W tym roku Parada Zwycięstwa w Moskwie z okazji rocznicy pokonania niemieckiego nazizmu w 1945 roku odbyła się bez uroczystego przelotu eskadry samolotów. Wspominano o złej pogodzie, która jednak przez 74 lata nie przeszkadzała w powietrznej paradzie.
Czyżby wszystkie jednostki zostały wysłane na wschód, żeby łatać dziury na froncie? Uroczystości Victory Day odbyły się we wszystkich większych miastach Rosji, a także na terenach podbitych, co jest już pomysłem chorym. Wystarczy wyobrazić sobie w tle przemarszu Mariupol, Melitopol czy Chersoń, aby dostrzec skalę szaleństwa. „Rosja odpowiedziała na agresję z wyprzedzeniem” – powiedział w wystąpieniu Putin. Tyle, że podobny krok dotąd zawsze nazywał się „wojną zaczepną”. Potem zaserwował serię kłamstw i propagandowych sloganów, nic konkretnego – co jest dobrym sygnałem dla Ukrainy i reszty świata, bo znaczy, że nie ma zwycięstw, i nie ma czym się chwalić. Wiele mówi się przy okazji o dwuznaczności tych Obchodów Pamięci – kiedyś zwycięstwa nad hitlerowskim agresorem, także moralnego, w imię pokrzywdzonych i poszkodowanych, dziś najeźdźca występuje z pozycji jedynego sprawiedliwego.
Cały cywilizowany świat zareagował na atak na niepodległą i niezawisła Ukrainę w identyczny sposób – potępieniem. Choć dalszy ciąg akcji, czyli pomoc w potrzebie – o, to już zupełnie inna sprawa! 9 maja brytyjski minister armii Ben Wallace w wystąpieniu w National Army Museum powiedział: ”Putina, za zbrodnie wojenne, akty ludobójstwa, czystki ludności cywilnej, powinien spotkać los nazistów – Norymberga”. W podobnym tonie wypowiadali się szefowie sił zbrojnych innych państw. Oczywiście, prócz Niemiec i Francji, Węgier, Czech i Słowacji. Te trzy ostatnie państwa zareagowały w jakimś sensie racjonalnie, po prostu nie mają zasobów surowców energetycznych i funkcjonowanie kraju zależy od rosyjskich dostaw. Inaczej Niemcy i Francja. Jeśli idzie o Francję, to nadal śni swoje lunatyczne „sny o potędze” i póki będzie dostawała z Brukseli swój kawałek tortu, alians będą trwał. Jednak wciąż zastanawiamy się nad naturą współpracy i partnerstwa Niemiec i Rosji, kiedy się rozpoczęła, i mówi się o „dziesiątkach lat”. Pozwolę sobie zauważyć, że nie są to dziesiątki, ale setki lat – przecież pierwsza zmowa polityczna i gospodarcza, to 1772 rok, pierwszy rozbiór Polski! Potem kolejne rozbiory, powstania, I wojna światowa, wojna 1920 roku, 1939 i pakt Ribbentrop – Mołotow, dziś imperialistyczna polityka Unii Europejskiej, w istocie Niemiec. Tak więc Rosja od wieków była partnerem politycznym i handlowym Niemiec, można powiedzieć – układaniem się dwóch rodzin mafijnych. Wspólników w zbrodni, czerpiących z tego wymierne i wielkie korzyści. Ale tym razem, z początkiem inwazji na Ukrainę, coś się zmieniło i wydaje się, że Niemcy wciąż tkwią w stanie stuporu katatonicznego.
