Skończyła się wizyta Xi Jinpinga w Moskwie w toku której Chiny i Federacja Rosyjska podpisały „Wspólne oświadczenie o pogłębieniu partnerstwa” a liderzy obydwu państw wystąpili razem na konferencji prasowej. Strategiczne rezultaty wizyty będziemy jeszcze zapewne długo analizować, teraz warto zwrócić uwagę zarówno na podstawowe elementy porozumienia jak i recepcję na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych tego co się stało w Moskwie.
Elbridge Colby, jeden z autorów amerykańskiej strategii bezpieczeństwa za czasów administracji Trumpa, napisał, że w gruncie rzeczy podpisane deklaracje świadczą o formowaniu sojuszu strategiczno – wojskowego, oba państwa będą działały wspólnie i w porozumieniu w wielu obszarach w tym w wymiarze polityki wojskowej i zagranicznej, a Moskwa chce „związać nas w Europie” co będzie w oczywisty sposób na rękę Pekinowi. Upowszechnienie się tego rodzaju poglądu jest z naszej perspektywy potencjalnie groźne, bo Colby już zaczyna mówić o konieczności jasnego sformułowania amerykańskich priorytetów i koncentracji na rozgrywce w Azji, a nie absorbowanie amerykańskich zasobów i uwagi tym, co dzieje się na Ukrainie. Zacznijmy jednak od, skrótowego siłą rzeczy, bo dokument rosyjsko – chiński jest bardzo obszerny, przedstawienia tego, co on zawiera, zwłaszcza w kwestiach bezpieczeństwa. To co rzuca się w oczy, to właściwie powtórzenie bez zmian rosyjskiego żądania z 19 grudnia 2021 roku dotyczącego wycofania przez Stany Zjednoczone broni jądrowej z Europy. Jak wiadomo, zwinięcie amerykańskiego parasola nuklearnego nad naszym kontynentem miało w zamierzeniu Rosjan prowadzić do wypchnięcia Amerykanów z Eurazji i wasalizacji Europy. Teraz to żądanie, we wspólnej deklaracji, zostało właściwie powtórzone, bo jej sygnatariusze piszą w kontekście poszanowania dla traktatu o nieproliferacji broni jądrowej, iż „Żadne mocarstwo jądrowe nie powinno rozmieszczać broni jądrowej poza terytorium swego państwa i powinno wycofać wszelką broń jądrową stacjonującą za granicą.” Tego rodzaju stanowisko zostało uzupełnione, co jest oczywiście na rękę Chinom, o interpretację porozumienia AUKUS w kategoriach umowy zagrażającej zasadzie nierozprzestrzeniania broni jądrowej. Tego rodzaju zapisy, obok odwołań do konkretnych umów zapowiadających pogłębienie współpracy w wielu dziedzinach, w tym i wojskowych (wspólne patrolowanie akwenów morskich, aktywność w kosmosie, wspólna polityka w rejonie arktycznym) zostały uzupełnione o tradycyjną formułę rosyjskiej dyplomacji w myśl której „nie można budować bezpieczeństwa jednego państwa kosztem drugiego”. Już wcześniej Pekin przedstawiając tzw. 12 punktowy plan pokojowy dla Ukrainy uznał ten rosyjski konstrukt, ale teraz mamy do czynienia z deklaracją na wyższym poziomie, a zatem o większym znaczeniu. Przyjęcie tego zapisu świadczy o zgodzie Pekinu na rosyjskie stanowisko w sprawie niedopuszczalności wejścia Ukrainy do NATO, bo to właśnie Rosjanie mają na myśli argumentując, że tego rodzaju krok osłabia ich poczucie bezpieczeństwa. NATO w całym dokumencie przywoływane jest wyłącznie w kontekście negatywnym, a zbudowany pod egida Moskwy blok ODKB chwalony jest za „wkład w dzieło” stabilizowania sytuacji w regionie. Jak się w dokumencie argumentuje „Strony zauważają szybki charakter zmian zachodzących na świecie, głębokie przeobrażenia architektury międzynarodowej, nieodwracalność takich historycznych trendów jak dążenie do pokoju, rozwoju, współpracy i obopólnych korzyści, stwierdzają przyspieszenie procesu tworzenia świata wielobiegunowego porządku, umocnienie pozycji rynków wschodzących i krajów rozwijających się, wzrost liczby mocarstw regionalnych, które mają wpływ na procesy globalne i wykazują chęć obrony swoich uzasadnionych interesów narodowych.
