Jeśli wierzyć mediom nad Tamizą Boris Johnson ma ulubioną anegdotę. Jej bohaterem jest poseł Laburzystów i minister w rządach Clementa Attleego i Harolda Wilsona, niejaki George Brown, który zasłynął tym, że polityka wpędziła go w alkoholizm. W anegdocie Brown gości na oficjalnym przyjęciu w Peru. Nagle widzi piękną kobietę, więc podchodzi do niej i pyta, czy zatańczy z nim walca. „Po pierwsze nie mogę z panem zatańczyć, bo jest pan pijany. Po drugie to nie walc tylko hymn Peru, a po trzecie jestem arcybiskupem Limy”. Za każdym razem – jak pisze tygodnik „The Spectator” – gdy Johnson wplatał anegdotę w swoje przemówienia, wywoływał salwy śmiechu – nawet wówczas gdy zdarzało mu się zapomnieć puenty.
Anegdota jest prawdopodobnie nieprawdziwa, ale Johnson jest jak najbardziej autentyczny - cecha rzadka w polityce - i był to jego główny atut. Brytyjczycy pokochali jego charyzmę. Gdy w 2019 r. przejmował stery Brytyjskiej Partii Konserwatywnej oraz rządu, kraj był pogrążony w poważnym kryzysie konstytucyjnym, a brexit, przegłosowany w referendum w 2016 r., utknął w miejscu. W przeciągu kilku miesięcy Johnson dokończył rozwód Londynu z Brukselą, zjednoczył swoją pogrążoną w wewnętrznych konfliktach partię, która następnie wygrała wybory parlamentarne przewagą 80 mandatów, największą od 1987 r. Ale jego dobra passa szybko się skończyła. W marcu 2020 r. wybuchła pandemia Covid-19, w kwietniu Johnson walczył o życie w szpitalu. Wprawdzie akcja szczepień na wyspach była ogromnym sukcesem, nie była ona jednak w stanie przykryć coraz to nowych skandali, które wybuchały wokół premiera i jego ekipy. Brytyjska „yellow press”, czyli po naszemu prasa brukowa, rzadko miała tyle okazji do grzebania w brudach. Jak podkreślił „The Daily Telegraph” Johnson okazał się być wręcz postacią z greckiej tragedii. Najpierw wybuchła afera wokół remontu jego mieszkania na Downing Street, finansowanego z niejasnych źródeł, potem poseł Torysów Owen Paterson okazał się być lobbystą, a Johnson wygłosił chaotyczne przemówienie przed liderami biznesu w Anglii – był nieprzygotowany, więc dywagował o śwince Peppie i naśladował silnik: „wrum, wrum”. Za obronę Patersona – a Johnson bronił go do samego końca i zmuszał do tego także ministrów w sowim rządzie - był ostro krytykowany. Skandal doprowadził w grudniu 2021 r. do porażki Torysów w wyborach uzupełniających do Izby Gmin w okręgu North Shropshire.
Ale tym co go ostatecznie pogrążyło, był tzw. „Partygate”. Premier pozwolił swoim ludziom urządzać tłumne imprezy przy Downing Street, gdy w kraju panował surowy lockdown. Mało tego, sam w nich uczestniczył. Zdjęcia z tych imprez trafiły do prasy, a Johnson zamiast od razu przeprosić i przyznać się do błędu, zaprzeczał tak długo jak tylko mógł. Imprez było co najmniej 10, w tym jedna dla 40 osób, w maju 2020 r., gdy Brytyjczycy mogli wychodzić z domu tylko do pracy lub w celu samotnych ćwiczeń na świeżym powietrzu, a możliwość spotkań była ograniczona do dwóch osób, na zewnątrz i przestrzegając dystans społeczny. Dwa miesiące później Johnson świętował w ogrodach Downing Street swoje 56 urodziny. Był tort i co najmniej 30 gości. Potem był szereg imprez w listopadzie i grudniu. Dwie kolejne miały miejsce 16 kwietnia 2021 r., dzień przed pogrzebem księcia Filipa, którego Królowa Elżbieta II musiała żegnać samotnie w kaplicy na Zamku Windsor, ze względu na Covidowe restrykcje. Na jednej z imprez, zorganizowanej by pożegnać odchodzącego dyrektora komunikacji Johnsona, Jamesa Slacka (dziś redaktora naczelnego The Sun), alkohol miał lać się strumieniami, a goście tańczyli i bawili się do rana, mimo lockdownu i okresu żałoby.
