Wczoraj, 2 marca, w rosyjskim obwodzie briańskim (na północ od Sum) miało miejsce wydarzenie, które z wojskowego punktu widzenia ma relatywnie niewielkie znaczenie, ale politycznie jest znacznie istotniejsze, warto więc poświęcić mu nieco uwagi.
Otóż, jak informowały zarówno rosyjskie media państwowe, jak i niezależne rosyjsko – ukraińską granicę przekroczył oddział (najprawdopodobniej 45 – osobowy) Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego, zbrojnej formacji, w skład której wchodzą obywatele Federacji, afiliowanej przy 98. Batalionie Sił Obrony Terytorialnej Dniepr – Azow i 108. Brygadzie Sił Zbrojnych Ukrainy. Rosyjskie media najpierw informowały o tym, że granicę przekroczyła ukraińska grupa dywersyjna, potem te doniesienia zostały zmienione, tym bardziej że w swym kanale na platformie Telegram bojownicy umieścili film, nagrany przez punktem felczersko – akuszerskim we wsi Liubeczanie na którym widać dwóch żołnierzy trzymających flagę Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego.
Jeden z nich mówi, że zdecydowali się przekroczyć granicę i rozpocząć walkę, przy czym zaznacza, że nie toczą jej ze zwykłymi obywatelami, aby inicjować obalenie reżimu Putina i udowodnić, że Rosjanie „nie są niewolnikami”. Rosyjska propaganda rozpowszechniała informacje, że w wyniku strzelaniny poległ pięćdziesięcioletni mężczyzna i ranny został chłopiec, bo ostrzelany został samochód, jak powiedział później Putin, zwykła cywilna Niva, którą ten wiózł dzieci do szkoły. Pieskow w specjalnym komunikacie mówił o ataku terrorystycznym, a władze lokalne nadal podtrzymują wersję o ukraińskich grupach dywersyjnych które zaatakowały cele cywilne. Jest to o tyle istotne, że rosyjskie media piszą, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z wydarzeniem, które może być uznane za casus belli i może skutkować oficjalnym wypowiedzeniem przez Rosję wojny Ukrainie. Niewiele to zmieni sytuację na froncie, ale politycznie krok tego rodzaju ma swoją rangę. Putin na wieść tym co się stało odwołał swoją wizytę w Kraju Stawropolskim a dziś zapewne wydarzenie to będzie omawiane na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa, której spotkanie już zapowiedziano (ma ono charakter rutynowy, nie nadzwyczajny jak jeszcze wczoraj informowały niektóre rosyjskie media). Incydent w obwodzie briańskim komentowali też ukraińscy politycy i urzędnicy. O ile Michaiło Podoliak mówił, że albo mamy do czynienia z aktywnością rosyjskich partyzantów, albo jest to prowokacja rosyjskich władz, przy czym skłaniał się wyraźnie do tej ostatniej tezy, o tyle Ołeksiej Daniłow, sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa i Obrony w wywiadzie którego udzielił portalowi NV powiedział otwarcie:
Myślę, że w najbliższej przyszłości wiele usłyszymy o Rosyjskim Korpusie Ochotniczym, o korpusach, które będą wyzwalać niepodległe państwa wchodzące dziś w skład Federacji Rosyjskiej. Wszystko to czeka na nas w najbliższej przyszłości. I wierzcie mi, właśnie ci obywatele, którzy dziś znajdują się w Rosji, właśnie oni, będą rozwiązywać te problemy.
O tym, że wejście bojowników na teren Federacji Rosyjskiej jest początkiem procesu jej rozpadu i wyzwalania uciśnionych narodów mówił też Andriej Jusow, przedstawiciel Głównego Zarządu Wywiadu, którego zdaniem „Rosja jest obecnie państwem w którym występuje wiele konfliktów i napięć o charakterze etnicznym, regionalnym i socjalno-politycznych” i to co się stało jest początkiem procesu wyzwalania się spod władzy reżimu Putina. Mamy zatem do czynienia z czytelnym komunikatem, formułowanym przynajmniej przez część ukraińskiego establishmentu pod adresem Rosji. Mowa jest o przeniesieniu działań wojennych na teren Federacji i położeniu większego nacisku na program prometejski.
Co się stało w obwodzie briańskim?
