17 maja port Norfolk opuścił wojskowy transportowiec klasy Lewis and Clark i skierował się do Europy. Fakt ten oznacza, że Amerykanie zaczęli dostawy, najprawdopodobniej Ukrainie, systemów, których nie może przewieźć lotnictwo – chodzi zapewne o ciężki sprzęt, być może pancerny a może wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe (MLRS), ale również mobilne HIMARS.
Działania USA i typowe rosyjskie pogróżki
Tę hipotezę potwierdzają doniesienia CNN, iż administracja Bidena planuje ogłoszenie na początku tygodnia nowego pakietu pomocy wojskowej dla Ukrainy, w którym miałyby znaleźć się tego rodzaju systemy rakietowe dalekiego zasięgu.
John Kirby, rzecznik Pentagonu, który przechodzi do pracy w Białym Domu, powiedział co prawda, że decyzja w tej kwestii nie została jeszcze podjęta, ale niewykluczone, że w tym przypadku mamy do czynienia z ciekawą intrygą.
Otóż amerykańskie dyskusje w sprawie dostaw systemów rakietowych dla Ukrainy zostały dostrzeżone w Rosji. Olga Skabiejewa, prowadząca jeden z propagandowych programów telewizyjnych na kanale Rosja–1, powiedziała, że tego rodzaju dostawy zostaną odczytane przez Kreml w kategoriach przekroczenia przez Zachód kolejnej „czerwonej linii” i mogą prowadzić do eskalacji wojny.
Podobne tony pojawiły się zresztą w oficjalnym komunikacie Kremla, który opublikowany został po rozmowie Putina z Scholzem i Macronem. Stwierdza się w nim, że „Prezydent Rosji zwrócił również uwagę na niebezpieczny charakter trwającego zaopatrywania Ukrainy bronią z Zachodu, ostrzegając w tym zakresie przed ryzykiem dalszej destabilizacji sytuacji i zaostrzenia się kryzysu humanitarnego”.
Mamy zatem do czynienia z typowymi rosyjskimi pogróżkami, ale jednocześnie pojawił się nowy, ciekawy wątek. Otóż rosyjski prezydent zadeklarował, że jego kraj jest gotów odblokować ukraińskie porty i umożliwić eksport żywności, a nawet wznowić dostawy z Rosji, również nawozów mineralnych. Oczywiście, za cenę zniesienia zachodnich sankcji, bo to one, w jego opinii, są głównym powodem nadciagającego kryzysu żywnościowego. W rozmowie, jak informują rosyjskie media, miała też paść deklaracja ze strony Rosji o gotowości do wznowienia rokowań z Ukrainą.
Mamy zatem do czynienia z czymś na kształt rosyjskiego planu politycznego. Już kilka dni temu Sergiej Szojgu mówił o zmniejszeniu tempa rosyjskich postępów w Donbasie, co jego zdaniem, miałoby być związane z faktem rychłego osiągnięcia granicy administracyjnej tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej. Jeśli Moskwie udałoby się połączyć trzy elementy: dojście do linii granicy LNR i DNR, przekonanie państw z zachodniej Europy, iż zawarcie pokoju z Ukrainą jest możliwe (oczywiście o ile ta zaakceptuje straty terytorialne, aby Paryż i Berlin zaczęły naciskać zarówno na Kijów, jak i na Waszyngton) i połączenie tego z polityką odblokowania handlu żywnością, to nie tylko cele wojny mogłyby zostać osiągnięte, ale Rosja byłaby w stanie kreować się na „zbawcę świata” przed plagą głodu.
Dwuznaczność wypowiedzi Johna Kirby’ego może być świadectwem innego stawiania spraw przez Waszyngton. W tym wypadku może chodzić o zmuszenie Moskwy do ustępstw, zarówno w kwestii blokady morskiej Ukrainy, jak i innych spraw, samą groźbą zwiększenia skali i charakteru dostaw sprzętu wojskowego dla Ukrainy.
Zmiana opinii amerykańskich liberałów ws. polityki wobec Rosji
Warto tez zauważyć, jak zmieniają się opinie waszyngtońskich elit liberalnych w kwestii najlepszej polityki wobec Rosji i celów wojny. W sposób najbardziej lapidarny linię tę zaprezentował w czasie niedawnej konferencji w Davos znany filantrop, George Soros, zdaniem którego batalia między społeczeństwami otwartymi (Zachód) a zamkniętymi (Rosja i Chiny) właśnie wchodzi w decydującą fazę, przy czym zarysowała się ciekawa sytuacja w związku z błędami popełnionymi przez Xi Jinpinga. W opinii Sorosa, chiński przywódca dążący do kolejnej, trzeciej, kadencji, co może uzyskać na jesiennym zjeździe KPCh, popełnił w ostatnich miesiącach dwa kolosalne błędy, które mogą go kosztować władzę, a Chiny - utratę dotychczasowych przewag.