Przejawy hegemonizmu, unilateralizmu i protekcjonizmu
Jednocześnie wciąż powszechne są przejawy hegemonizmu, unilateralizmu i protekcjonizmu. Niedopuszczalne są próby zastąpienia powszechnie uznanych zasad i norm prawa międzynarodowego „porządkiem opartym na regułach”.” Innymi słowy powstaje wielobiegunowy porządek, Chiny i Rosja, są takim rozwojem wypadków zainteresowane i mają zamiar w jego urzeczywistnieniu współpracować a Stany Zjednoczone i Zachód, to tracący wpływy zwolennicy hegemonii, którzy w istocie są agresorami, państwami dążącymi do zatrzymania nieuchronnych i sprawiedliwych procesów dziejowych. To odwrócenie relacji agresor – broniący się i budowanie nowej utopii dziejowej, jest dość czytelne w podpisanym w Moskwie dokumencie. Deklarowana współpraca strategiczna, nowy format partnerstwa i pogłębienie więzi gospodarczych ma to właśnie na celu – zbudowanie nowych relacji w wymiarze globalnym. Wojna na Ukrainie ma w tym wypadku marginalne znaczenie i Xi Jinping, który uzyskał w Moskwie bardzo wiele, przekształcając w gruncie rzeczy Rosję w junior partnera Chin i zaplecze surowcowe dla własnego przemysłu nie będzie zmagał się z rosyjską nieustępliwością w sprawie przyszłości Ukrainy. Nie ma zresztą takiego zamiaru, tym bardziej, że Putin jeszcze przed przyjazdem Xi Jinpinga do Moskwy nakreślił rosyjskie „czerwone linie”. Chodzi oczywiście o „podróż” Putina do Mariupola co jest wyraźnym sygnałem, iż Moskwa nie ma zamiaru zwracać Ukrainie terenów okupowanych. W Polsce więcej uwagi przyciągnęła chyba kwestia czy ta podróż w ogóle miała miejsce i czy na terenach okupowanych pojawił się Putin, czy może jego sobowtór. Ze strategicznego punktu widzenia nie ma to oczywiście żadnego znaczenia, bo liczy się czytelny sygnał, jaki został wysłany przed przyjazdem Xi Jinpinga. I ten, jak się wydaje prawidłowo go odczytał, bo na wspólnej z Putinem konferencji prasowej mówił o tym, iż współpraca Chin i Rosji weszła na nowy „strategiczny” poziom, a w kwestii wojny na Ukrainie dość lakonicznie skonstatował, że „aktywnie promujemy pojednanie i wznowienie negocjacji. Nasze stanowisko opiera się na samej istocie sprawy i prawdzie. Zawsze opowiadamy się za pokojem i dialogiem, stanowczo opowiadamy się po właściwej stronie historii.” Szczególnie zastanawia to ostatnie określenie, bo można je dwojako interpretować, albo w kategoriach opowiedzenia się Chin za „naturalną” ewolucją światowego porządku w stronę wielobiegunowości, albo też jako uwzględnienie, w myśleniu o kwestiach południa Ukrainy, rosyjskiej narracji historycznej w świetle której są to tereny podarowane przez Rosję i mogą być w związku z tym odebrane.
Wydaje się, że chiński przywódca osiągnął to czego w gruncie rzeczy chciał – Rosja przekształca się powoli w zaplecze surowcowe Państwa Środka o czym świadczą deklaracje Putina o skokowym wzroście wzajemnych obrotów (postawiony jeszcze przed wojną cel osiągnięcia wymiany na poziomie 200 mld dolarów rocznie zostanie osiągnięty rok wcześniej) i przechodzenia we wzajemnych rozliczeniach na yuany (jak powiedział Putin już 65 % handlu jest w ten sposób ujmowane). Jeszcze przed podróżą do Moskwy Xi Jinpinga niektórzy komentatorzy na zachodzie, nawet tacy renomowani jak Gideon Rachman z Financial Times, spekulowali, że Pekin może chcieć wymusić na Moskwie jednostronne zawieszenie broni, ale nic takiego się nie stało, bo gołym okiem widać, że Pekin realizuje przede wszystkim strategiczne, długofalowe interesy, a dążenie do uzyskania reputacji państwa które może doprowadzić do pokoju na Ukrainie, zważywszy na możliwe koszty, nie należy do celów tej kategorii.
