„Dyplomacja i cnota nie idą łatwo w parze”- pisał Iain Pears w swojej bestsellerowej książce „Sen Scypiona”. Szefowa niemieckiego MSZ jest najwyraźniej innego zdania. W każdym razie gdy chodzi o cnoty postępowe. Postanowiła bowiem powołać ambasador ds. „feministycznej polityki zagranicznej”. Według Annaleny Baerbock, polityk Zielonych „kobiety w międzynarodowej polityce” powinny stać się bardziej „widoczne”.
Jak przypomina tygodnik „Der Spiegel” Zieloni wywalczyli wpisanie feministycznej polityki zagranicznej do umowy koalicyjnej, którą zawarli w 2021 r. z SPD i FDP. Teraz szefowa resortu spraw zagranicznych przedstawiła listę 12 wytycznych, które mają m.in. w personelu ministerstwa „wytworzyć feministyczny refleks”. Złośliwcy twierdzą, że pani Baerbock zamiast wysyłać dyplomatów na obowiązkowe kursy zaimków genderowych, powinna sama podszkolić się z logiki. W końcu na niedawnej konferencji bezpieczeństwa w Monachium mówiła o możliwości pokoju dopiero „gdy Putin zmieni się o 360 stopni”. Ale to w końcu tylko drobne faux pas, którego wytykanie jest czystą złośliwością.
Brak parytetów to jest problem. Dyplomaci są pełni „uprzedzeń” – twierdzi resort. Dlatego ich „kompetencje genderowe” mają zostać wzmocnione, a nawet więcej: mają stać się kryterium rekrutacji. „Sprawdzimy czy kandydaci do służby dyplomatycznej posiadają umiejętności w zakresie równości płci i różnorodności” – głoszą nowe wytyczne niemieckiego MSZ. Ponadto wszyscy dyplomaci mają „przejść szkolenie przeciwdziałające uprzedzeniom”. A zagraniczne placówki Berlina mają dążyć do „zniesienia skostniałych struktur władzy” i doprowadzić do „zmiany kulturowej” w krajach, w których się znajdują. Nad ich staraniami również będzie czuwała nowa ambasador.
Początkowo, oczywiście, bo docelowo mają mieć wyrobiony taki refleks, jak pies Pawłowa. Nie pójdą n.p. już na debatę, gdzie nie będzie zachowany parytet wśród panelistów. Cnotę feminizmu będą poza tym nieśli do wszystkich krwawych, patriarchalnych i teokratycznych reżimów tego świata, jak Arabia Saudyjska czy Iran. Niektóre niemieckie media złośliwie twierdzą, że za całym tym całym feminizmem kryje się potrzeba pozbycia się niektórych urzędników z MSZ i stworzenia tam nowych miejsc dla „swoich”. Całe szczęście więc, że resort zaznaczył, iż za pomocą feminizmu „nie da się rozwiązać wszystkich wyzwań związanych z bezpieczeństwem”. A tak w ogóle „feminizm nie równa się pacyfizm”.
Jeśli więc dobrze pójdzie, skończy się na parytecie w służbie zagranicznej oraz „gender budgetingu”, czyli wydawaniu milionów na imprezy LGBTQI w ambasadach. Oraz na - jak podkreślił niemiecki MSZ - wywieranie „delikatnej, pedagogicznej presji” na poszczególne kraje. Niemcy będą wychowywać, ale czule. Ajatollahowie w Teheranie na pewno są otwarci na takie czułości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/635180-baerbock-i-feministyczny-refleks-u-dyplomatow