Analitycy opisujący w światowych mediach wojnę na Ukrainie podsumowują wydarzenia ostatniego tygodnia, powstanie koalicji państw na rzecz przekazania czołgów Leopard na Ukrainę, przełamanie w efekcie wspólnej presji stanowiska Niemiec i przyłączenie się Stanów Zjednoczonych do tego aliansu, co zostało potwierdzone decyzją prezydenta Bidena o wysłaniu czołgów Abrams. Wyciągają przy tym ciekawe wnioski.
Phillips Payson O’Brien na łamach The Atlantic formułuje tezę, że przekazanie czołgów oznacza zmianę układu sił w Europie. Przy czym jego zdaniem nie chodzi w tym wypadku o wojskowe wzmocnienie Kijowa, choć to też ma miejsce, a raczej o przesunięcie politycznego punktu ciężkości na naszym kontynencie. Jego zdaniem wydarzenia zeszłego tygodnia oznaczają zwycięstwo obozu zwolenników pokonania Rosji nad blokiem opowiadającym się za tym aby Ukraina nie przegrała. Niemcy i Stany Zjednoczone jeszcze póki co nie przyłączyły się, w opinii O’Briena do tego aliansu, ale znaczący ruch w tę stronę już wykonały, a to oznacza, że przewaga inicjatywy znajduje się w rękach tych, którzy chcą zwycięstwa nad Rosją. Co to za blok? Chodzi o państwa, które podobnie oceniają sytuację Europy pod względem bezpieczeństwa, są zdania, że Moskwa stanowi nie tylko największe ale również trwałe zagrożenie, a to z kolei skłania rządy tych krajów do myślenia, że największym gwarantem ich bezpieczeństwa jest pokonanie i osłabienie Rosji dodatkowo wzmocnione rozbudową własnego potencjału i możliwości wojskowych. Jakie kraje wchodzą w skład tego europejskiego aliansu, który zdaniem brytyjskiego eksperta nawet jeśli nie jest jeszcze formalnie zawartym to już uprawia politykę o wspólnych wektorach, a to oznacza, że mamy do czynienia z faktycznie istniejącym porozumieniem regionalnym? Chodzi o Państwa Bałtyckie, Skandynawskie (Finlandia, Szwecja i Norwegia) a także Czechy i Słowację. Nie są one zwolennikami uwzględnienia w przyszłym ładzie międzynarodowym stanowiska Moskwy, a tym bardziej tego o co apeluje Macron, czyli uznania rosyjskich postulatów w architekturze bezpieczeństwa. Mniej niż Niemcy i zachodni Europejczycy boją się rosyjskiego szantażu nuklearnego, wiedzą, że w trosce o wspólne bezpieczeństwo trzeba wspierać walczącą Ukrainę, dlatego pomagają więcej niż inni (w odniesieniu do własnego PKB) a także nie chcą powrotu do „starych czasów”. „Nie chcą wracać – napisał O’Brien - do starego (który zawiódł) sposobu rozstrzygania spraw przez wielkie mocarstwa, według którego Berlin dzwoniłby do Moskwy i wspólnie wypracowywałby porozumienia, które mniejsze państwa regionu musiałyby akceptować.”
Brytyjski analityk, profesor Uniwersytetu St.Andrews, zwraca uwagę, że łącznie te państwa są znacznie bogatsze niż Federacja Rosyjska. Ich PKB, gdyby do tego aliansu dodać również Danię kształtuje się już obecnie na poziomie 3 bln dolarów, ich społeczeństwa są lepiej wykształcone a skala korupcji jest nieporównanie mniejsza niż w przypadku Rosji. To oznacza, że z czasem dystans będzie się tylko powiększał, tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę tempo rozwoju Polski. O’Brien zwraca uwagę, że jeśli Warszawie uda się utrzymać dotychczasowe tempo wzrostu gospodarczego, to zgodnie z wyliczeniami Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego w PKB liczonym na głowę mieszkańca już w 2029 roku możemy dogonić Włochy i Japonię a w 2032 Kanadę i Wielką Brytanię. Tempo rozwoju pozostałych państw Europy Środkowej jest nie mniej imponujące, co oznacza, że obok spoiwa jakim są wspólne oceny co do rosyjskiego zagrożenia niedługo pojawią się regionalne, niemałe możliwości wojskowe i gospodarcze. Brytyjski ekspert zwraca uwagę choćby na fakt, że w świetle ostatnich zapowiedzi Norwegia, Dania, Finlandia i Polska mają zamiar razem kupić 150 amerykańskich F-35, a to jest już znaczący potencjał, tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę również plany brytyjskie, bo wiadomo, że Londyn chce pozyskać od 60 do 80 tych myśliwców.