Z naszej perspektywy ważne jest to, w jaki sposób wizyta Xi Jinpinga i podpisane w Moskwie dokumenty zostaną zinterpretowane w Stanach Zjednoczonych. Już mamy do czynienia z pierwszymi reakcjami, bo Ron DeSantis wykorzystał to, co się stało, aby skorygować swe stanowisko wobec wojny na Ukrainie. Poprzednie w którym powiedział on, że mamy do czynienia ze „sporem terytorialnym”, który ma dla amerykańskich interesów znaczenie drugorzędne, uznano w jego sztabie najwyraźniej za niefortunne i teraz w rozmowie z Piersem Morganem ze stacji telewizyjnej Fox zmienił akcenty. Zaczął mówić o rosyjskiej inwazji, która „jest złem” ale jednocześnie podtrzymał swe główne przesłanie deklarując, że „zaangażowanie Ameryki w eskalację w postaci większych dostaw broni, a na pewno wysłanie wojsk lądowych, byłoby to błędem”. Ważna jest też argumentacja, którą gubernator Florydy uważany przez wielu komentatorów za głównego rywala Joe Bidena w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, zaprezentował. Otóż kilka dni przed rozmową z Morganem wydał on oświadczenie w którym zwrócił uwagę, że Ameryka ma wiele potrzeb na których winna skoncentrować swoje wysiłki – zarówno w obszarze wewnętrznym (uszczelnienie granicy, podniesienie potencjału sił zbrojnych, zapewnienie sobie energetycznej niezależności) jak i zagranicznym. W tej ostatniej domenie, jego zdaniem, należy skupić się przede wszystkim na Chinach i sytuacji w Azji a kontynuowanie zaangażowania na Ukrainie oznacza koncentrację uwagi na sprawach nie najistotniejszych. Putina nazwał on wrogiem Rosji i międzynarodowym przestępcą, który powinien być postawiony przed trybunałem sprawiedliwości, ale jednocześnie przestrzegał, że „ogólnie rzecz biorąc, problemem numer jeden, przed którym stoimy na arenie międzynarodowej, jest powstrzymanie rozwoju i wzrostu Chin. Myślę, że są znacznie potężniejsi niż Putin i Rosja. I naprawdę stanowią największe zagrożenie, jakie widzieliśmy dla naszej zdolności przywódczej od czasów Związku Radzieckiego”. Zarówno wśród republikańskich wyborców jak i w partyjnym establishmencie coraz częściej mówi się o przywróceniu właściwych priorytetów w amerykańskiej polityce zagranicznej, do których wspieranie Ukrainy zdaniem wielu, nie należy, tym bardziej, że przekształcenie Rosji w efekcie porażki w surowcowe zaplecze Pekinu obiektywnie rzecz biorąc wzmacnia Chiny.
Pogłębiająca się współpraca
Inną reakcją jest ta, którą zaprezentował John Bolton na łamach „The New York Post”. Ten były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Donalda Trumpa napisał, że wypowiedzi Putina i Xi Jinpinga świadczą o pogłębiającej się współpracy obydwu państw, która ma również wymiar strategiczny i w związku z tym trzeba uznać je za „dzwonek alarmowy” z punktu widzenia amerykańskich, globalnych interesów. Ale nie to jest w jego wystąpieniu najciekawsze. Otóż napisał on również, że „Zachodni sympatycy Pekinu przez prawie 13 miesięcy niesprowokowanej agresji Moskwy na Ukrainę wielokrotnie wili się, by wyjaśnić, że Chiny były zawstydzone zachowaniem Rosji, Chiny chciały „oddzielić się” od Rosji, a także Chiny nie pomagały znacząco w wysiłkach wojennych Rosji”. W jego opinii ta linia interpretacji polityki Pekinu właśnie się zawaliła w obliczu deklaracji i dokumentów, które wypowiedziano i podpisano w Moskwie, a to stawia sojuszników Stanów Zjednoczonych z Europy w bardzo niewygodnej pozycji. Nie będą oni mogli utrzymywać, iż współpraca z Chinami nie stoi w konflikcie z dążeniem do pokonania Rosji, bo oś Pekin – Moskwa jest już wyraźnie zarysowana, co więcej „Chiny są już największym wygranym niezależnie od tego jak zakończy się wojna”. Mamy w tym wypadku do czynienia zarówno z twarda krytyką kunktatorskiej i nadmiernie ostrożnej, zdaniem Boltona, polityki Bidena jak i coraz silniejszą w Ameryce krytyką polityki europejskich sojuszników, przede wszystkim Niemiec. W jego opinii być może jedynym pożytkiem dla Zachodu z ostatniej podróży Xi Jinpinga do Moskwy może będzie to, iż sojusznicy Stanów Zjednoczonych „obudzą się” z dotychczasowego letargu. Jeszcze dalej w krytyce polityki państw europejskich idzie Andrew Michta, który w portalu politico argumentuje, że „polityka Europy wobec Chin ukształtuje relacje atlantyckie”. Napisał on, że uczestnicząc niedawno w Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa i obserwując z jaka uwagą wysłuchane zostało wystąpienie Wanga Yi, odpowiadającego w chińskiej partii komunistycznej za politykę zagraniczną i z jaką atencją przyjmowano jego osobę, zrozumiał, iż Chiny „mimo geograficznego oddalenia są już graczem europejskim”.
