W przeddzień wizyty w Polsce Wołodymira Zełenskiego wybuchł kryzys na linii rolnicy – rząd na tle napływu zboża z Ukrainy, który zakończył się dymisją ministra Kowalczyka. To ostatnie posunięcie rządzącej Polską formacji było do przewidzenia, bo w roku wyborczym, po fatalnie przyjętej na wsi propozycji „5 dla zwierząt” Prawo i Sprawiedliwość nie mogło ryzykować konfliktu z wyborcami mieszkającymi na wsi.
Jak informuje ukraińska prasa w czasie rozmów premiera Morawieckiego z Wołodymirem Zełenskim udało się znaleźć rozwiązanie sporu związanego z importem do Polski ukraińskiego zboża, miejmy nadzieję, że w sposób trwały. Nawiasem mówiąc Ukraina nie była, tak oceniam ton komentarzy tamtejszych mediów zainteresowana, zaognianiem sytuacji.
A zatem, mamy być może za sobą kryzys zbożowy, ale powinniśmy wykorzystać tę okazję i sformułować kilka wniosków, które można wyciągnąć z całej sytuacji. Jestem bowiem zdania, że problem stworzyliśmy sami, a precyzyjnie rzecz ujmując stworzyli go nasi politycy, nie rozumiejący rynku, nie znający w gruncie rzeczy stanu polskiego rolnictwa, nie przyjmujący do wiadomości tego, co się dzieje na światowych rynkach i co najgorsze nieśledzący wydarzeń w sektorze rolnym na Ukrainie. Ten problem wiedzy, a również kompetencji, jest szczególnie widoczny w odniesieniu do polityki rolnej polskiego rządu. Mam zresztą wrażenie, że ten obszar, uznawany za marginalny z punktu znaczenia gospodarczego (rolnictwo wytwarza ok. 2,5 % naszego PKB) a ważny politycznie (głosy) jest domeną polityków, o co najwyżej krótkoterminowej strategii myślenia o sprawach publicznych. Przypadek Ukrainy, a raczej wpływu ukraińskiego rolnictwa na sytuację w naszym sektorze produkcji żywności jest szczególnie wymowny i może być dobrą, tak uważam, ilustracją problemu jakim jest polska polityka rolna – doraźna, motywowana korzyściami politycznymi i pozbawiona strategii.
Ktoś może zapytać dlaczego Autor, na co dzień koncentrujący swoją uwagę na sprawach międzynarodowych, wypowiada się o rolnictwie i polityce rolnej. Wyjaśniam. Zanim po latach przerwy wróciłem do pisania, przez 20 lat, po tym jak odszedłem z zawodu dziennikarza, pracowałem w sektorze rolnym i produkcji żywności. Byłem dyrektorem finansowym w dużych firmach rolniczych z kapitałem polskim, hiszpańskim, duńskim. Pracowałem w Polsce i w Rumunii, zajmowałem się analizowaniem sytuacji rynkowej, trendów w przemyśle żywnościowym, miałem kontakty z europejskimi producentami mleka, warzyw czy zbóż. Nie wiem wszystkiego, ale obserwowałem z bliska ewolucję rolnictwa w Europie, zmiany w Polsce i w naszym otoczeniu, w tym na Ukrainie.
Przed wojną, w październiku 2021 roku opublikowałem w WEI (Warsaw Enterprice Institute) raport, w którym pisałem o wyzwaniach dla polskiego rolnictwa, w tym w związku ze zamianami na Ukrainie. W opracowaniu tym przestrzegałem odpowiedzialnych za naszą politykę rolną, że:
Inwestycje zagraniczne
W perspektywie 3–5 lat na Ukrainę zaczną napływać inwestycje zagraniczne skoncentrowane w sektorze rolnym i przetwórstwa żywności. (…) Koncentracja znacznych obszarów gruntów ornych w rękach największych holdingów rolniczych przyspieszy przejmowanie ich przez kapitał zagraniczny i skokową modernizację. W efekcie u boku Polski wyrośnie znaczący konkurent na rynku żywności. Polityka Unii Europejskiej w zakresie kontyngentów importowych sprzyjała będzie negatywnej presji cenowej na zboża i rośliny oleiste na rynku europejskim. Z czasem przeniesie się to na osłabienie konkurencyjności Polski w sektorach drobiarskim, mlecznym oraz mięsnym.