Tak więc nowa europejska konfiguracja strategiczna nabiera samodzielności i zaczyna budzić respekt
– konkluduje swe rozważania O’Brien.
Z czego wynika niemiecki opór?
Mick Ryan, australijski admirał rezerwy, obecnie uniwersytecki profesor specjalizujący się w kwestiach strategicznych zauważa, tak też zatytułował swój artykuł, że „niemiecki opór wobec wysłania Leopardów zostanie zapamiętany na długo”. W jego opinii wahania Scholza, kilkutygodniowe starcia dyplomatyczne, zorganizowanie przez sojuszników wspólnej presji aby w konsekwencji zmusić Berlin do podjęcia zgoła oczywistych kroków nie tylko wpłyną na osłabienie niemieckiej pozycji na kontynencie, ale zmiany będą poważniejsze. W opinii Ryana ostatnie spotkanie w formacie Ramstein, na którym podjęto decyzje o znacznym zwiększeniu pomocy wojskowej dla Ukrainy, w wymiarze politycznym, przyniosło trzy istotne przesłania. Po pierwsze większość wśród sojuszników Kijowa uzyskały państwa opowiadające się za pokonaniem Rosji, co oznacza stopniowe odchodzenie od dotychczasowej strategii której jądrem było niedopuszczenie do pokonania Ukrainy i limitowanie skali i charakteru wsparcia wojskowego. Po drugie ustalenia Ramstein są też sygnałem wysłanym do Moskwy, że jej strategia obliczona na poróżnienie sojuszników Ukrainy, doprowadzenie do pogłębienia podziałów w NATO czy wręcz rozbicia Sojuszu nie działa. „Z wyjątkiem, oczywiście, Niemiec. – argumentuje Ryan - Na tym polega trzecie przesłanie szczytu. Chociaż strategiczne założenia Putina dotyczące Zachodu były generalnie błędne, nie są one błędne całkowicie. Niemcy pod pewnymi względami dowiodły, że miał rację. Wykręty, niechęć do przywództwa i brak zaangażowania w obronę Ukrainy ze strony kanclerza Niemiec wyrządzają jego narodowi ogromne szkody. W przeciwieństwie do jego sąsiadów, słowa i czyny Olafa Scholza wzmacniają narrację o „upadku Zachodu”. I krzywdzą Ukrainę.” Ryan zgadza się z opinią Sławomira Dębskiego, dyrektora PISM, którą przytacza. Dębski napisał, że „stopień, w jakim bezpieczeństwo Europy stało się zakładnikiem niemieckich fobii, źle przetrawionych traum itp. jest niepokojące i, szczerze mówiąc, nie do przyjęcia. Co jeszcze wymaga zgody Berlina, abyśmy mogli zapewnić bezpieczeństwo naszym społeczeństwom?” Niemcy, po Ramstein zaczynają być traktowani przez elity strategiczne państw naszego regionu w kategorii potencjalnego zagrożenia dla wspólnego, kolektywnego systemu bezpieczeństwa i to wydaje się najpoważniejszą zmianą sytuacji.
Na to nakładają się coraz to nowe informacje na temat stanu niemieckich sił zbrojnych i skali wieloletnich zaniedbań. „Der Spiegel” opublikował długi artykuł poświęcony temu problemowi, którego podstawą źródłową jest ostatni raport Inspektora Genralnego Bundeswehry przekazany stosownej komisji w niemieckim parlamencie. Jest to materiał tajny, ale dziennikarze dotarli do niego, podobnie zresztą jak do innych raportów na podstawie których pokusili się o przedstawienie obrazu sił zbrojnych naszego zachodniego sojusznika.