Wpływ Chin na Europę
Dzięki inwestycjom, ale także kontaktom dwustronnym i innym wpływom Chiny już obecnie są w stanie wywierać wpływ na kształt polityki państw europejskich i formować ją w zgodzie z własnymi interesami strategicznymi. „Dostęp Pekinu do amerykańskiej technologii i bazy badawczo-rozwojowej (R&D) jest coraz bardziej ograniczony – napisał Michta – co oznacza, że dostęp do europejskich korporacji i bazy badawczo-rozwojowej na kontynencie stanie się (dla Chin – MB) o wiele ważniejszy. Jednocześnie zależność Europy — a zwłaszcza Niemiec — od chińskich komponentów i dostępu do rynku wzrosła do punktu, w którym Pekin ma znaczną przewagę w kontaktach z rządami europejskimi.” Zresztą, jak zauważa, to uzależnienie powiększa się, bo europejskie inwestycje bezpośrednie w Chinach w ciągu ostatniego roku wzrosły niemal o 100 % (dokładnie 92,2 %). Z kolei Chińczycy inwestują w Europie przede wszystkim w sektorach o znaczeniu strategicznym, przedmiotem ich zainteresowania są porty, lotniska, energetyka, w tym odnawialna i telekomunikacja. Inwestorzy z Państwa Środka kupują też najbardziej technologicznie zaawansowane europejskie firmy w rodzaju niemieckiej KUKA Robotics specjalizującej się w budowie zautomatyzowanych linii produkcyjnych. Kontynuowanie dotychczasowej polityki przez państwa europejskie doprowadzi, przestrzega Michta, do tego, że „europejskie priorytety znajdą się na kursie kolizyjnym z amerykańskimi interesami strategicznymi”, bo Stany Zjednoczone zainteresowane są w polityce blokowania rozwoju Chin, w tym przez ograniczanie dostępu do najbardziej zaawansowanych technologii. W opinii Michty Chiny nie tylko są już obecne w europejskiej polityce, ale również trzeba je traktować w kategoriach sojusznika Rosji. A to oznacza, że trwająca obecnie w Stanach Zjednoczonych debata na temat priorytetów w polityce zagranicznej w związku z wojną koncentruje się w gruncie rzeczy na fałszywie postawionych alternatywach. Nie ma bowiem realnego wyboru czy koncentrować strategiczną uwagę na Chinach czy kontynuować dotychczasowe zaangażowanie we wspieranie Ukrainy, bo w istocie mamy do czynienia z dwiema stronami tej samej monety, tego samego sojuszu. Ale jeśli zaczniemy traktować oś Moskwa – Pekin w kategoriach dwugłowego przeciwnika, to nie uniknie się postawienia pytania o charakter europejskiej polityki wobec Chin. Wydaje się, że Andrew Michta jest zwolennikiem takiego postawienia kwestii i wymuszenia w ten sposób, w imię umocnienia więzi atlantyckich i wygrania wojny z Rosją, rewizji europejskiej polityki wobec Chin. Pytanie jakiego nie można w związku z tym uniknąć jest kwestia, jak zachowają się amerykańskie elity, jeśli nie będą w stanie wymusić pożądanej zmiany polityki Niemiec czy innych krajów europejskich? Czy wówczas zdecydują się na inny kształt sojuszu atlantyckiego, bliskiej kooperacji z państwami Europy Środkowej i Skandynawami, którzy podobnie oceniają rosyjsko – chińskie zagrożenie, czy może zwyciężą w Ameryce nastroje izolacjonistyczne? Od rozstrzygnięcia tej kwestii może zależeć nasza przyszłość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/639603-pierwsze-refleksje-po-wizycie-xi-jinpinga-w-moskwie