W ostatnim czasie do panteonu bohaterów narodowych Kazachstanu dołączana jest postać Żumabeka Taszeniewa, który w latach 1955-1960 pełnił funkcję przewodniczącego Prezydium Rady Najwyższej Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, zaś od 1960 do 1961 roku stał na czele Rady Ministrów tejże republiki. Był on jednym z wielu funkcjonariuszy partii komunistycznej i urzędników administracji państwowej w tamtym czasie, a jednak to właśnie jego imieniem nazywane są dziś ulice, stawia mu się pomniki, przypomina się o nim w audycjach radiowych i programach telewizyjnych. Czym zasłużył sobie na wdzięczną pamięć rodaków?
Niedoszła aneksja Kazachstanu Północnego
Zadecydowało o tym głównie jedno wydarzenie. W 1960 roku ówczesny przywódca ZSRS Nikita Chruszczow doszedł do wniosku, że granice Kazachstanu wewnątrz Związku Sowieckiego nie odpowiadają ani tradycji historycznej, ani składowi narodowościowemu. Postanowił więc odłączyć od Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej pięć z siedemnastu obwodów (odpowiednik województw) i przyłączyć je do Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Chodziło o północne regiony kraju, w których mieszkała liczna społeczność rosyjska lub rosyjskojęzyczna, łącznie z takimi miastami, jak Pietropawłowsk, Pawłodar, Kokczetaw, Kustanaj, Uralsk, Semipałatyńsk, Ust-Kamieniogorsk czy dzisiejsza stolica państwa – Astana. Pierwszym etapem operacji stało się stworzenie ze wspomnianych obwodów wspólnej jednostki administracyjnej nazwanej Krajem Celinnym (od nazwy „celina”, oznaczającej po rosyjsku stepowy ugór). Chruszczow miał być w tej sprawie dogadany z pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kazachstanu Dinmuhammedem Kunajewem oraz przewodniczącymi pięciu wspomnianych obwodów. A jednak aneksja wspomnianego regionu przez Rosję sowiecką nie doszła do skutku.
Tym, który sprzeciwił się gensekowi podczas zamkniętego posiedzenia władz Kazachstanu z Chruszczowem, powołując się na Konstytucję ZSRS, zjednując sobie zwolenników oraz ratując w ten sposób integralność terytorialną Kazachstanu, był właśnie Żumabek Taszeniew. Jego upór sprawił, że Moskwa musiała odstąpić od swych planów. Sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego nie zapomniał jednak tego upokorzenia i wkrótce doprowadził do usunięcia krnąbrnego Kazacha ze stanowiska. Ten ostatni do końca życia w 1986 roku pełnił mało eksponowane funkcje na kazachskiej prowincji.
Oskarżony: Lenin, oskarżyciel: Putin
Postać Taszeniewa jest dziś w Kazachstanie chętnie przywoływana, ponieważ moskiewska propaganda wysuwa wobec dawnego Kraju Celinnego te same roszczenia, które Putin wysuwał wobec Donbasu. Sprowadzają się one do tego samego twierdzenia, że twórcą zarówno Kazachstanu, jak i Ukrainy w ich obecnym kształcie, był Lenin. To właśnie on w 1922 roku, gdy powstawał Związek Sowiecki, miał niesprawiedliwie wytyczyć granice między poszczególnymi republikami związkowymi, ignorując ich skład narodowościowy oraz tradycje historyczne. Tak więc Lenin kosztem Rosji miał dać swoisty prezent innym republikom w postaci rosyjskiej ziemi, by w ten sposób zachęcić je do pozostania we wspólnym państwie. Jeśli jakiś kraj decyduje się opuścić ZSRS, to – według Putina – musi oddać to, co mu się nie należy, ponieważ jest to własnością Rosji. Te pretensje dotyczą nie tylko Donbasu, lecz także Kraju Celinnego.
Prokremlowscy publicyści przypominają więc, że wspomniane regiony nigdy nie należały do Kazachstanu, lecz do Rosji, a nazwy takich miast, jak Pietropawłowsk czy Pawłodar, noszą w sobie pamięć o carskiej przeszłości. Moskiewscy komentatorzy rozpisują się też o rzekomym prześladowaniu rosyjskiej mniejszości oraz przymusowym narzucaniu języka kazachskiego, analogicznie jak miało to miejsce na Ukrainie.