Warto nieco więcej napisać o wydarzeniach ostatnich dni, one bowiem, budują ciekawy kontekst tego, co się stało w obwodzie briańskim. Równolegle pojawiło się nagranie wideo, nagrane przez partyzantów z Krymu, którzy mówią o wysadzeniu rosyjskiej linii kolejowej i o tym, że „będą oczekiwać” pojawienia się na Półwyspie żołnierzy sił ukraińskich. Chyba też nie jest przypadkiem, że akurat wczoraj na posiedzeniu Stawki, czyli polityczno – wojskowego dowództwa Ukrainy, dyskutowano, jak poinformował Daniłow o działaniach na rzecz deokupcaji Krymu.
Ale jeszcze ciekawsze wydarzenia miały miejsce na Białorusi, a precyzyjnie rzecz ujmując na wojskowym lotnisku Moczuliszcze pod Mińskiem. Otóż jak poinformował Aleksandr Azarow, będący członkiem rządu przejściowego Pawła Łatuszki partyzanci działając w ramach akcji Peremoga zaatakowali rosyjski samolot rozpoznania powietrznego A-50 i uszkodzili go w dwóch miejscach. W tej sprawie jest co najmniej kilka wątków wartych podkreślenia. Po pierwsze akcja okazała się skuteczną, co potwierdziły zarówno opublikowane filmy z dronów przedstawiające moment ataku, jak również doniesienia brytyjskiego wywiadu i wypowiedzi ukraińskich ekspertów, w tym też Ołeksandra Daniłowa. Po drugie, Azarow poinformował, iż wszyscy zaangażowani w tę trudną i skomplikowaną operację bezpiecznie opuścili obszar Białorusi. Po trzecie, zapowiedział „ciąg dalszy” czyli kolejne uderzenia w cele wojskowe (rosyjskie) na Białorusi a także w toku rozmowy mówił o wielomiesięcznych przygotowaniach do uderzenia oraz o tym, że analizowano co najmniej kilka możliwych celów.
Ważny jest też tzw. timing, czyli to kiedy atak miał miejsce, bo został on przeprowadzony niemal w przeddzień podróży Łukaszenki do Pekinu. Ten wyjazd ma też istotny związek z trwającą wojną przede wszystkim dlatego, że amerykański wywiad i Antony Blinken informowali, iż Chiny mają zamiar rozpocząć dostawy broni do Rosji ale też sugerowano, że w tym celu wykorzystany zostanie, celem maskirowki, „kierunek białoruski”. Białoruskie media emigracyjne spekulowały nawet, że jednym z celów uderzenia miało być zerwanie podróży dyktatora do Chin. Nie ulega wątpliwości, że Łukaszenka zareagował na to co się stało bardzo nerwowo. Wezwał do siebie szefów wszystkich resortów siłowych i zrugał ich nakazując zwiększenie stopnia gotowości i uszczelnienie granic (jak napisała Nasza Niva Wiktar Chrenin, minister obrony, był blady jak ściana). Z punktu widzenia strat reputacyjnych dla reżimu, ale także wojskowych było to celne uderzenie. Rosjanie stracili (muszą ją poddać znaczącemu remontowi) jeden z kilku (jak uważają specjaliści w służbie jest maksymalnie 7 maszyn tego typu, choć na stanie jest ich 9) samolotów rozpoznania strategicznego, które koordynowały i oznaczały cele ataków rakietowych na Ukrainie co zmniejszy ich możliwości, a także uderzenie ośmieszyło zarówno białoruskie służby chroniące granicę jak i sprawność systemów i systemów przeciwlotniczych. Dowiodło też, że tzw. Plan Peremoga o którym od jesieni ubiegłego roku mówią politycy związani ze Swietłaną Cichanouską nie jest wytworem ich wyobraźni a rzeczywiście mamy do czynienia ze strukturą, która zbiera informacje wywiadowcze i ma przeszkolonych żołnierzy będących w stanie realizować misję daleko poza liniami frontu. Wydaje się też, że mieliśmy do czynienia z synchronizacją działań białoruskich partyzantów i Amerykanów, co samo w sobie jest ważną informacją oraz mamy też wyraźne potwierdzenie, iż Białorusini przechodzą zaawansowane przeszkolenie wojskowe, zapewne porównywalne z tym, któremu podlegają żołnierze służb