Andrew Michta przekonuje w portalu 1945, że siedmiomiesięczna wojna na Ukrainie już doprowadziła do głębokich i przy tym, jego zdaniem, nieodwracalnych zamian w układzie sił na kontynencie europejskim.
Na czym one polegają? Po pierwsze środek ciężkości przesunął się znacznie na Wschód. Obecnie to od postawy państw naszej części Europy, w dużym stopniu Polski, zależy geostrategiczne położenie całego kontynentu. NATO wraca do swych korzeni, stając się na powrót systemem obronnym świata Zachodniego. W tym wypadku zmiana jest być może mniej widowiskowa, ale znacząca. Jeśli bowiem mówimy o powrocie „do korzeni”, to równolegle należy zadać pytanie o zdolności, a zatem na porządku dnia stają kwestie natury wojskowej. Michta jest przekonany, że choć spektakularnych efektów jeszcze póki co w tym obszarze nie widać, to tym nie mniej Sojusz wszedł na właściwą drogę i jest tylko kwestią czasu doprowadzenie, czy raczej, odtworzenie, jego zdolności do projekcji siły. Istotna zmiana, w opinii amerykańskiego eksperta, nastąpiła też w postawie Niemiec, które w wyniku wojny zrewidowały swą dotychczasową politykę „cywilizowania” Rosji za pośrednictwem handlu i teraz są w fazie kształtowania swej strategicznej linii wobec Moskwy.
Równie znaczący jest wzrost roli Polski jako kluczowego sojusznika Ameryki w Europie w tym kryzysie i kluczowego państwa granicznego NATO pomagającego Ukrainie
– dowodzi Michta.
Opinię tę warto powtarzać nie tylko po to, by obnażyć irracjonalność argumentacji opozycji, która całkiem poważnie dowodzi, iż obóz rządzący Polską uprawia politykę prorosyjską. Choć wyplenienie głupoty z polskiej debaty publicznej wydaje się wartością samą w sobie, to jednak warto więcej uwagi poświęcić implikacjom tego o czym pisze Andrew Michta. Jak argumentuje, mamy do czynienia z trzema, przebiegającymi jednocześnie, zjawiskami o charakterze geostrategicznym. Pierwszym jest ambitny program Rzeczpospolitej odbudowy własnego potencjału wojskowego. Potwierdzeniem tych zamiarów są nie tylko podpisane niedawno kontrakty na zakup nowoczesnych systemów uzbrojenia, ale również deklaracje o docelowym przeznaczeniu nawet 5 % naszego PKB na politykę bezpieczeństwa. Drugim jest decyzja Szwecji i Finlandii o wejściu do NATO. Zmienia ona strategiczna konfigurację wschodniej flanki, ale również ma znaczenie, biorąc pod uwagę potencjał przemysłowy i militarny obydwu krajów. I wreszcie, po 7 miesiącach wojny na Ukrainie, widać, w opinii Michty, że armia ukraińska jest obecnie najsilniejszą, najlepiej wyszkoloną i posiadającą unikalne doświadczenie walki z Moskalami, formacją wojskową w Europie. Te trzy czynniki razem wzięte, a tak należy postrzegać sytuację, powodują nie tylko to, że środek ciężkości NATO-wskiego systemu obrony przesuwa się na wschód, ale mają one fundamentalne skutki jeśli chodzi o układ sił w obrębie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Teza Michty jest rewolucyjna. Otóż uważa on, że państwa wschodniej flanki, włączając do wcześniej wymienionych również Rumunię, Bułgarię, Bałtów, naszych południowych sąsiadów oraz docelowo Ukrainę, gwarantują realizację stawianego przez amerykańskie elity strategiczne od pewnego czasu postulatu „burden-sharing”. Chodzi oczywiście o to, że w obliczu zaostrzającej się rywalizacji z Chinami amerykańscy stratedzy od dość dawna postulują skoncentrowanie wysiłków militarnych Waszyngtonu w Azji, ale jednocześnie, po to aby nie zaniedbywać Europy, której sytuacja w zakresie bezpieczeństwa znacznie w ostatnich latach się pogorszyła, wzywają stolice naszego kontynentu aby te większą część ciężarów wzięły na własne ramiona, stąd koncepcja „podzielenia się ciężarami”.