Po pierwsze, chcąc szybko zakończyć pandemię Covid-19, postawił na szczepionki produkcji chińskiej, które były szybko opracowane, ale mają jedną, podstawową wadę: nie dają praktycznie żadnej odporności na nowe szczepy wirusa.
Xi Jinping postawił jednak wszystko na jedną kartę, bo chciał doprowadzić do szybkiego zakończenia pandemii, co mu się też udało dzięki drakońskim środkom bezpieczeństwa. Było to potrzebne, bo szybsze wyjście Chin z reguł lockdown (a to się powiodło) umożliwiało szybsze rozpędzenie chińskiej gospodarki, przyspieszenie wzrostu i zyskanie przez władze dodatkowych „punktów” tak potrzebnych przed przełomowym, jesiennym zjazdem KPCh.
Wszystko było na najlepszej drodze, ale wydarzyła się katastrofa w postaci nowych szczepów, na które Chińczycy nie byli odporni i Xi, nie chcąc dopuścić do kolejnej fali, ogłosił zamknięcie aglomeracji Szanghaju, co już wywołało gospodarczą, a niedługo być może spowoduje również polityczną, katastrofę Xi Jinpinga. Nawet, jeśli wywalczy sobie kolejną kadencję, to może, w opinii Sorosa, zostać otoczony w Biurze Politycznym przez polityków mniej skłonnych mu ulegać, co per saldo będzie prowadziło do ograniczenia zakresu jego władzy.
Drugim błędem Xi było udzielenie przezeń zgody Putinowi, w trakcie spotkania w Pekinie przed otwarciem zimowej Olimpiady, na zaatakowanie przez Rosję Ukrainy. Jeśli bowiem mówi się, że rosyjski prezydent źle ocenił sytuację, to czy podobne wnioski nie mogą być sformułowane jeśli chodzi o Chiny? Tym bardziej, że przedłużający się konflikt, pozrywane i zablokowane linie zaopatrzeniowe obiektywnie działają na niekorzyść chińskiej gospodarki, powodując spadek jej tempa wzrostu, co wzmacnia inne niepokojące trendy. I to wszystko przed kluczowym zjazdem KPCh.
W opisie sytuacji, który w Davos sformułował George Soros, nie ma zupełnie znaczenia czy jego diagnozy dotyczące polityki Xi Jinpinga są słuszne. Może on się mylić, ale kluczem jest w tym wypadku to, że amerykański finansista, jeden z liderów światowego obozu liberalnego, jest zdania, że obecnie wrogi „blok autorytarny” jest osłabiony i pokonując Putina, można utorować drogę do wymarzonego „świata przyszłości”, w tym dalszej federalizacji Unii Europejskiej.
Ten stan emocji przedstawicieli liberalnych elit widać też w artykule Andersa Åslunda, szwedzkiego ekonomisty, pracującego w Stanach Zjednoczonych, w swoim czasie nieprzejednanego krytyka Donalda Trumpa, opublikowanym w Foreign Affairs. Pisze on, że „trzy miesiące po rozpoczęciu źle zaplanowanej inwazji na Ukrainę wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że próba wyzwolenia Donbasu spod władzy Kijowa przez Putina zostanie zapamiętana jako jedna z najbardziej spektakularnych porażek we współczesnej historii wojskowej”. Przy czym to, na co warto zwrócić uwagę to nie analizy militarne Åslunda, bo one nie mają większej wartości, ale pewien stan ducha, czy może nastrój. Wygrana w wojnie jest na wyciagnięcie ręki, a Putina można i należy pokonać. Rosyjskie siły zbrojne są słabo zaopatrzone, bo przeznaczone na ich wyposażenie i modernizację fundusze były rozkradane, a z kolei ukraińskie zaskoczyły wszystkich swoją sprawnością, hartem i duchem walki. Ten dość uproszczony opis sytuacji, a także równie optymistyczna ocena wpływów zachodnich sankcji na rosyjska gospodarkę, skłaniają szwedzkiego ekonomistę do sformułowania wniosku, że tej wojny Putin nie wygra.
I znów - jak w przypadku Sorosa - nie ma większego znaczenia, czy diagnoza sytuacji jest prawidłowa. Wystąpienie Åslunda jest ciekawsze, jeśli się je odczytuje jako świadectwo stanu ducha części liberalnych elit, które zaczynają wierzyć, że Rosję można, ale również należy, pokonać.