Wojna przyspieszyła te trendy, bo zamiast kontyngentów Unia Europejska, chcąc wspierać walczącą Ukrainę, całkowicie zniosła cła na tamtejszą produkcję rolniczą otwierając swój rynek. Ostatnia wizyta w Kijowie całej Komisji Europejskiej przyniosła przedłużenie podjętej na początku wojny decyzji (o kolejny rok), a zapowiadana integracja Ukrainy ze Wspólnotą raczej nie wróży przywrócenie ograniczeń celnych. A zatem proces powstawania jednego rynku na produkty rolne między Ukrainą a Unią Europejską przyspieszył. Ale dla każdego, może poza naszym ministerstwem rolnictwa, kto zajmuje się tym sektorem wiadomo było już na długo przed wojną, że konkurencja z Ukrainy prędzej czy później się pojawi. Wojna przyspieszyła cały proces.
Znacząco wzrosło też tempo wchodzenia dużych, przede wszystkim amerykańskich, ale również europejskich graczy na ukraiński rynek rolny. Powód jest oczywisty – wielkie holdingi rolne, które kontrolują 28 % gruntów ornych na Ukrainie (9,24 mln ha, dla porównania całość gruntów pod uprawami roślinnymi w Polsce, to według wyników ostatniego spisu rolnego ok. 10,5 mln ha przy bez porównania większej żyzności ziemi naszego sąsiada) finansowo znacznie osłabły.
Dziennik Financial Times opisuje sytuacje firmy Nibulon, kontrolowanej przez rodzinę Vadaturskich. Dla przypomnienia założyciel holdingu, uznawany na Ukrainie za bohatera, zginął wraz z żoną w wyniku rosyjskiego ostrzału rakietowego, jak się uważa celowego, w ubiegłym roku. Nibulon był jednym z większych eksporterów ukraińskiego zboża, koncentrował się przede wszystkim na jego eksporcie drogą morską, choć ma również w swym portfelu znaczący areał gruntów. W 2021 roku firma wyeksportowała 5,6 mln ton zboża, w ubiegłym roku było to już tylko 1,8 mln ton. Powód jest prosty – port kontrolowany przez firmę znajdujący się w Mikołajowie został zbombardowany, podobnie jak magazyny w nieodległej Snihurivce. Po to, aby być w stanie cokolwiek eksportować koncern zbudował nowy terminal w Izmalie, ale jego przepustowość jest mniejsza i ma jeszcze dodatkowy minus. Otóż przed wojną, jak mówi Andryi Vadaturski spadkobierca założyciela i prezes firmy, koszty logistyczne kształtowały się na poziomie 5 dolarów za tonę, teraz, kiedy zboże trzeba wieść do Izmaiłu wynoszą one 125 – 150 dolarów. W rezultacie eksport spadł, a koncern jest na granicy upadłości, przestał regulować jesienią ubiegłego roku swe zobowiązania wobec zagranicznych kredytodawców. W podobnej sytuacji są inne ukraińskie holdingi rolnicze, które przed wojną były już poważnie zadłużone.