Amerykańskie rozczarowanie niemiecką opieszałością
W zeszłym roku, właśnie z tego powodu ekipa Bidena, lansowała tezę iż Niemcy są głównymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych w Europie, przede wszystkim z tego względu, że mając największą gospodarkę mogłyby od razu wziąć znaczną część tych ciężarów na własne ramiona. W takim duchu przyjęto deklaracje kanclerza Scholza, który zapowiedział politykę Zeitenwende i chodziło nie tylko o podniesienie niemieckiego budżetu wojskowego ale również przeznaczenie 100 mld euro na modernizacje sprzętową. Tylko, że od tych zapowiedzi niemieckiego kanclerza minęło już sporo czasu i w Ameryce można zauważyć narastające rozczarowanie niemiecką opieszałością, niechęcią do zmian dotychczasowej, ostrożnej linii, i niezdecydowaniem. Michta, który pracuje w Bawarii i z bliska obserwuje tamtejsze debaty. Jego wystąpienie trzeba, jak sądzę, traktować zarówno w kategoriach opisu sytuacji jak i również formy presji na władze w Berlinie. Pisze on, że „dozbrojenie państw flankowych NATO i ich niezłomne zaangażowanie we współpracę ze Stanami Zjednoczonymi stwarza warunki, które z każdym mijającym rokiem zmniejszą relatywne obciążenie Stanów Zjednoczonych obroną Europy, co pozwoli nam wzmocnić naszą projekcję siły w Azji po to aby powstrzymać Chiny. W rzeczywistości zdecydowany opór Ukrainy wobec Rosji likwiduje pułapkę strategiczną wojny na dwa fronty – jednej w Europie, drugiej na Indo-Pacyfiku – którą Rosja i Chiny od dawna miały nadzieję zastawić na Stany Zjednoczone.” Michta jest też zdania, iż jakiekolwiek zamrożenie wojny na Ukrainie nie jest rozwiązaniem, z perspektywy Stanów Zjednoczonych, tej potencjalnej pułapki strategicznej jaką może stać się wojna na dwóch frontach – jednym w Azji, drugim w Europie Środkowej. A zatem, argumentuje, jeśli rzeczywiście Ameryka ma się przygotowywać do ewentualnego konfliktu w Azji, to musi wojnę w Europie wygrać, bo Putin i jego następcy, nie zrezygnują z prób zdominowania Ukrainy i doprowadzenia do zmian w układzie sił. Z tego wypływa oczywisty wniosek, choć Michta go nie formułuje, iż biorąc pod uwagę dążenie do utrzymania amerykańskiej globalnej hegemonii nie można zamrażać wojny na Ukrainie, a zatem każdy kto lansuje odmienną linię w gruncie rzeczy długofalowo działa na szkodę interesów strategicznych Stanów Zjednoczonych.
Sytuacja geopolityczna Europy
Sytuacji geostrategicznej w jakiej znalazła się Europa artykuł opublikowany w politico.eu poświęcił John R. Deni, profesor studiów strategicznych w US War College. Jego zdaniem ostatnia decyzja Wladimira Putina o częściowej mobilizacji odczytana winna zostać w kategoriach posunięcia zdecydowanie eskalacyjnego. Nawet jeśliby przyjąć, że zamysłem Moskali jest wysłanie na ukraiński front tylko 300 tys. pospiesznie zmobilizowanych i słabo wyszkolonych rekrutów, to i tak oczywistym jest, w opinii amerykańskiego profesora strategii, że chcąc zrównoważyć wzrastającą presję Rosji Ukraina musi otrzymać od zachodnich sojuszników większą, zarówno jeśli chodzi o parametry liczebne, jak i lepszą technicznie, pomoc wojskową. I tu pojawia się problem, którym Deni zajmuje się w dalszej części artykułu, Niemiec i Francji, państw, które nie angażują się w wojskowe wsparcie Kijowa. Tego rodzaju sytuacja skłania zaś do postawienia fundamentalnego pytania, a mianowicie, czy Paryż i Berlin, są nadal w stanie odgrywać rolę „europejskiego silnika” w kwestiach bezpieczeństwa? „Francusko-niemiecki silnik napędza Unię Europejską od ponad 70 lat. – argumentuje John R. Deni - Dziś jednak ten silnik stanął i to w obliczu największego wyzwania stojącego przed europejskim bezpieczeństwem od zakończenia II wojny światowej. Najpotężniejsza gospodarka kontynentu i najpotężniejsza armia nie stają na wysokości zadania w tej ważnej chwili. I, niestety, szanse, że zmienią kurs w czasie niezbędnym, by pomóc Kijowowi osiągnąć swoje cele, są niewielkie.” W gruncie rzeczy w podobnym duchu wypowiadał się niedawno premier Morawiecki, zastanawiając się czy Niemcy, ale przecież też i Francja, bo Paryż wspiera Ukrainę w jeszcze mniejszym stopniu niż Berlin, są nadal wiarygodnym sojusznikiem. Zbliżone tony brzmiały również w niedawnym wywiadzie prezydenta Zełenskiego dla dziennika Bild, kiedy mówił on, zwracając się do Niemców, że jeśli