainę zmusiła jednak Biały Dom do bardziej energicznych działań. Biden i jego otoczenie zdali sobie sprawę, że drugi blamaż międzynarodowy w tak krótkim czasie – po bezładnej ucieczce z Afganistanu – oznaczać będzie kolejną polityczną kompromitację dla ich obozu oraz pewne zwycięstwo republikanów w następnych wyborach. Biden, obciążony odpowiedzialnością za afgańskie upokorzenie, potrzebował sukcesu i zmiany wizerunku, a nie jeszcze jednej klęski, dlatego tak chętnie wszedł w buty obrońcy Ukrainy. Niektóre z jego pomysłów miałyby jednak dla Kijowa katastrofalne skutki, gdyby zostały wcielone w życie, np. propozycja wywiezienia za granicę całego kierownictwa państwowego Ukrainy na początku rosyjskiej agresji, co zostało stanowczo odrzucone przez prezydenta Zełenskiego.
Postępowanie Bidena obciążone jest znacznymi ograniczeniami wynikającymi z prowadzonej przez niego z polityki zarządzania eskalacją. Podstawowe pytanie w tym kontekście brzmi, co jest głównym celem Ukraińców, a co Amerykanów. Dla tych pierwszych najważniejsze jest pokonanie Rosjan i odzyskanie utraconych ziem. A dla drugich? Maksymalne osłabienie Moskwy – tak przynajmniej sądzi na Ukrainie coraz więcej osób zauważających, iż wykrwawianie Rosji, na którym zależy Stanom Zjednoczonym, dokonuje się przede wszystkim kosztem ukraińskich ofiar wojskowych i cywilnych.
Gdyby priorytetem Waszyngtonu było rzeczywiście szybkie zwycięstwo Ukraińców, to powinien dostarczyć im znacznie wcześniej znacznie większą liczbę sprzętu, broni i amunicji, by zmienić stosunek sił na froncie, a tym samym przebieg wojny. Zamiast tego obserwujemy powolne dozowanie kolejnych dostaw, embargo na niektóre szczególnie potrzebne rodzaje broni, zakaz wykorzystywania amerykańskiego sprzętu do atakowania celów wojskowych na terenie Rosji, a nawet modyfikację części parametrów nowoczesnego uzbrojenia, by zmniejszyć jego bojowe możliwości.
Ukraińcy coraz częściej dają wyraz swojemu rozczarowaniu, że Ameryka z jednej strony spodziewa się po nich udanej kontrofensywy na froncie, a z drugiej nie dostarczyła im wystarczającej ilości broni, by taką operację szybko i z sukcesem przeprowadzić. Na dodatek długie ociąganie się z dostawami spowodowało, że Rosjanie mieli czas, by wzmocnić swoje linie obrony i przygotować się do ukraińskiego ataku. Przeciągająca się kontrofensywa, która do tej pory nie przyniosła przełamania frontu, sprawia, że coraz częściej na Zachodzie pojawiają się głosy wzywające do zakończenia konfliktu środkami dyplomatycznymi, na drodze negocjacji i kompromisów, nie odwołując się jednak do prawa międzynarodowego, zasady sprawiedliwości czy kary za popełnione zbrodnie.
To, że Joe Biden odrzucił rekomendację Kongresu, by uznać Rosję za państwo będące sponsorem międzynarodowego terroryzmu, zostało negatywnie odebrane przez ukraińskie elity jako pozostawienie furtki do przyszłych rokowań z Moskwą. Równie krytycznie przyjęto w Kijowie usunięcie Deklaracji Krymskiej z oficjalnej strony internetowej Białego Domu. Przypomnijmy, że wspomniana deklaracja, ogłoszona w 2018 roku przez administrację Donalda Trumpa, zawierała zobowiązanie Stanów Zjednoczonych, że nigdy nie uznają one aneksji Krymu przez Rosję. Zniknięcie tego dokumentu odczytywane jest przez niektórych komentatorów jako wskazanie jednego z możliwych pól kompromisu z Kremlem.
To wszystko sprawia, że Biden traci stopniowo zaufanie ukraińskich elit politycznych. Takim zaufaniem nie cieszy się jednak także Donald Trump, deklarujący, że jest w stanie – jeśli zostanie prezydentem – zakończyć wojnę na Ukrainie w ciągu 24 godzin. W tej sytuacji w Kijowie coraz częściej formułowane są obawy, że jeśli do początku jesieni kontrofensywa nie przyniesie sukcesu, wzrośnie presja ze strony Zachodu, w tym Ameryki, na zamrożenie konfliktu lub zakończenie go drogą kompromisu. Jaką pozycję zajmie wtedy Joe Biden?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/658778-w-kijowie-rosnie-rozczarowanie-postawa-prezydenta-usa