Fatalny stan Bundeswehry
Na marginesie pozwolę sobie na uwagę o charakterze osobistym. Otóż od co najmniej trzech lat piszę na łamach „Sieci”, wPolityce.pl i w innych mediach o fatalnym stanie Bundeswehry. Początkowo, mimo że zawsze powołuję się na źródła, najczęściej zresztą niemieckie, byłem traktowany jak profan, który zepsuł atmosferę w towarzystwie, nie znający się i szukający dziury w całym germanofob. Latem 2021 roku polemizowałem z jednym z „ekspertów” Onetu, który wolał zajmować się tropieniem wyimaginowanych powiązań PiS-u z Moskwą, a nie działaniem na rzecz wzmocnienia naszego i sojuszników potencjału. Mimo, że powoływałem się na oceny analityków i niemieckie materiały źródłowe, to w odpowiedzi mogłem przeczytać, że elity w Berlinie „są nadmiernie krytyczne” wobec samych siebie i rzeczywisty potencjał wojskowy Niemiec jest większy niźli nam się wydaje. Dziś już nikt poważny nie głosi podobnych tez, ale trawestując znane powiedzenie – mądrym dla nauki, ekspertom Onetu dla memoriału poświęćmy nieco uwagi temu, co „Spiegel” pisze w styczniu 2023 roku o zdolnościach niemieckich sił zbrojnych.
Dziennikarze zaczynają od oceny gotowości do działania niemieckich sił szybkiego reagowania, przypominając, że Berlin jest państwem ramowym wielonarodowego batalionu, który ma stać się brygadą, stacjonującego na Litwie. Powołując się na 24-stronnicowy raport Inspektora Generalnego Bundeswehry „Spiegel” pisze, że o ile z punktu widzenia kadr i stopnia wyszkolenia tego kontyngentu można mówić, że mamy do czynienia z siłami szybkiego reagowania, to biorąc pod uwagę potencjał sprzętowy sytuacja jest już inna.
Zgodnie z załączonym wyjaśnieniem wojsko nie jest obecnie w stanie wysłać jednostek artylerii na Litwę. Bundeswehra od lat cierpi na braki w artylerii, które pogarszają dostawy broni na Ukrainę. Wyeliminowanie tego deficytu zajmie kilka lat — argumentują dziennikarze.
Braki również mają miejsce jeśli chodzi o systemy rakietowe a także w obszarze, wydawałoby się trywialnym, środków osobistej łączności radiowej. Niemiecki kontyngent (1000 osobowy – MB) ma braki „przede wszystkim z powodu braku nowoczesnego i interoperacyjnego sprzętu radiowego”. Innymi słowy nie ma środków łączności, a na dodatek, a pamiętajmy, że mamy do czynienia z batalionem wielonarodowym, nie są one kompatybilne z tym co na wyposażeniu mają żołnierze i oficerowie z innych krajów. Niewiele lepiej sytuacja wygląda jeśli analizować zdolności tej części niemieckich sił zbrojnych (jest to obecnie 17 tys. żołnierzy), które dedykowane są do NATO-wskiego komponentu szybkiego reagowania. Może „poza marynarką wojenną prawie wszystkie inne obszary niemieckiej armii – od sił powietrznych i sił specjalnych po cyber-obronę i gotowość operacyjną – są dalekie od pełnego przygotowania”. A warto pamiętać, że mowa jest o siłach szybkiego reagowania, które takimi są, jak się okazuje tylko na papierze. Idźmy dalej. W raporcie Inspektora Generalnego mowa jest o niedoborach środków transportu, co uniemożliwia szybkie przerzucenie na wschód, a na dodatek nie można posiłkować się outsourcingiem bo podjęte w tym zakresie próby zakończyły się niepowodzeniem. W raporcie pada stwierdzenie, że „nie otrzymano żadnych ofert od providerów komercyjnych”. Budowa zdolności w zakresie obrony w cyberprzestrzeni jest w Bundeswehrze „znacząco opóźniona” a jak zauważa „Spiegel”: „niemieckie siły zbrojne mają „poważny deficyty zdolności” w obronie powietrznej, siłom powietrznym brakuje uzbrojenia dla swoich samolotów bojowych, a jednostkom przeciwlotniczym brakuje pocisków kierowanych”. Marynarka wojenna ma niewystarczający zasób części a wojskowej służbie zdrowia brakuje nawet bandaży. Warto w całości przytoczyć konkluzję tej części artykułu niemieckiego tygodnika.
Aby uniknąć nieporozumień, raport Generalnego Inspektora nie odnosi się w całości do stanu Bundeswehry. Odnosi się to tylko do ponad 20 000 mężczyzn i kobiet, którzy są obecnie zaangażowani w misje i stanowią jednostki rezerwowe (w tym szybkiego reagowania – MB) NATO, Unii Europejskiej i Organizacji Narodów Zjednoczonych. Końcowy werdykt raportu odnosi się tylko do tej grupy: „Gotowość operacyjna do wypełniania aktualnie przypisanych obowiązków jest zapewniona, z pewnymi ograniczeniami”.