nie chcenie to nie przysyłajcie nam swoich czołgów, poradzimy sobie bez nich. W opinii Johna Deni, obecna polityka Berlina i Paryża jest tym bardziej zastanawiająca, że na początku inwazji kręgi rządzące w obydwu stolicach prawidłowo odczytały sytuację. Scholz mówił o tym, że „Putin zniszczył europejski system bezpieczeństwa” a Macron apelował aby Zachód „nie okazał słabości” w swej militarnej, ekonomicznej i politycznej odpowiedzi na rosyjską agresję. Jeśli zatem diagnoza sytuacji, dokonana w Paryżu i w Berlinie już kilka miesięcy temu, była prawidłowa, to co spowodowało niezdecydowanie, opieszałość i uciekanie od większego zaangażowania obydwu stolic? Przyczyny, w opinii Johna R. Deni są odmienne. Jeśli chodzi o Berlin, to w jego opinii, głównym powodem jest konserwatyzm, niechęć do rewizji wieloletniego kursu, który w minionych latach się sprawdzał, pewna ociężałość niemieckiej machiny politycznej, siła ugruntowanych przekonań. Niemcy potrzebują po prostu więcej czasu, ale być może w dłuższej perspektywie, wybiorą słuszną opcję. Z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia w przypadku Francji. Zacytujmy w całości stosowny fragment. Pisze on, że „Rezydualne iluzje francuskiej wielkości (grandeur) leżą u podstaw wysiłków Macrona, aby wytyczyć i trzymać się linii między Zachodem a Rosją. Na dużej części kontynentu wiodąca rola Francji w dążeniu do europejskiej „strategicznej autonomii” w ostatnich latach była postrzegana jako słabo zawoalowana próba reanimacji francuskiej wielkości i promowania interesów własnego kraju. Jednak próbując pozycjonować Francję jako praktycznie myślącego, neutralnego arbitra między Ukrainą a Rosją, Macron podkopał reputację Paryża jako obrońcy zachodnich wartości i interesów.” To co napisał amerykański profesor strategii jest bardzo poważnym oskarżeniem Paryża. Jeśli bowiem linia polityczna Macrona oznacza chęć zachowania równego dystansu między Rosją a blokiem państw wspierających w obecnej wojnie Ukrainę, to o jakim sojuszu z Francją jest mowa? Arbiter sytuuje się gdzieś pomiędzy, musi być bezstronnym, ma tez zupełnie odmienne od zaangażowanych stron, własne spojrzenie na sytuację i tym bardziej własne interesy. Zwróćmy też uwagę, że Deni opisując politykę Francji podkreśla, iż już mamy do czynienia z „podkopaniem reputacji” Paryża. A zatem spadek politycznego znaczenia Macrona w Europie, jest już faktem, który trudno będzie odwrócić. Może dlatego niemal bez echa przebiegła niedawna prezydencja Francji w UE.
Ostatnie decyzje Putina
Ostatnie decyzje Putina oznaczają, w opinii Johan R. Denii, że wojna Ukrainy z Rosją przeciągnie się. Jest też oczywistym, iż Kijów aby wytrwać w oporze będzie potrzebował większych dostaw. Amerykański ekspert pisze, że do tej pory Stany Zjednoczone, Polska, Wielka Brytania i inni sojusznicy dostarczali gros pomocy wojskowej, nie tylko w postaci sprzętu, ale również szkoląc ukraińskich żołnierzy, doradzając dowódcom i udostępniając dane wywiadowcze. Mamy zatem do czynienia z aktywnymi sojusznikami Kijowa. A co z państwami tworzącymi europejski „silnik”? John R. Deni konkluduje swoje wystąpienia zdaniem w którym pisze, że „w odpowiedzi na mobilizację Putina, zarówno Francja, jak i Niemcy również mają na to szansę (aby dołączyć do wspierających Kijów – MB) – ale czy i kiedy wykorzystają swój potencjał, dopiero się okaże.” Kwestia ta pozostawiona jest zatem bez odpowiedzi, ale już samo przeciwstawienie, a to przecież czyni John R. Deni, państw wspierających Kijów niezdecydowanym Francji i Niemcom jest wymowne. Mogą one „dołączyć” do działającej koalicji. Tylko, że to oznacza, iż nie Berlin i z pewnością nie Paryż, będą wyznaczały kierunki, skalę i zasady współdziałania. Formuła dołączenia oznacza właśnie to o czym napisał Andrew Michta, iż zmieniła się geostrategiczna sytuacja na kontynencie europejskim. Do tej pory dominujące państwa – Niemcy i Francja, mogą jeszcze swe spóźnienie starać się nadrobić, jednak już ich aspiracje aby stanąć na czele nie spotkają się z uznaniem innych a straty polityczne będą niemałe. Zresztą im dłużej będą zwlekać, tym ich koszty wzrosną. Na tym również polega dynamika sytuacji politycznej w obozie państw Zachodu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/615803-geostrategiczna-sytuacja-w-europie-juz-sie-zmienila