Zachodnie instytucje finansowe
Tę sytuację wykorzystują zachodnie instytucje finansowe. Mamy w tej sprawie szczegółowy raport sporządzony przez Oakland Institute, amerykańską fundację walcząca z wielkimi posiadaczami ziemskimi na świecie, której nie można posądzać o wspieranie tego sektora na Ukrainie. Co z niego wynika? Otóż w związku z zadłużeniem wielkich ukraińskich holdingów rolniczych i słabnięciem ich pozycji rośnie skala inwestycji głownie kapitałowych zachodnich funduszy. Aktywne są takie jak Vanguard Group, Kopernik Global Investment, BNP Asset Management czy będące własnością i zarządzane przez Goldman Sachs. To naturalny trend, że inwestorzy, zwłaszcza gotowi akceptować większe ryzyko są zainteresowani poszukiwaniem okazji. To co w tym obrazie jest jeszcze bardziej interesujące, to fakt, że za tymi funduszami idą wielkie instytucje finansowe świata zachodniego – fundusze emerytalne, fundusze zarządzające finansami wielkich uniwersytetów czy tacy gracze jak Europejski Bank Rozwoju (EBRD) Międzynarodowa Korporacja Finansowa (IFC) czy Europejski Bank Inwestycyjny (EIB). Aktywny jest również Norweski Fundusz Emerytalny. Tylko te trzy instytucje finansowe (EBRD,IFC,EIB) pożyczyły wielkim ukraińskim holdingom rolniczym 1,7 mld dolarów. Ile dostali farmerzy? - 5,4 mln dolarów. Politykę wspierania wielkich producentów rolny wspiera również rząd, na co się skarży w jednym z wywiadów prasowych Nikołaj Striżak, honorowy Przewodniczący Związku Farmerów i Właścicieli Ziemskich Ukrainy. Jak się wydaje rząd Szmychala wspiera inwestowanie funduszy i firm z Zachodu w ukraińskich wielkich producentów rolnych co najmniej z trzech powodów – po pierwsze dostrzegając w tym jedną z niewielu szans ściągnięcia już teraz kapitału, po drugie powrót tych firm do normalnej aktywności może zwiększyć podaż ziarna zbóż na rynkach globalnych, co jest istotną kwestią polityczną ważną w rozgrywce z Rosją o względy krajów południa. Wreszcie dlatego, iż w wyniku wojny na Ukrainie całkowicie zniszczony został system skupu zboża od drobnych farmerów. Łatwiej zatem odbudować w realiach wojny ten system choćby w szczątkowej formie, koncentrując się na dużych dostawcach, niźli marzyć o odtworzeniu całej złożonej infrastruktury, która i tak, jak to było i jest w przypadku firmy Nibulon, opierała się na aktywności tych największych.
Odbudowa zdolności produkcyjnych
A zatem szybką odbudową zdolności produkcyjnych dużych ukraińskich holdingów rolnych zainteresowany jest zarówno Kijów, jak i ze względów politycznych rządy państw Zachodu, nie mówiąc już o funduszach inwestycyjnych i traderach, bo przecież na ukraińskich artykułach rolnych można zarobić. Jest to trend, którego nie będzie można zatrzymać, ukraiński sektor rolny, w tym przede wszystkim duzi producenci, będą przyciągać znaczące inwestycje Zachodu. Koniec wojny jeszcze to zjawisko przyspieszy. A co robią przedstawiciele polskiej władzy? Pan minister Ardanowski nawołuje na Ukrainie, aby Kijów postawił na rolnictwo farmerskie, dziesiątki tysięcy niewielkich, ekonomicznie silnych, gospodarstw rolniczych. Jego stanowisko jest godnym podziwu wyrazem przywiązania do tego modelu rolnictwa, szkoda tylko, że nie uwzględnia realiów, bo na Ukrainie budowa tego sektora jest obecnie po prostu niemożliwa. Nie ma kapitałów, nie ma chętnych, aby je pożyczać małym rolnikom, nie ma infrastruktury (instytucje finansowe, ubezpieczeniowe, skup, dealerzy maszyn etc.), które byłyby w stanie obsłużyć ten rynek. Jakie są realia, i warto byłoby, aby przedstawiciele naszego rządu zapoznali się z sytuacją, pokazują przeprowadzone jesienią ubiegłego roku badania ankietowe wśród