W związku z pogłębioną współpracą wojskową między Polską a Koreą Płd., którą zapowiedział wicepremier Mariusz Błaszczak, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden ciekawy obszar, o którym niewiele się w Polsce póki co mówi, a szkoda. Chodzi mianowicie o kwestie nuklearne i nie mam w tym wypadku na myśli energetyki jądrowej, a militarny potencjał atomowy. Otóż warto zwrócić uwagę, o czym pisał ostatnio Robert E. Kelly, specjalista w zakresie bezpieczeństwa, profesor Uniwersytetu w Pusan, w dwóch artykułach, pierwszym opublikowanym w Foreign Policy, a drugim w portalu 1945, na fakt, że w Korei Południowej rozpoczęła się bardzo intensywna dyskusja publiczna na temat potrzeby zbudowania własnego militarnego potencjału jądrowego. Jak argumentuje Kelly, jej początek, ale także przebieg i ogólny ton, ma nie tyle związek z faktem, iż Korea Płn. posiada ładunki jądrowe i środki przenoszenia zdolne nawet do zaatakowania kontynentu amerykańskiego, bo o tym wiadomo już od dość dawna, a mimo tego debaty na temat nuklearyzacji Korei Płd. nie było. Bezpośrednim impulsem do rozpoczęcia dyskusji była przeprowadzona przez koreańskie elity analiza sytuacji strategicznej w jakiej znalazł się Seul i wnioski wyciągnięte z amerykańskiej polityki wobec konfliktu na Ukrainie. Trzeba też w tym wypadku zwrócić uwagę, że nie mamy do czynienia wyłącznie z dyskusją w środowisku eksperckim i kręgach politycznych, a raczej trzeba mówić o czymś w rodzaju społecznej presji na rzecz uzyskania przez Koreę Płd. statusu państwa nuklearnego. Z przeprowadzonych na zlecenie Carnegie w lutym tego roku badań opinii publicznej wynika, że wówczas 71 proc. Koreańczyków z Południa pozytywnie wypowiadało się na temat potrzeby zbudowania przez Seul własnego potencjału nuklearnego, a 56 proc. było zwolennikami zawarcia w tej sprawie porozumienia, które przypominałoby NATO-wski projekt nuclear sharing i oznaczało dyslokację amerykańskich ładunków jądrowych na Półwysep. Z podobnego sondażu przeprowadzonego już w maju, a zatem po wybuchu wojny Rosji z Ukrainą, wynika, że nastawienie opinii publicznej nie uległo zmianie. Nadal 70,2 proc. obywateli Korei Płd. opowiada się za rozpoczęciem własnego programu budowy przez Seul wojskowego potencjału nuklearnego, a 63,6 proc. popiera tego rodzaju politykę, nawet jeśli musiałoby oznaczać to wyjście z Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej, której Korea Płd. jest stroną. Jakie są główne elementy koreańskiej kalkulacji strategicznej, które, w opinii Kelly’ego wpłynęły na ożywienie tej kwestii? Otóż amerykański uczony zwraca uwagę na fakt, że Korea Płd. nie jest uczestnikiem żadnego wielostronnego sojuszu wojskowego w rodzaju NATO, którego w Azji nie ma, a jej położenie komplikują dodatkowo tradycyjnie złe relacje, na tle zaszłości historycznych, z Japonią. A to oznacza, że w obliczu ewidentnego zagrożenia wojskowego ze strony Korei Płn., państwa dysponującego nie tylko przewagą w potencjale konwencjonalnym, ale również dysponującego bronią jądrową, bezpieczeństwo Korei Płd. zdaniem tamtejszych elit zależy niemal wyłącznie od polityki Stanów Zjednoczonych. Nawiasem mówiąc doświadczenia wojny na Ukrainie w tej materii są dla Polski równie pouczające i wskazują, że obok własnych sił sojusznikiem na którego możemy rzeczywiście (mam na myśli nie wolę polityczną a realny potencjał wojskowy) są również wyłącznie Stany Zjednoczone. A to zwiększa zagrożenie i obawy związane ze „strategicznym porzuceniem” przez Waszyngton, tak przynajmniej dziś myślą, o czym pisze Kelly, w Seulu. Powodów takiego kroku może być kilka ale zasadniczym może być niechęć do eskalowania konfliktu i limitowanie własnego zaangażowania. Obawy te narosły w Korei Płd. w związku z obserwacją amerykańskiej polityki wobec wojny rosyjsko–ukraińskiej. Jak argumentuje Kelly, w Seulu uważa się, że „prezydent Rosji Władimir Putin bardzo skutecznie wykorzystał pośrednie groźby eskalacji nuklearnej, aby ograniczyć zaangażowanie NATO i Stanów Zjednoczonych w wojnę. Obawy Korei Południowej są takie, że północnokoreańska broń nuklearna może odegrać taką role i w tym przypadku”. Lęki Seulu przypominają trochę te, które skłoniły w Londyn i Paryż w czasie zimnej wojny do rozpoczęcia własnych programów nuklearnych. Wówczas obawiano się, że Waszyngton nie zaryzykuje eskalacji konfliktu do poziomu globalnego starcia nuklearnego z ZSRR i w efekcie możliwy jest scenariusz „strategicznego porzucenia”, czyli zwinięcia amerykańskiego parasola nuklearnego nad Europą. Do pewnego stopnia odpowiedzią na te obawy i narzędziem mającym powstrzymać innych amerykańskich sojuszników (choć nie chodziło w tym wypadku wyłącznie o sojuszników bo również Szwecja mająca w latach 60-tych i jeszcze na początku 70-tych bardzo zaawansowany własny program nuklearny otrzymała nieoficjalne gwarancje od Waszyngtonu) przed rozpoczęciem własnych programów jądrowych był program nuclear sharing do którego weszły państwa z NATO nie mające własnego potencjału jądrowego (Turcja, Niemcy, Włochy, Holandia i Belgia). Teraz, Kelly rekonstruuje tok rozumowania koreańskich elit, sytuacja jest w gruncie rzeczy analogiczna. Otóż w Seulu pojawia się pytanie czy stojąc w obliczu północnokoreańskiego ataku nuklearnego na kontynent amerykański Waszyngton nie wybierze polityki nieeskalowania, co może właśnie oznaczać ustępstwa strategiczne kosztem sojusznika koreańskiego. To nie są zresztą dylematy świeżej daty. Warto przypomnieć, że za czasów dyktatury generała Parka Korea Płd. realizowała bardzo zaawansowany program nuklearny, który miał być odpowiedzią na ogłoszoną przez Nixona tzw. doktrynę Guam i plany administracji Cartera wycofania się wojskowego Ameryki z Półwyspu Koreańskiego. Kontrowersje między Waszyngtonem a Seulem za czasów administracji Trumpa co do wielkości i warunków stacjonowania amerykańskich żołnierzy w Korei Płd. ożywiły te obawy, tym bardziej, że podobnie jak w stolicach Europy Zachodniej mówiących o potrzebie suwerenności strategicznej kontynentu, tak i w Seulu poważnie liczą się z powrotem Republikanów do Białego Domu, co może oznaczać zmniejszenie zaangażowania wojskowego Stanów Zjednoczonych.