Po pierwsze, runął mit założycielski tego układu, że „Rosja jest zwyczajnym partnerem do współpracy politycznej i gospodarczej”. Wojna zaczepna, akty niewyobrażalnego barbarzyństwa na Ukrainie nie pozwalają Niemcom powtarzać w nieskończoność tej swojej mantry, bo widać, że Rosja „normalnym czyli w miarę cywilizowanym partnerem” nie jest. Sprawa druga – długie milczenie UE na temat „wartości europejskich”. Od dawna nie słychać w Brukseli – przy okazji połajanek Polski czy państw bałtyckich - powoływania się na tzw. European values, a zwłaszcza pacyfizm, solidaryzm i humanitaryzm. Nawet Niemcy wiedzą, że jakikolwiek mandat do szermowania tym argumentem – jeśli kiedykolwiek mieli – to go stracili. A trzecia przyczyna niemieckiej konfuzji? Otóż widzą dokładnie, jaka ich czeka praca, aby przestawić się i uzyskać bezpieczeństwo energetyczne ze strony partnerów, którzy nie grają znaczonymi kartami i w środku zimy nie odetną dostawy ropy czy gazu. Niemcy zorientowali się, że fakty świadczą przeciw ich wygodnej, choć niezbyt moralnej „teorii partnerstwa”, że wizerunek ich kraju mocno ucierpiał, i że trzeba coś z tym zrobić. Stąd ta zwłoka i ociąganie się z jakimikolwiek decyzjami.
Widać także kilka innych interesujących zjawisk. Jedno, to miskalkulacja, przelicytowanie własnych sił i możliwości militarnych przez Rosję. Dwa, to brak wiedzy Putina i jego sztabu o zjawiskach społecznych, które w ciągu ostatnich dziesiątków lat pojawiły się, a nie zostały dostrzeżone i wzięte pod uwagę. Otóż od lat 40. – patrz m.in. Kongres Pokoju we Wrocławiu – Kreml urabiał opinię publiczną Zachodu i promował pacyfizm. Niezliczone lewicowe organizacje pozarządowe, kampusy uniwersyteckie, artyści, akademicy i dziennikarze pracowali nad tym, żeby – i słusznie – obrzydzić ludziom wojnę. „War is bad”. Ponieważ istotnie „is bad”, wszyscy, także konserwatyści, przyjęliśmy to za pewnik. Pamiętajmy, że lata 60. I 70. to czas rewolucji kontrkulturowej, wzmożenia ruchów lewicowych, kiedy ludzie zmienili swój stosunek do przemocy, imperializmu – padały ostatnie bastiony kolonii brytyjskich, francuskich czy niemieckich – i właśnie pacyfizmu. Oczywiście, wiadomo że Zachód się rozbrajał, ograniczał swój potencjał wojskowy, a Rosja – wręcz przeciwnie. Ale to zupełnie inna kwestia. Chodzi o samą ideę, o zjawisko pacyfizmu oraz rozwój i kierunki, w których zmierzały zjawiska polityczne i społeczne. Oto dowód: kiedy Putin w 2014 roku zaatakował Donbas i Krym, Zachód dał do zrozumienia, że „nie będzie umierał za Krym”. Ale kiedy w osiem lat później szedł na Kijów, bardzo się zdziwił ostrą reakcją Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Polski, niemal całego świata. Zwłaszcza po Buczy. Jeszcze jeden dowód na teorię, że społeczeństwa ewoluują, w tym przypadku dojrzewają. Zwycięstwo idei pacyfizmu na świecie, oczywiści pojmowanego sprawiedliwie, symetrycznie, i Stany Zjednoczone i Rosja i Chiny, to jedna z ostoi światowego spokoju, demokracji i prosperity. A więc kolejny mit, który właśnie padł, to przeświadczenie, że „co jak co, ale Putin na wojnie się zna”. Otóż nie! Okazało się, że Putin, to „dinozaur doktryny wojennej”, okopany na Kremlu, ze swoim sztabem i doradcami równie odklejonymi od rzeczywistości, od procesów społecznych, kierunków rozwoju świata jak on sam.