Na wspomnianych terenach mieszka bardzo wielu Rosjan, którzy nie znają języka kazachskiego. Funkcjonują w rosyjskojęzycznej przestrzeni informacyjnej, oglądając tylko rosyjską telewizję i korzystając z rosyjskich mediów społecznościowych. W ten sposób wystawieni są na propagandowe oddziaływanie „ruskiego mira”, dla którego nie mają alternatywy w sferze medialnej. Niektórzy posiadają podwójne obywatelstwo i oprócz kazachskich także rosyjskie paszporty. Część z nich jest nieprzychylnie nastawiona do państwowości Kazachstanu, ponieważ wraz z upadkiem Związku Sowieckiego stracili swą uprzywilejowaną pozycję w republice. W związku z tym żywa jest nostalgia za idealizowanymi czasami sowieckimi, gdy mowa rosyjska była podstawowym językiem w Kazachstanie.
Rozmowa na czacie, czyli „działalność separatystyczna”
Stanowi to korzystne podglebie społeczne i kulturowe dla nastrojów separatystycznych, które stale podsyca rosyjska agentura wpływu. W każdej chwili w Pietropawłowsku, leżącym zaledwie 40 kilometrów od granicy z Rosją i zamieszkałym przez 60 proc. Rosjan, mogą pojawić się przecież „zielone ludziki”. Później natomiast może zostać proklamowana „Pietropawłowska Republika Ludowa”, która pokornie poprosi Władimira Putina o łaskawe przyjęcie do Federacji Rosyjskiej.
Władze Kazachstanu starają się więc tłumić tego typu zagrożenia już w zarodku. W czerwcu tego roku przed sądem w Uralsku stanęła dwójka Rosjan: Denis Rudnych i Kristina Kolczenko. Ich wina polegała jedynie na tym, że w trakcie rozmowy na wideoczacie z blogerem z Ukrainy, przedstawiającym się jako Rosjanin, stwierdzili oni, że gdyby w Kazachstanie doszło na rozkaz Kremla do „specjalnej operacji wojskowej”, to opowiedzieliby się po stronie Moskwy a nie Astany. Rudnych dodał, że Pietropawłowsk, Uralsk, Semipałatyńsk i Ust-Kamieniogorsk zawsze były miastami rosyjskimi.
Sąd był nieubłagany dla oskarżonych. Denis Rudnych za „działalność separatystyczną” i „podżeganie do nienawiści” został skazany na 5 lat i 2 miesiące więzienia, zaś Kristina Kolczenko na 5 lat. Wyrok nie jest prawomocny i został już zaskarżony. Surowość sędziów pokazuje jednak, że Kazachowie traktują rosyjskie niebezpieczeństwo bardzo poważnie.
Kazachstan oddala się od „ruskiego mira”
Z drugiej strony wyrok wywołał negatywne reakcje w Rosji, stanowiąc dla tamtejszych publicystów potwierdzenie, że rosyjska mniejszość w Kazachstanie jest prześladowana. Podobnie traktowane są działania tamtejszych władz mające na celu przeprowadzenie prawdziwej rewolucji w języku kazachskim, czyli zamianę cyrylicy na alfabet łaciński. Dla proputinowskich mediów jest to koronny dowód na oddalanie się Kazachstanu od „ruskiego mira”.
Niezadowolenie w Moskwie wywołuje też polityka Astany, która opowiada się za integralnością terytorialną Ukrainy i nie uznaje aneksji Krymu przez Rosję. Po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji 24 lutego 2022 roku Kreml zaproponował Kazachom udział w napaści na Ukrainę, jednak ci zdecydowanie odmówili. Cztery miesiące później prezydent Kasym-Żomart Tokajew nie zgodził się przyjąć z rąk Władimira Putina orderu Aleksandra Newskiego. Władze w Astanie co prawda nie przyłączyły się do sankcji przeciwko Rosji, jednak zadeklarowały, że nie będą pomagać Moskwie w ich omijaniu.
Tak asertywna postawa Kazachstanu wobec Kremla nie byłaby możliwa bez poczucia własnej siły, a ta – przy dysproporcji potencjałów między obu państwami – może wynikać jedynie z realnego poparcia ze strony wielkiego mocarstwa. Kraje NATO są położone zbyt daleko i nie dysponują nawet możliwościami logistycznymi, by przyjść Kazachom z pomocą, jak miało to miejsce w przypadku Ukrainy. Jedynym gwarantem bezpieczeństwa i integralności terytorialnej Kazachstanu w razie rosyjskiej agresji mogą być więc tylko Chińczycy. Agresja na dawny Kraj Celinny byłaby dla nich naruszeniem równowagi w Azji Środkowej, który to region coraz częściej traktują oni jak swoją strefę wpływów. Wszystko wskazuje więc na to, że obecna polityka Astany wobec Moskwy opiera się na porozumieniach z władzami w Pekinie, zaś Xi Jinping to polityk, którego Rosjanie traktują z większym respektem niż Joe Bidena.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/654409-czy-w-kazachstanie-polnocnym-pojawia-sie-zielone-ludziki