„Armia ukraińska nieustannie opracowuje strategię, jak odeprzeć wroga i odbić okupowane tereny. To wyraz tego ducha” - mówi ojciec Tomasz Samulnik OP w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Jak dzisiaj wygląda sytuacja w Kijowie?
o. Tomasz Samulnik OP: W Kijowie od kilku dni jest już spokojnie. Życie coraz bardziej wraca. Widać to po liczbie ludzi na ulicach, zaczyna kursować coraz więcej linii autobusowych, trolejbusowych, widziałem pierwsze tramwaje. Wraca też handel uliczny.
To już powrót do normalności czy dopiero początek?
To raczej część normalności. Ludzie stopniowo wracają do Kijowa. Przyjeżdżają do miasta pociągi z ludźmi. Stopniowo ta normalność wraca.
Wojna jednak się nie skończyła, a za mieszkańcami Kijowa potężne emocje. To w nich zostanie czy po jakimś czasie wszystko wróci do normy?
Jest to trudne dla mnie pytanie. Już przed tygodniem widziałem otwarte supermarkety, z pułkami pełnymi towarów i dużą liczbą klientów. Wywołało to u mnie pewne rozedrganie. Wtedy na Ukrainie ujawniano informacje o miejscowościach takich jak Bucza czy Irpień, gdzie dokonano ludobójstwa na wielką skalę. A tutaj? Jakby tej wojny nie było. Dlatego nie potrafię odpowiedzieć, jak mieszkańcy Kijowa to przeżywają. Jest oczywiście wojsko na ulicach, od czasu do czasu jesteśmy kontrolowani i zmusza to do refleksji. Nie wiem, czy warto o tym mówić.
Ale może to jedyna odpowiednia reakcja? Nie cofniemy czasu i nie przywrócimy życia zamordowanym. A trzeba żyć i korzystać z wolności.
Możliwe. Pamiętajmy, że Ukraińcy mają doświadczenia wojny już od ośmiu lat. To, co stało się 24 lutego, to eskalacja tego stanu. Działania wojenne dotykają ich od 2014 roku i tutaj można szukać pewnego zrozumienia. Mieszkam w Kijowie dopiero do ośmiu miesięcy, dlatego moja ocena może nie być do końca trafna.
W samym Kijowie potrzebna jest pomoc ze zewnątrz?
Wydaje się, że w samym mieście coraz mniej. W czasie rosyjskich ataków woziliśmy pomoc, szczególnie do osób starszych, które nie mogły wyjść z domu. A teraz jest potrzebna pomoc, ale raczej finansowa, by odbudować choćby zniszczoną rakietami infrastrukturę.
A w jakim stopniu zniszczony jest Kijów? Nie byłem na miejscu, widziałem jedynie zdjęcia.
Miasto zostało zniszczone punktowo. I w wypadku Kijowa same zdjęcia pokazują odpowiedni obraz. Pamiętajmy też, że zniszczone miejsca były szybko sprzątane. Chodziło o to, by miasto było drożne i wojsko mogło swobodnie przejeżdżać czy dostać się do atakowanych podkijowskich miejscowości.
Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem walki Ukraińców z moskiewskim najeźdźcą. Ukraińcy dalej mają siłę, by walczyć? Duch w narodzie nie zginął?
Można mówić o zmęczeniu, ale ten duch jest cały czas żywy. Widać to też w działaniach. Armia ukraińska nieustannie opracowuje strategię, jak odeprzeć wroga i odbić okupowane tereny. To wyraz tego ducha. Widzę to też po moich braciach z klasztoru, którzy są Ukraińcami. Cały czas tym żyją i wciąż jest w nich ta dobrze rozumiana agresja. Ale dzisiaj szczególnie widać to w walce o Mariupol, gdzie przelewana jest krew, miasto zrównane jest z ziemią, a wojsko cały czas myśli o odbiciu tego miejsca.
Są te najstraszniejsze symbole wojny – Bucza, Irpień, Mariupol. Widzimy ludobójstwo i zezwierzęcenie strony rosyjskiej. Może to źle zabrzmi, ale czy nie jest tak, że te straszne wydarzenia dają Ukraińcom siłę, by dalej walczyć?
Pańskie słowa nie brzmią wcale źle. Każdy tego typu widok wzbudza w nich dobrą agresję, która staje się motywem do obrony. Tak działa nasza psychika. Tak samo matka czy ojciec walczą o swoje zagrożone dziecko. Widzimy to ludobójstwo, które przeraża swoim okrucieństwem, ale te obrazy dają też siłę do tego, by walczyć o swój kraj.
Jak reagują Ukraińcy na stosunek Zachodu do wojny? Usłyszeliśmy z ust prezydenta Macrona, że Rosjanie i Ukraińcy to bracia i nie można mówić o ludobójstwie.
Mogę spojrzeć na to ze swojej wąskiej perspektywy. Rozmawiam ze współbraćmi, którzy są Ukraińcami. Mówią, że mamy do czynienia z działaniem bezrozumnym. Mój ukraiński przeor powiedział, że przez lata Putin nauczył Zachód, by się go bał. Prowadził swoje interesy, nie stronił od gestów wyższości. Teraz mamy tego efekty. Przeor mówił też o hipotetycznej sytuacji: co zrobiliby Francuzi, gdyby takie ludobójstwo wydarzyło się u nich? Dotarłoby do nich, co się dzieje, czy dalej brnęliby w taką politykę wobec Kremla? Pytanie może jest i retoryczne, ale takie są realia. Zachód nauczył się bać Putina. Każdy tego typu gest podcina skrzydła Ukraińcom i każe im liczyć wyłącznie na siebie.
Jaka w tym trudnym okresie była rola kościołów na Ukrainie?
Będąc w tym piekle od samego początku, nie miałem dystansu, by spojrzeć na to szerzej. Słyszałem o aktywnych działaniach grekokatolików. My, jako klasztor Dominikanów, współpracowaliśmy z centrum wolontaryjnym, rozwożąc paczki z odzieżą, jedzeniem i lekami głównie dla osób starszych i rodzin z małymi dziećmi. Na tym byliśmy skupieni w tym najtrudniejszym czasie. Sprawowaliśmy też liturgie i modliliśmy się z ludźmi, służąc im swoją obecnością. Przyjmowaliśmy uchodźców, co robimy do teraz. Nie mogę też nie wspomnieć o Centrum św. Marcina, które mieści się w naszym klasztorze w Fastowie, 80 kilometrów od Kijowa i zajmuje się transferem uchodźców ze wschodniej Ukrainy. Ludzie ci zatrzymują się u nas, otrzymują wsparcie psychologiczne, jedzenie, ubranie. Wysyłamy ich autokarami dalej. Ogromną rolę odgrywa żona ambasadora RP w Kijowie pana Bartosza Cichockiego, pani Monika Cichocka. Organizuje, we współpracy z grupą „Charytatywni Freta”, transporty humanitarne z Polski i transport uchodźców do Polski.
Rozmawiał Tomasz Karpowicz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/594618-wywiad-o-samulnik-z-kijowa-putin-nauczyl-zachod-strachu