Z perspektywy polityki amerykańskiej, której tradycyjnym rysem jest brak przyzwolenia na proliferację broni atomowej w świecie, bo taki scenariusz realizowany zwłaszcza przez sojuszników w znaczący sposób komplikuje funkcjonowanie amerykańskiego systemu sojuszniczego, ożywienie w Korei Płd. dyskusji na temat potrzeby budowy własnego potencjału jądrowego jest problemem. Tym bardziej, że jak pisze Kelly, podobna dyskusja zaczyna się również w Japonii, choć póki co jeszcze nie ma ona wymiaru społecznego, a jedynie toczona jest w środowiskach eksperckich. Warto w tym kontekście przypomnieć, że w ubiegłym roku, kiedy dość niespodziewanie Waszyngton i Londyn podpisali z Australią porozumienie AUCUS niektórzy eksperci uznali zapowiedź przekazania Canberrze okrętów podwodnych o napędzie atomowym za symboliczną zamianę w zakresie amerykańskiej polityki nierozprzestrzeniania wojskowych technologii jądrowych. Czy w przypadku Korei Płd. możemy mieć do czynienia z podobnym scenariuszem? Jeong-Ho Roh, dyrektor Columbia University’s Center for Korean Studies wypowiadając się w tej kwestii dla Newsweeka powiedział, że bardziej prawdopodobnym jest scenariusz dyslokowania przez Waszyngton na Półwysep Koreański ładunków jądrowych w ramach jakiejś formuły traktatu przypominającego program nuclear sharing. Być może, w jego opinii, ale to jest mniej prawdopodobne, Waszyngton przystanie na budowę przez Seul potencjału jądrowego o charakterze taktycznym.
Debata między Seulem a Waszyngtonem w sprawach nuklearnych jest na razie w fazie wstępnej, ale jeśli jesienią tego roku Pjongjang przeprowadzi, zgodnie z zapowiedziami kolejną próbę nuklearną, to presja opinii publicznej wzrośnie i problem zacznie mieć wymiar już znacznie bardziej praktyczny.
„Na razie Stany Zjednoczone są zdecydowanie przeciwne – argumentuje Kelly - a urzędnicy Korei Południowej nie mówią publicznie, że chcą tej opcji. Dyskusja ogranicza się do głosów z „tylnych szeregów” – naukowców, think-tanków i byłych urzędników wojskowych. Ale to właśnie stamtąd zwykle biorą się nowe pomysły, zanim ukształtują one politykę biurokracji”.
Ameryka, w jego opinii, może już niedługo stanąć w obliczu konieczności zrewidowania swej polityki w zakresie nieproliferacji broni jądrowej. Od lat jest to oficjalna linia Waszyngtonu, ale w praktyce, w obliczu rozwoju wydarzeń, presji sojuszników i z pobudek pragmatycznych już nie raz Ameryka decydowała się na odstępstwa od tej linii. „Przymykała oczy”, pisze Kelly, na uzyskanie nuklearnego statusu przez Londyn i Paryż, podobnie było też w przypadku Indii i Pakistanu, o Izraelu nie wspominając. Tak może być i teraz, choć właśnie z pobudek pragmatycznych być może lepszym rozwiązaniem byłoby z perspektywy Waszyngtonu rozszerzenie programu nuclear sharing. Niewykluczone, że i dla Polski może to tworzyć nową sytuację. Podjęcie przez Seul tej kwestii tworzy również okazję dla nas. Różnica między Polską a Koreą Płd. w tej kwestii, oprócz oczywistych różnic w zakresie potencjałów ekonomicznych, jest i ta, że koreańska opinia publiczna opowiada się za uzyskaniem statusu nuklearnego przez własną ojczyznę i trwa tam na ten temat debata, a u nas chyba nie mamy świadomości o jak ważnych sprawach jest mowa i póki co ani na ten temat nie debatujemy ani chyba nie prowadzimy żadnej polityki w tej kwestii. Byłoby dobrze gdyby współpraca wojskowa na linii Warszawa–Seul doprowadziła do korzystnych zmian i w tym obszarze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/608211-korea-pld-chce-stac-sie-krajem-z-potencjalem-jadrowym-a-my