Zakorzenienie się tego poglądu w świecie Zachodu, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, może prowadzić do narastania presji wywieranej przede wszystkim przez deep state na administrację, aby ta kontynuowała, a nawet zwiększała wsparcie wojskowe dla Ukrainy.
Do pewnego stopnia może to być mechanizm podobny do tego, który prowadził do wzrostu amerykańskiego zaangażowania w Wietnamie czy ostatnio w Afganistanie. Åslund jest też zdania, iż Zachód winien zacząć przygotowywać się już obecnie zarówno do scenariusza zakładającego upadek Putina i destabilizację sytuacji wewnętrznej w Rosji, jak i do innego wariantu rozwoju wydarzeń, zakładającego, że obecna władza się utrzyma. To zaś winno oznaczać utrzymanie sankcji nałożonych na Rosję, z czasem ich zaostrzenie, i koncentrowanie się na odbudowie Ukrainy.
Jak Zachód „wyhodował” reżim Putina
Z jeszcze ciekawszym wystąpieniem mamy do czynienia na łamach The Atlantic. Pisarz Casey Michel w opublikowanym artykule argumentuje, że Rosja jest ostatnim mocarstwem kolonialnym świata i jeśli świat w przyszłości nie chce mieć z Moskwą kłopotów to musi przeprowadzić dekolonizację, co oznacza uwolnienie zniewolonych przez nią narodów i rozpad Federacji Rosyjskiej.
Jest on zdania, że po 1991 roku, czyli po rozpadzie ZSRR, Zachód, a szczególnie Stany Zjednoczone popełniły strategiczny błąd. Zamiast doprowadzić do dezintegracji Federacji Rosyjskiej, Waszyngton uznał, obawiając się destabilizacji, co w związku z posiadanym przez Moskwę potencjałem nuklearnym mogłoby być groźnym zjawiskiem, że należy Rosję wspierać i w efekcie „wyhodował” reżim Putina.
Casey Michel przypomina w tym kontekście fragment wspomnień zastępcy doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, Roberta Gatesa, który napisał, że Cheney „chciał zobaczyć demontaż nie tylko Związku Radzieckiego i imperium rosyjskiego, ale samej Rosji, aby nigdy więcej nie mogła być zagrożeniem dla reszty świata”.
Jak argumentuje dalej, prezydent Bush uprawiał krótkowzroczną politykę, widząc w upadku ZSRR jedynie kres komunizmu, przy czym nie dostrzegł znacznie ważniejszego wymiaru tego, co się działo, a mianowicie dekolonizacji. I dlatego, jak argumentuje „płacimy teraz rachunek” za to, że pozwoliliśmy utrzymać Moskwie jej imperium kolonialne, które (i tu znów ciekawy wątek), przypomina chińskie. Oba państwa, w opinii amerykańskiego publicysty są de facto ostatnimi imperiami o charakterze kolonialnym, tylko nie takimi, które posiadały zamorskie dominia, a takimi, które ujarzmiały, kolonizowały i eksploatowały obszary z nimi graniczące. W przypadku Rosji jest to choćby Tatarstan i Syberia, w przypadku Chin Sinciang i Tybet. Jak argumentuje: „Rosja rozpoczęła największą wojnę, jaką świat widział od dziesięcioleci, wszystko w służbie Imperium. Aby uniknąć ryzyka dalszych wojen i coraz bardziej bezsensownego rozlewu krwi, Kreml musi utracić swoje imperium. Projekt rosyjskiej dekolonizacji musi wreszcie zostać zakończony”.
Wątki dekolonizacji, które w swych rozważaniach na temat polityki wobec Rosji podnosi Casey Michel, w Polsce nie są odkrywcze, ale w liberalnej Ameryce i Europie, zwłaszcza po wzmożeniu antykolonialnym w związku z ruchem cancel culture i Black Lives Matter, które obserwowaliśmy w ubiegłych dwóch latach, mają znaczenie.
Paradoksalnie, liberalne klisze pojęciowe, do ekstremum uproszczone diagnozy i uderzający ahistoryzm, z czego w środowiskach konserwatywnych mamy skłonność żartować, działają tym razem na naszą, polską korzyść. Kreują obraz Rosji jako Imperium Zła, głównego wroga świata liberalnego, co wzmaga determinację aby je zniszczyć czy choćby drastycznie osłabić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/600390-amerykanscy-liberalowie-na-wojnie-z-rosja