ukraińskich rolników - z ankiety przeprowadzonej przez portal agronews wśród 530 producentów rolnych w 16 regionach Ukrainy wynika, że 69 proc. z nich ma problemy ze sprzedażą swojej produkcji, a w obwodzie Chmielnicki, jest to nawet 97 proc. Głównym problemem, ich zdaniem, jest niski popyt wewnętrzny, wynikający z faktu, że na Ukrainie spadła znacząco liczba ludności, infrastruktura komunikacyjna w części jest zniszczona, ludzie mają mniej pieniędzy a skup w celach eksportowych spadł, bo i eksport uległ redukcji. Ten stan rozstroju dziś powoduje, że ukraińscy farmerzy (zwróćmy uwagę, że np. obwód chmielnicki leży w środkowej Ukrainie) sprzedają swoją produkcję praktycznie za bezcen, bo nie mając własnej poduszki kapitałowej i zewnętrznego zasilania a chcąc nadal prowadzić swe firmy muszą wyzbywać się swych zapasów magazynowych. Ich kondycja jest słabsza co wyraźnie widać na przykładzie szacunków produkcji rolnej na Ukrainie. Nikołaj Gorbaczow, kierujący ukraińskim zrzeszeniem producentów zboża powiedział na konferencji prasowej zorganizowanej w Paryżu pod koniec stycznia, że tegoroczne zbiory szacowane są na poziomie 53 mln ton. To znaczący spadek w porównaniu z rokiem ubiegłym kiedy mimo wojny udało się zebrać 65 mln ton, nie mówiąc już o rekordowym roku 2021 w którym żniwa przyniosły 106 mln ton ziarna zbóż. Spadek ten jest oczywiście efektem trwającej wojny, a precyzyjnie rzecz ujmując trudnościami z nabyciem paliwa kiedy miały miejsce zeszłoroczne siewy, zniszczeniem sprzętu rolniczego i destrukcją zdolności przechowalniczych. W efekcie powierzchnia zasiewów zmniejszyła się o ¼ a duże ukraińskie holdingi rolnicze, nastawione przede wszystkim na eksport przeżywają trudny czas. Jeśli duzi producenci mają problemy, zachowując jednak, właśnie ze względu na skalę swojej działalności, jak przywoływany przeze mnie koncern Nibulon, pewne możliwości, to mali farmerzy są bez szans w starciu z realiami wojennymi. To dodatkowo osłabi ich sytuację, niektórych zmusi do wyzbywania się za bezcen tego co mają jeszcze w magazynach i per saldo może już po wojnie przyspieszyć proces koncentracji w ukraińskim rolnictwie.
Trzeba też w tym kontekście poruszyć jeszcze jedną kwestię, a mianowicie odpowiedzialności za słowa polskich urzędników publicznych. Doradzałbym większą powściągliwość. Na jakich analizach opierał się były już minister Kowalczyk sugerujący, polskim rolnikom, aby ci nie sprzedawali zboża, bo jego cena wzrośnie? Na czym swe deklaracje opierał eurokomisarz Wojciechowski, odpowiadający nota bene za rolnictwo, który komentując jeszcze w ubiegłym roku doniesienia, iż Komisja Europejska chce przedłużyć do końca 2024 roku regulacje w zakresie handlu bezcłowego z Ukrainą powiedział w polskim sejmie, że w przypadku niektórych artykułów pochodzenia rolniczego „trzeba będzie przemyśleć tę politykę”. Jak przewidywano Komisja Europejska, w trakcie jej wizyty w Kijowie poinformowała o podjęciu zapowiadanej decyzji o przedłużeniu reżimu bezcłowego. Nawet jeśli „przemyślenia” miały miejsce, to skuteczność ministra Wojciechowskiego okazała się niewielka. Czy nasi urzędnicy, przecież doświadczeni, od lat sprawujący funkcje ministrów, posłów etc. nie mają świadomości faktu, że słowa osób publicznych, odpowiadających za dany sektor gospodarki są traktowane poważnie i pamiętane, zwłaszcza przez tych, którzy na ich podstawie podejmują kluczowo istotne z ich perspektywy decyzje. A może wyjaśnieniem tego fenomenu jest to, że przedstawiciele władzy mówią w danym momencie to co jest ich zdaniem „trendy”, to co chcą być może usłyszeć ci do których się oni zwracają, a wiadomo, że trzeba mieć pozytywne przesłanie.