Ta wojna może zmienić wszystko – nawet światową mapę antysemityzmu. Teraz, po pyskówkach między ministrem Ławrowem i Izraelem, championem nie jest już Polska, a Rosja. Może dojść do zmiany układu sił wielkich mocarstw. Jeśli Rosja przegra wojnę, zapewne zostanie wypchnięta na Wschód, jako kraj należący – jak pisał Feliks Koneczny – do „cywilizacji turańskiej”, gdzie inny stosunek do wolności i prawdy, pokoju i praw człowieka. Wyeliminowana z pierwszej, a może nawet z drugiej światowej ligi, ktoś powiedział „będzie Białorusią Chin”. Zostanie odcięta od rynków zbytu surowców energetycznych, nastąpi pauperyzacja i upadek gospodarki. I co dalej? Przecież w sytuacji kryzysu ekonomicznego trzeba będzie pokazać narodowi jakieś światełko w tunelu, a jeśli to nie będzie Święta Rosja i Mit Imperium, spełniający się poprzez kolejne wojny, to co nim będzie? Dalej, z pewnością więcej Stanów Zjednoczonych w Europie, które powracają, tym razem do Europy wschodniej, na wschodnią flankę. Jak ułożą się ich relacje z Niemcami i Francja, i czy znajdzie się miejsce – powinniśmy nad tym intensywnie pracować – na trzecią siłę, na Międzymorze? Chiny nadal podbijają świat, Afryka, Ameryka Południowa, a przede wszystkim Syberia, wydobycie surowców mineralnych, handel. Jak dotąd, jest to czysta eksploatacja, bo sprowadzają z kraju nie tylko sprzęt wydobywczy, ale i robotników. Co ze źródłami energii, jak ułożą się ich dalsze stosunki z Rosją, Bliskim Wschodem? A problem Tajwanu? Podczas trwania wojny na Ukrainie pojawiło się także nowe – stare zjawisko, interakcja miedzy społeczeństwem a lewicowo-liberalnymi elitami, liderami Unii Europejskiej. Jeszcze wczoraj demokracja mówiła jasno – władza służy obywatelom i realizuje ich oczekiwania. Ale przez ostatnie 20-30 lat zachodnie elity władzy wyemancypowały się i zaczęły – symbolem może być Bruksela – dyktować swoim społeczeństwom warunki. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy nieustającego horroru na Ukrainie, Wielka Brytania, Francuzi, Niemcy, etc. okazali więcej serca niż ich władze, jeszcze raz okazało się, że presja ma sens, i powoli następuje koordynacja pracy tych dwóch sił. Tylko w Polsce i w krajach byłego Związku Sowieckiego, gdzie niebezpieczeństwo zostało już dawno rozpoznane, na pierwsze sygnały drgnienia serc ludzi, władze natychmiast wsparły ich instytucjonalnym działaniem. Wielka Brytania nawet zapożyczyła nasz projekt Home for Ukrainians, czyli lokowanie uchodźców wojennych w domach, a nie w obozach. I tak trwa do dziś, choć najwyższy czas, żeby integrować się i pukać głośno do wrót Brukseli, żeby wypłacono nam należne, związane z przyjęciem na garnuszek państwa /służba zdrowia, edukacja, bezpieczeństwo publiczne/ ponad dwóch milionów Ukraińców, tych którzy nie wrócili do domu i nie wyjechali dalej do Niemiec, Włoch czy Wielkiej Brytanii. Tak kategorycznie i skutecznie jak kilka lat temu zrobił to prezydent Turcji Recep Tyyip Erdogan, który na utrzymanie 3 mln imigrantów uzyskał z UE 6 mld euro.
Wypadki toczą się w niezwykłym, wojennym tempie, codziennie nowe wyzwania. Polska gospodarka, mocno nadwyrężona przez pandemię, a teraz konieczność przyjęcia/ wyekspediowania dalej 3.300 000 ludzi, potrzebuje funduszów, które UE przetrzymuje, a które nam się należą. Opowiadanie „nie będziemy prosić, nie jesteśmy żebrakami”, do mnie nie trafia. Za nami są Traktaty, za nami są racje moralne, nasz kraj potrzebuje pieniędzy, bo skutki pandemii, bo konsekwencje wojny na Ukrainie, a potem budowa nowej architektury bezpieczeństwa w taki sposób, aby Rosja przestała nam zagrażać. Na to także potrzebne są fundusze. Przestać się krygować, i zacząć negocjować z Unią może mniej elegancko, za to skuteczniej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/598021-od-iwana-groznego-przez-stalina-do-putina