Tego nie dało się już zakwalifikować jako wyraz typowo brytyjskiej ekscentryczności. Rysowało to obraz szefa rządu, który nie panuje nad swoją ekipą i nonszalancko odnosi się do reguł pandemicznych, które sam ustanowił. Jak się okazało Brytyjczycy nie lubią ani podwójnych standardów, ani hipokryzji i kłamstwa. Wielu uważało, że restrykcje są zbyt surowe, nieproporcjonalne, ale i tak je przestrzegało, w niektórych przypadkach nawet wtedy, gdy oznaczało to niemożność pożegnania umierających krewnych. Trudno wybaczyć beztroskę na wysokich stanowiskach, podczas gdy gdzie indziej panowała taka nędza. Jak twierdzi „BBC” część partyjnej bazy uznało, że premier jest „toksyczny” i stracił „moralne prawo” do tego, by rządzić krajem. W szeregach partii podniósł się bunt. Ten bunt zapewne już wtedy pogrzebałby Johnsona, ale wybuchła wojna na Ukrainie. „Partygate” rozszedł się po kościach. Pojawiła się natomiast konieczność podejmowania niepopularnych decyzji w obliczu rosnącej inflacji na skutek wojny na Ukrainie. Wybuchły strajki. Wielu Torysom nie przypadła do gustu strategia Johnsona: „więcej podatków, więcej wydatków”. Konflikt wewnętrzny ponownie się zaostrzył. Impuls do zmiany powrócił, potrzebny był tylko odpowiedni pretekst.
Dostarczył go poseł Torysów Chris Pincher, od lat oskarżany o molestowanie seksualne mężczyzn, w tym kilku partyjnych kolegów. Johnson powierzył mu funkcję osoby odpowiedzialnej za dyscyplinę partyjną (tzw. whipa). Później tłumaczył się, że nic nie wiedział o zarzutach. Gdy udowodniono mu, że jak najbardziej wiedział, i zgłoszenia ignorował, okazało się to być o jedno kłamstwo za dużo. Nastąpiła fala dymisji ze stanowisk rządowych, bezprecedensowa w historii kraju. Istotne były tu oczywiści także sondaże, obrazujące spadające poparcie dla Johnsona wśród Brytyjczyków. Jak wynikało z badania YouGov opublikowanego 5 lipca, 70 proc. z nich uważało, że premier powinien podać się do dymisji. Ponadto większość 80 mandatów, którą dysponowali Torysi w Izbie Gmin, skurczyła się przez ostatni rok do 67 (w konsekwencji przegranych wyborów uzupełniających i posłów przechodzących do opozycji), a sondaże przewidywały, że gdyby dziś odbyły się wybory, Torysi by je przegrali (są 10 punktów procentowych za Laburzystami). Jak piszą przychylne Konserwatystom media nad Tamizą Johnson zrobił swoje – został dwukrotnie wybrany na burmistrza Londynu, choć to notorycznie liberalne miasto, dowiózł brexit i wywalczył dla swojej partii stabilną większość w parlamencie. Wszystko potem było „chaosem i pomyłką”. Dlatego powinien odejść. „On nie ma pomysłu na przyszłość, a jeśli teraz odejdzie może przejść do historii jako pozytywny bohater” – grzmiał „The Daily Telegraph”.
Według gazety „już dobrze ponad rok temu stało się jasne, że nie będzie długiej ery Johnsona, „żadnego nowego modelu gospodarczego i społecznego nazwanego jego imieniem, żadnego wielkiego projektu przebudowy Wielkiej Brytanii, a la Margaret Thatcher”. A Johnson wmanewrował się w sytuację nie do pozazdroszczenia: jeśli nie wiedział o skandalach to znaczy, że jest niekompetentny, jeśli wiedział, nieuczciwy. Trzeciego wyjścia nie było i to kosztowało go urząd. Oczywiście Johnson pozostanie szefem rządu, aż w wewnętrznym konkursie zostanie wyłoniony dla niego następca, prawdopodobnie na jesieni. Coroczny zjazd Torysów odbędzie się między 2 a 5 październikiem w Birmingham. Jeśli niecierpliwi Torysi nie wypchną go wcześniej z Downing Street – pojawił się bowiem pomysł ustanowienia przejściowego premiera technicznego. Ale to mało prawdopodobne. Nikt nie lubi obejmować stanowiska szefa rządu w czasach najgorszego kryzysu. Lepiej by odchodzący premier, który już nie ma nic do stracenia, podejmował trudne decyzje. Jego następca powinien mieć świeży start. Kto nim będzie wciąż nie wiadomo, a chętnych jest wielu – od obecnej szefowej MSZ Liz Truss po Dominica Raaba, wicepremiera, który już miał okazję zastępować Johnsona, gdy ten przebywał z Covidem w szpitalu. Sam Johnson uważa, i dał temu wyraźnie wyraz w przemówieniu w którym ogłosił swoją dymisję ze stanowiska szefa partii, że wybrali go Brytyjczycy, a stanowiska pozbawili politycy „o stadnym instynkcie i pozbawieni wizji i wyobraźni”. Przekonywał, że nie wymienia się lidera gdy toczy się wojna w Europie, a sondażową stratę wobec Laburzystów łatwo nadrobić. Wystarczy odrobina dobrej woli. Tej dobrej woli u Torysów jednak najwyraźniej zabrakło.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/605711-boris-johnson-od-historycznego-zwyciestwa-do-skandali