Jak inaczej można traktować cytowane przez Financial Times słowa p. Lecha Sprawki, wojewody lubelskiego, który w radiu TOK FM miał powiedzieć, że „w ubiegłym tygodniu do Polski wjechało 800 tys. ton ukraińskiego zboża a wyeksportowano poza Unię Europejską tylko 4 tys. ton.” Urzędnik z Lublina powiedział to na początku kwietnia, a jakie są realia? Możemy odwołać się choćby do danych publikowanych przez Ministerstwo Rolnictwa, które prowadzi stały, w ramach systemu informacji rynkowej, monitorig sytuacji na rynku zbóż, w tym eksportu. Dostępne są (biuletyn z 30 marca) dane dopiero za styczeń, ale dają one nieco inny obraz sytuacji. Jeśli chodzi tylko o pszenicę, to z Polski wyjechało do RPA 54 tys. ton i do USA 37,2 tys. t. Trochę inny obraz? O co w tym wszystkich chodzi? O to, aby powiedzieć protestującym rolnikom z Lubelszczyzny „jesteśmy z Wami” i budować fałszywą narrację, że „winna jest Unia”?
Krótkowzroczna polityka rolna rządu
To nie Unia jest winna, ale krótkowzroczna polityka rolna rządu. Jesienią 2021 roku pisałem w przywoływanym raporcie, iż w związku z otwieraniem się Unii Europejskiej na Ukrainę najsilniej presje konkurencyjną, zwłaszcza na rynku zbóż, odczują rolnicy właśnie z Lubelszczyzny i z Podkarpacia, tam gdzie jest dużo małych, słabych ekonomicznie gospodarstw, które, takie są realia, są niezdolne do konkurencji, zwłaszcza w produkcji masowej z wielkimi farmerami z Ukrainy. Dziś na światowych rynkach cena zbóż jest wyższa o 20 % niźli rok wcześniej, oczywiście niższa od tej z jesieni ubiegłego roku, kiedy nastroje były bliskie paniki. A to oznacza, iż myślenie, że możemy ochronić nasz rynek, stworzyć z niego enklawę wolną od presji świata jest złudzeniem i samooszukiwaniem się. Jest też oszukiwaniem rolników, którzy biorąc za dobra monetę deklaracje władzy podejmują jak się okazuje błędne decyzje handlowe. W całej sprawie jest jednak poważniejszy problem. Otóż od lat prowadzimy błędną politykę rolną, ale nie w obszarze bombastycznych deklaracji, iż stawimy na rolnictwo rodzinne. Tylko nie dajemy narzędzi, aby mogło się ono rozwijać. Ograniczamy swobodę obrotu ziemią, system dopłat utrzymuje przy życiu gospodarstwa, których właściciele nie żyją z dochodów rolniczych, zubażamy kapitałowo naszych producentów. I to jest problem, bo aby konkurować nasi rolnicy muszą stać się na wzór Europy zachodniej farmerami, którzy mają zarówno większe gospodarstwa, większe stada bydła jak i większe kapitały. Muszą też przechodzić w sektory produkcyjne w których realizuje się wyższą marżę, bo z producentami gospodarującymi na setkach tysięcy hektarów i produkującymi commodities, czyli artykuły masowe nie wytrzymają starcia. A zatem polskiemu rolnictwo potrzebna jest mądra strategia, wzmocnienie kapitałowe, wspieranie zmian a nie mówienie, że nasze gospodarstwa rodzinne w swej masie, mające średnio 11, 4 ha powierzchni (mamy 1,2 mln gospodarstw, których właściciele nie utrzymują się głównie z rolnictwa) są modelem z przyszłością. Nie są i nie będą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/641687-ukrainskie-zboze-w-polsce-i-przyszlosc-naszego-rolnictwa