specjalnych. Słowa Azarowa o kontynuowaniu uderzeń świadczą też, że możemy mieć do czynienia z planem o charakterze eskalacyjnym i wreszcie trzeba postawić pytanie gdzie Białorusini byli szkoleni i gdzie zaopatrzyli się w sprzęt, umożliwiający im atak? Dotychczasowe relacje, delikatnie rzecz ujmując można je określić mianem trudnych, między tą częścią białoruskiej opozycji, która uznaje zwierzchnictwo Swietłany Cichanouskiej a Kijowem, nakazują wątpić w to, że ci którzy przeprowadzili uderzenie przeszli szkolenie na Ukrainie. Gdyby tak się stało to też byłaby to ważna informacja polityczna świadcząca o pogłębieniu współpracy i zasypaniu podziałów. Ale jeśli nie szkolili się na Ukrainie, to gdzie? Zapewne w Polsce albo na Litwie. Obydwie te możliwości wchodzą w grę, ale w takim razie oznacza to, że mamy do czynienia zapewne z działaniami koordynowanymi przez Amerykanów i może dlatego w Warszawie Biden wspomniał walkę narodu białoruskiego o wolność, a po drugie, oznaczałoby to większe zaangażowanie państw będących członkami NATO w to co określamy mianem „kwestii białoruskiej”. Tak czy owak atak na lotnisko Moczuliszcze otwiera nową fazę zarówno w historii białoruskiej opozycji, jak i w polityce państw ościennych wobec Mińska. Warto obserwować kolejne posunięcia.
Zmasowany atak sił ukraińskich
Tym bardziej, że w tym samym czasie, co też nie wydaje się kwestią przypadkowego zbiegu okoliczności, ukraińskie siły zbrojne przypuściły zmasowany atak, przy użyciu dronów dalekiego zasięgu na cele w Federacji Rosyjskiej. 28 lutego ukraińskie bezzałogowce albo raziły cele albo po prostu spadły na ziemię w okolicach Krasnodaru, pod Moskwą, dwa uderzyły w bazę paliwową w miejscowości Tuapse (w linii prostej ok. 470 km od granic Ukrainy), alarm lotniczy ogłoszono też tego dnia nad Petersburgiem. Dwa dni później w nocy wybuchy zbudziły mieszkańców miejscowości Kołomna na płd. – wsch. od Moskwy. Nie ulega wątpliwości, Rosjanie to zresztą potwierdzili, że mieliśmy do czynienia z atakiem sił ukraińskich, który nie jest zresztą zaskoczeniem.
Jeszcze jesienią ubiegłego roku w wywiadzie dla „The Economist” generał Załużny mówił, iż rosyjski terror rakietowy będzie można powstrzymać wyłącznie jeśli siły zbrojne Ukrainy udowodnią, że „nie ma w Federacji Rosyjskiej do Uralu sanktuarium” czyli bezpiecznego z punktu widzenia rewanżu obszaru, a kilka tygodni temu w Kijowie zaprezentowano prototyp drona bojowego o zasięgu do 2 tys. km. Co prawda Mychajło Podolak powiedział, że „Ukraina nie atakuje celów w Rosji” i jest to najprawdopodobniej „wewnętrzna sprawa”, sugerując w ten sposób istnienie jakiejś formy zbrojnego oporu wymierzonego w Putina, ale jasnym jest, że mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. Kijów w ten sposób sygnalizuje zarówno gotowość przeniesienia wojny na teren Federacji Rosyjskiej i sojuszników Moskwy, jak i udowadnia, że już ma zdolności aby atakować oddalone od linii frontu cele. Oznacza to, że w gruncie rzeczy wchodzimy w nową fazę wojny i Ukraina chce pokazać, że ma zdolność eskalowania, jeśli Rosjanie nie zmienią swego modus operandi.
Sytuacja jest zatem bardzo ciekawa i trzeba uważnie obserwować, co zrobią Rosjanie, bo to odsłoni ich rzeczywiste intencje. Jeśli są zdeterminowani i przygotowani na długą wojnę będą musieli odpowiedzieć eskalując swoje działania, ale jeśli nic takiego nie nastąpi, to wówczas szansa na rozpoczęcie za kilka tygodni (w okolicach czerwca) rozmów pokojowych, przybliży się.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/636745-incydent-w-obwodzie-brianskimczyli-kto-kontroluje-eskalacje