Pesymistyczny obraz niemieckiej armii
Zdaniem niemieckiego tygodnika, gdyby uwagę poświęcić całej 163 tys. Bundeswehrze to wyłaniający się obraz byłby jeszcze bardziej pesymistyczny. O jej stanie świadczą wymowne dane cząstkowe. I tak jedynie 30 proc. śmigłowców będących na wyposażeniu marynarki wojennej było w listopadzie 2022 roku sprawne i zdolne do służby, podobnie jak 30 proc. „przestarzałych” myśliwców Tornado, czy 50 proc. transporterów Marder. Sprawnych jest połowa niemieckich samobieżnych armatohaubic Panzerbaubitze 2000, 2/3 fregat może wyjść w morze i połowa okrętów podwodnych. Te liczby mogą wprowadzać w błąd, bo jak zauważają dziennikarze, wskaźniki gotowości Budeswehry nie odnoszą się do wielkości ewidencyjnych ale „osiągalnych stanów”. Jaka to różnica dobrze widać na przykładzie czołgów Leopard 2, których niemieckie siły zbrojne „mają na stanie” 300 sztuk. Z tej liczby jedynie 2/3 „jest dostępnych” a zdolnych do natychmiastowego działania kolejne 60 proc., co oznacza, że rzeczywisty potencjał kształtuje się na poziomie 130 egzemplarzy. Te wyliczankę można ciągnąć długo, ale dziennikarzy interesuje co innego. Pytają mianowicie, jak zapowiedziana przez Scholza wczesną wiosną ubiegłego roku zmiana polityki Berlina w zakresie obronności może wpłynąć na poprawę tego opłakanego stanu rzeczy. I tu mamy do czynienia z ciekawymi informacjami. Otóż już wyasygnowano na najpotrzebniejsze zakupy 13 mld euro ale jednocześnie rząd zamroził budżet resortu obrony na poziomie 50,1 mld euro na kolejne 4 lata. To oznacza, że efektem zamrożenia będzie niewypełnienie (gdyby brać wyłącznie pod uwagę środki bieżącego budżetu resortu obrony) zobowiązania aby wydawać 2 proc. PKB na obronę. W 2026 roku ta „luka” będzie wynosiła 10 mld euro a w kolejnym wzrośnie do poziomu 40 mld. Ta luka zostanie wypełniona pieniędzmi z wartego euro 100 mld funduszu modernizacyjnego, co pozwoli Berlinowi wywiązać się z przyjętych zobowiązań, ale oznacza też, że całe Zeitenwende jest w gruncie rzeczy operację pr-owską, bo realne nakłady będą tylko niewiele, jeśli w ogóle, większe od tego co Berlin deklarował w Walii w 2014 roku.
„Spiegel” poświęca sporo uwagi dociekaniu kto spowodował, że Bundeswehra znajduje się obecnie w tak opłakanym stanie. Wskazuje na dwóch winnych tego stanu rzeczy – ministrów rządu kanclerz Merlel. Mowa jest o sprawującym swój urząd w latach 2011 – 2013 ministrze obrony Thomasie de Maizière i jego poprzedniku z lat 2009 – 2011 Karlu-Theodorze zu Guttenberg. To oni rozpoczęli „reformy” polegające zarówno na zmniejszeniu liczebności niemieckich sił zbrojnych jak i skutecznie rozmontowali zarówno system dowodzenia jak i planowania strategicznego. Stan z którym mamy do czynienia dzisiaj jest następstwem wówczas podjętych, fatalnych jak się okazuje decyzji.
Piszę o tym bo w tym samym czasie, za rządów ministra Klicha i my rozpoczęliśmy i wdrożyliśmy podobnie wyglądające „reformy”. Ich inspiracja jest w gruncie rzeczy dość oczywista, nietrudno zgadnąć, że miała swe źródło w Berlinie. Samodzielność myślenia w kwestiach strategicznych i w tym wypadku byłaby na miejscu, być może starty z tytułu chybionych „reform” byłyby mniejsze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/632135-o-zmianie-ukladu-sil-w-europie-dla-przypomnienia-onetowi